Jest mi ogromnie miło, że jakoś trafiłeś na Leona. Jestem studentką kognitywistyki, pasjonatką książek i cappuccino. Może masz ochotę pozwiedzać Leona? Śmiało! Zapraszam! Z racji tego, że lubię zwiedzać blogosferę, proszę Cię o zostawienie linku do Twego zakątka internetu, o ile takowy posiadasz, w komentarzu :)


Przychodzę do Was znowu z okładkami, które podbiły rankingi w moim książkowym sercu... Nie są to okładki do wydawniczych nowości, są to wznowieni, które mnie naprawdę ujęły. 



Trzecie miejsce zajmuje okładka do mego lorda umysłu Fryderyka Nietzschego. Jeśli chodzi o tego filozofa, to cóż mogę napisać - lubię go, chociaż czasem bywa on dla mnie trudny w odbiorze. Marzy mi się Ecce Homo w takim wydaniu. 















Miejsce drugie w czerwcowym zestawieniu zajmuje okładka do powieści mistrza Lema Eden. Jej cudowny wręcz minimalizm mnie zauroczył!
















Miejsce pierwsze wędruje do... okładki Władcy much! Myślę, że tytuł Miss Miesiąca idealnie pasuje do tej ilustracji... Znowu minimalizm. Znowu klasyka, ale spójrzcie jak cudownie się prezentuje! Nie trzeba przecież dużo, by przyciągnąć uwagę :)
A jakie są Wasze typy? 
Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


Sporo czasu zajęło mi wrócenie na Leona - posty pojawiały się, tak jak zapowiedziałam, regularnie, ale ja bywałam na blogu bardzo rzadko, teraz muszę nadrobić zaległości, a mam ich sporo! Nie odpisałam jeszcze na wszystkie Wasze komentarze, a nie chcę pozostawiać Waszych słów bez odpowiedzi. Dobra wiadomość jest jednak taka, że sesja została przeze mnie pokonana :D Zła, że zapasowych postów mam już tylko osiem... Muszę zakasać rękawy i zacząć stworzyć nowe teksty :) 

Zauważyłam, że posty: Świeże wspomnienia i Lekarstwo umysłu miały u Was całkiem niezłe powodzenie, bardzo się cieszę, bałam się, że takie formy mogłyby Wam się nie spodobać, a mówiąc szczerze, mam jeszcze kilka ciekawych tematów, którymi chciałabym się z Wami podzielić :)

Dziękuję, że jesteście ze mną!
Matylda  



Dla mnie recenzja to albo rekomendacja albo reklamacja, albo… coś pomiędzy. 

Książka to produkt, nie żaden mistyczny dar, nie magiczny przedmiot, to zwykły ludzki wytwór, na którym ktoś zarobił. My jako konsumenci mamy święte prawo, by mówić o niej to co czujemy. By nie owijać w bawełnę. Nie rozumiem, dlaczego miałabym nie krytykować elementów, które nie podobały mi się w powieści debiutanta, tak naprawdę, co mnie obchodzi, że dopiero zaczyna, jeśli wypuścił w obieg gniota? Dlaczego mam go głaskać po główce? Patrzeć łaskawszym okiem? Początki są trudne, ale jeśli będzie słyszał jedynie pochlebstwa, to długo nie pociągnie… Operując w recenzji samymi pozytywami, dałabym przekaz, że jego powieść mi się podobała, że dał czadu, co niekoniecznie może być prawdą. Nie mam zamiaru skreślać książek raczkujących pisarzy, co to, to nie, ale nie mam wobec nich taryfy ulgowej. Dana osoba zarobiła na mnie. Na zakupionej przeze mnie powieści. Jestem klientem, więc wymagam. Rzecz jasna nie chodzi mi tutaj tylko o początkujących pisarzy, jeśli jeden z moich ulubionych autorów mnie zawiedzie, również o tym wspomnę. Mój blog to miejsce, w którym rekomenduję lub zgłaszam usterki i niezadowolenie, pamiętając, że konstruktywna krytyka jest lepsza od fałszywych komplementów. 

Głos blogosfery…

Ostatnio na rynku jest pełno książek, które według mnie nie powinny znaleźć się w obiegu, to tylko moje zdanie rzecz jasna, ale, dlaczego tak uważam? Oczywiście, każdy ma inny gust, inaczej odbiera powieść, czegoś innego w niej szuka, ale mimo wszystko, czy to nie dziwne, że o niemal każdej książce w przedpremierze blogerzy piszą, jak o odkryciu Świętego Graala? Zazwyczaj w takich recenzjach nie ma odrobiny krytyki, a potem zdarza się, że powieść w sumie okazała się mało błyskotliwa, niezabawna, a co gorsza jest po prostu ledwo składną papką. Przedpremierowym recenzjom rzadko daję wiarę, wierzę im, jeśli znam danych recenzentów, a moje gusta, chociaż w części pokrywają się z ich. Wprawdzie było mi na początku naprawdę ciężko, nauczyłam się stopować entuzjazm, nauczyłam się patrzeć obiektywnie na recenzje, wyłapywać w nich rzeczy, które są istotne. Jeśli w danym tekście pojawia się olbrzymi opis fabuły, nieznaczna wzmianka o bohaterach, a potem następuję tyrada zdań o wspaniałości danej lektury i trwa ona aż do ostatniego akapitu, to niestety, ale po taką książkę raczej nie sięgnę. W moim mniemaniu istnieją powieści idealne, naprawdę, uwielbiam wyszukiwać perełki, uwielbiam słuchać poleceń, ale muszę z rozgoryczeniem przyznać, ze coraz mniej wsłuchuję się w głos blogosfery. Za dużo tu pochwał. Wiem, że niektórzy tak umiejętnie lawirują wśród nowości, że zawsze potrafią znaleźć coś dla siebie, ale wówczas mimo wszystko widać, że ktoś jest naprawdę szczerze zachwycony. 

Długo nie było mnie na Leonie, ale od czasu do czasu zerkałam, co w książkowym rynku piszczy. Przyglądałam się recenzjom, nowym blogom, które rosną jak grzyby po deszczu. Doszłam do wniosku, że ostatnio coś się stało, coś pękło, coraz więcej osób zaczęło zakładać blogi tylko po to by mieć z tego jakąś korzyść. Nie widzę w ich tekstach pasji, zaangażowania, często za to dostrzegam błędy, ubogi język, a co gorsza, powielanie własnych recenzji — ciągłe pisanie o tym samym, tylko tytuł książek się zmieniają. Statystyki rosną, bo i posty pojawiają się na takich blogach niemal codziennie, ale jakość wciąż pozostawia wiele do życzenia. Jest mi naprawdę smutno, kiedy trafiam na recenzje, w których dominują opisy fabuły, o książce dany bloger pisze jedynie „Ok, była fajna, szybko się czytało”.

Znacie obs/obs i kom/kom? Skróty którymi posługują się osoby oferujące obserwacje za obserwacje? Szczerze mówiąc, żyłam z jakimś dziwnym przeświadczeniem, że to się nie dzieje w blogosferze książkowej, jakie było moje zdziwienie jak odkryłam kilka blogów, które są o książkach, a ich autorzy na facebookowych grupach z blogami biorą udział w tym mechanizmie. I wiecie co? Jeden z takich blogów ma trzy miesiące, niemal 300 obserwatorów i, uwaga, 6 współprac. Osobiście nigdy do wydawnictw nie pisałam, więc nie wiem jakie kryterium brane jest pod uwagę przy wyborze recenzenta, ale... No cóż, po przejrzeniu bloga miałam dziwne wrażenie, że osoba go prowadząca nie czytała książek, o których pisała, bo recenzje składały się w większości przypadków z  wielkiego opisu fabuły i stu słów plus tekstu: To co autor wyczynia na kartkach książki, jest niesamowite! Lubię krótkie recenzje, ale jeśli w nich nie zawarte jest w sumie nic prócz tego typu sformułowań, to ja pasuję.

Dlaczego o tym piszę? 

Ano dlatego, że dość niedawno spotkałam się z pewnym postem na fanpage'u jednej z autorek, iż na lubimyczytać w opiniach do jej książki pojawiają się hejty. Z ciekawości zajrzałam tam, a potem wypożyczyłam powieść owej Pani, niestety mimo szczerych chęci nie znalazłam pokrycia jej słów w rzeczywistości. Książka była po prostu słaba i nafaszerowana idiotyzmami: zabezpieczanie przez stosunek przerywany? Oczywiście, czemu, by nie, zawsze działa! Stracenie dziewictwa po kilka razy? Ba! Nie chodzi mi oczywiście o oskarżanie autorki, ma prawo się bulwersować, że komuś nie podoba się jej powieść, ale nazywanie hejtem krytyki, to bardzo duże nadużycie.

Nie lubię słowa hejt, ostatnio pojawia się wszędzie, cóż, ja również kiedyś zostałam nazwana hejterką, chociaż w moich słowach nie było krztyny znamion hejterstwa. Niektórym jakby zatarły się linie pomiędzy „tutaj pojawił się taki i taki błąd, nie podobało mi się to, ponieważ…” a „chcę ci sprawić wielką przykrość, wyciągając argumenty z rzyci”. Żadna konstruktywna krytyka nie jest hejtem. Mam wrażenie, że niektórzy boją się pisania krytycznych recenzji, by nie utracić przywilejów, które udało im się uzyskać, a z kolei inni boją się nazwania hejterami… Albo komentarzy w stylu A czego Ty się spodziewałaś, książki na miarę Nobla?, och tak, tego typu teksty najbardziej mnie irytują, podobnie jak Jak ci się nie podoba, to nie czytaj!. Cóż, sięgając po daną powieść, nie oczekuję, że będzie podchodziła pod literaturę wyższych lotów, skoro nawet do niej ta książka gatunkiem/tematem/czymkolwiek nie aspiruje, a ja czytając ją, zwyczajnie chcę dobrej rozrywki, a jeśli jej nie dostaję, to się po prostu skarżę, ot cała sprawa. Albo ostatnio pojawił się kolejny ciekawy wątek - bulwersujący się autor, jak to było w przypadku Augusty Docher, która z krytyką niestety sobie nie poradziła i przelała swoje żale na własnej grupie fanowskiej - link do sprawy. Nie wiem w jaki sposób Wy się do takich rzeczy odnosicie, ale ja sobie tego po prostu nie mogę wyobrazić, że autorka (już niestety dla mnie ałtorka) się w taki sposób do całej sytuacji odniosła. Nie rozumiem jej dalszych usprawiedliwień, że przecież ona chciała w końcu opublikować nieprzychylną recenzję, ale nie zrobiła tego w sposób "Patrzcie, wstawiam link do recenzji krytycznej", nie, ona musiała dodać na słowa Wymarzonej o chęci przeczytania kolejnej książki z serii "Nie męczyłabym się, aż tak (Habbatum jeszcze grubsze)"...

Lubię trafiać na blogi osób, z którymi łączą mnie wspólne uwielbienia do gatunków, z którymi mogę porozmawiać o wspólnych pasjach, ale z drugiej strony uwielbiam czytać blogi ludzi, z którymi nic mnie nie łączy, a ich czytelnicze rewiry różnią się zupełnie od moich. Wiem, że gusty mamy inne, ale niektóre tytuły przez nich rekomendowane skrzętnie sobie zapisuję, bo mam znajomych, którym dany tytuł może sprawić radość. Dlatego lubię czytać recenzję, w których chociaż książka jest chwalona, ktoś pisze o jakiś minusach, bo wówczas wiem czy taka i owaka wada wpłynie na odbiór powieści polecanej moim bliskich.

Żeby nie było tak szaro-buro...

Każde środowisko ma swoje wady, ale sądzę, że blogosfera książkowa to jedno z milszych miejsc w internecie, bo czytające człeki wydają się bardziej ludzkie i przyjazne. Wiele osób ma tutaj inne zdania, wiele blogów czytam jedynie dlatego, że recenzje, które się na nich pojawiają czegoś mnie nauczą, sprawiają, że moje własne będą lepsze. A dlaczego więc poświęcam im czas, skoro wiem, że dana pozycja może mnie nie zaciekawić? Ano dlatego, że widzę w tych recenzjach pasję. Jawnie uśmiecham się, czytając pozytywne opinie, dlaczego? Bo wiem, że dana osoba przyjemnie spędziła czas, że nie zawiodła się, że potrafiła się odnaleźć w książkowym gąszczu, to naprawdę wspaniała cecha, której mi często brakuje. Ja gubię się wśród powieści. Wydaje mi się, że jakaś pozycja może mi się spodobać, ale potem okazuje się zupełnie inaczej. Na zakończenie tego przy długiego wywodu, życzę Wam i sobie tylko dobrych książek!  

A co Wy uważacie? Jakie macie zdanie? Dajcie znać! :) 

Matylda






Doktorzy, którzy zajmują się chorymi, powinni koniecznie zrozumieć, czym jest człowiek, czym jest życie i czym jest zdrowie, i w jaki sposób równowaga i harmonia tych elementów je podtrzymuje.

Jesteś chory, mój drogi ksiażkoholiku, dopadło Cię paskudne przeziębienie, kaszlesz, masz gorączkę, katar nie daje Ci spokoju, co robisz? Bierzesz koc i przepisane przez lekarza leki? A może podobnie jak ja sięgasz również po jakąś powieść? Co jak co, ale bez czytania chorowanie nie byłoby już takie samo! Trzeba sobie jakoś umilić czas, prawda? A teraz uwaga, mam dla Ciebie dobrą wiadomość, książki leczą. Może i nie są w sanie stanąć w szranki z wirusami i bakteriami, ale… pomagają przy innych schorzeniach. Zaciekawiony?

Biblioterapia 

Termin biblioterapia wywodzi się od greckich słów: „biblion” —  czyli „książka” oraz „therapeia” tj. „leczyć”. To nie będzie niestandardowa historia, bo zacznę ją słowami, które często można znaleźć w szkolnych wypracowaniach, już od zamierzchłych czasów... Już starożytni znali leczniczą moc słowa pisanego. Trafiłam na dwie wersje, niestety tylko do jednej mam pewne źródło, ale pozwólcie, że przytoczę oba przykłady: w XIII wieku p.n.e. w Tebach nad wejściem do biblioteki Ramzesa II widniał tekst: „Psyches iatreion”, co oznacza: „Lecznica dla duszy”, a teraz ten mniej pewny, ale również możliwy: na jednym z Siedmiu Cudów świata — Bibliotece aleksandryjskiej, miał witać czytelników napis „Lekarstwo na umysł”, co może być parafrazą słów Demokryta z Abdery „Książki są lekarstwem dla umysłu”. Czmychnijmy teraz do XIII wieku, średniowiecze, Egipt, w ramach terapii w szpitalu w Kairze czytano Koran. Działający na Starym Kontynencie Beniamin Rush w 1802 roku zalecał, by czytać książki w celach terapeutycznych, trochę wcześniej, bo w XVIII wieku w leczeniu psychicznie chorych posiłkowano się Biblią. Nawet w legendach odnajdziemy wzmianki o magicznej mocy opowiadania historii, Szeherezada przez 1000 dni snuła opowieści władcy, by ostatecznie go wyleczyć. Biblioterapia jako dyscyplina naukowa nie może poszczycić się długo tradycją, w 1916 roku Samuel McChord po raz pierwszy użył terminu „biblioterapia”, dopiero po pięćdziesięciu latach pojawiła się oficjalna definicja... Cytując Biblioterapia formą terapii pedagogicznej Boreckiej: 

Jest to użycie wyselekcjonowanych materiałów czytelniczych jako pomocy terapeutycznej w medycynie, psychiatrii, psychologii i pedagogice, a także poradnictwo w rozwiązywaniu problemów osobistych poprzez ukierunkowane czytanie.


Jeśli nie widać słów proszę otworzyć grafikę w innym oknie :) 



Czy samo czytanie książek wystarczy? Niestety nie, specjaliści twierdzą, żeby móc mówić o terapii i przede wszystkim oczekiwać sukcesów w stosowaniu jej niezbędny jest terapeuta, który pomoże dorosłemu pacjentowi zidentyfikować problemy, dobierze literaturę najlepiej wpływająca na daną osobę, zainteresuje samą literaturą, pomoże w zaangażowaniu emocjonalnym czy poznawczym, a najważniejsze kompetentna osoba będzie w stanie stwierdzić, czy pacjent zwyczajnie czytał czy też wynik proces terapeutyczny. Jak to zrobi? Będzie obserwował pacjenta, słuchał jego opowiadania, zachęcał do aktywności plastycznej, na podstawie zebranych informacji będzie w stanie stwierdzić czy zaistniała pozytywna zmiana w osobie badanej i czy symptomy zaburzeń zniknęły. Oprócz pomocy specjalisty, ważny jest również odpowiedni dobór literatury, która będzie potrafiła wzruszyć, zaciekawić i zmusić do refleksji.




Dlaczego literatura może pomóc jednostce? Dzięki książkom pacjent może uświadomić sobie własne przeżycia, powieści dają możliwość budowania wiedzy i samowiedzy, sprzyjają rozwojowi samoświadomości, odkrywaniu siebie. Przecież często przeżywamy razem z bohaterem jego zmagania, prawda? Osobom z problemami, chorymi psychicznie może to pozwolić otworzyć się na świat, dzięki bliższemu poznaniu postaci, wniknięciu w ich psychikę i doznania, czytelnik może odnaleźć własne dylematy, zrozumieć je, aż wreszcie spróbować inaczej na nie spojrzeć. Metafory mogą wnikać do nieuświadomionych emocji i sprawiać, że czytelnik przeżyje katharsis, będzie w stanie odnaleźć je i koniec końców oczyścić się z nich. Literatura może posłużyć jako wsparcie, Dla osób, które doświadczyły stresu, traumatycznych przeżyć czy zaburzeń nastroju i osobowości, książki mogą stać się ratunkiem, jednym z ważnych czynników polepszenia sytuacji. Książki to leki, ukojenia i nauczyciele, a fikcja literacka jest bogatym stymulatorem wyobraźni, wzbogaca zasoby słowne, pomaga w przyswojeniu języka. 

W powyższym poście skupiłam się na biblioterapii, która ma na celu pomóc dorosłym, jest też biblioterapia stricte skierowana dla dzieci i młodzieży, która mimo wszystko rządzi się podobnymi prawami, co ta dla osób starszych. Są biblioterapie dla dzieci niesłyszących, niewidomych, borykających się z problemami, i trudnych, lecz to już zagadnienie na inny post.

Słyszeliście o tym, że książki potrafią leczyć? Że nie tylko są świetną zabawą i poszerzają nasze horyzonty, ale również pomagają nam, jeśli umiejętnie się je wykorzysta, uporać się z problemami?

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda 


LITERATURA:
Molicka, M. (2011). Biblioterapia i bajkoterapia. Rola literatury w procesie zmiany rozumienia świata społecznego i siebie. Poznań: Media Rodzina 
Matras-Mastalerz (2011). Metody stosowane w biblioterapii. Fazy procesu biblioterapeutycznego. Kraków: Instytut Europejski
Koziara, W. (2007). Biblioterapia – interesująca metoda pracy z dziećmi potrzebującymi pomocy i nie tylko… Białograj. 
http://kaboompics.com/search/book - ilustracje

Pamiętacie, jak pisałam o moim wiekowym Słowackim? Cóż, to nie jedyna wiekowa książka w mojej małej biblioteczce. Jest w niej również Mitologja Parandowskiego pochodząca z 1932 roku, a wydrukowana we Lwowie :)  

Religja Greków nie była religją czystego piękna, niezmąconej radości i beztroskiego ukochania życia, jak ją zbyt lekkomyślnie określają. Zapewne, te elementy w niej przeważają i czynią ją napozór niepodobną do żadnej innej.

Jest to naprawdę ciekawa pozycja pod względem językowym, choćby sam tytuł! Nie żadna mitologia, ale mitologja, nie kuratorium, ale kuratorjum, żadne tam spisy ilustracji, tutaj są spisy ilustracyj, nie strony, a stronice i wreszcie nie wyjustowane litery, ale tłuste! A w cytacie jest pisownia oryginalna, tak, tak jest tam napozór nie na pozór. Chyba największą frajdę sprawiają mi właśnie te smaczki językowe, są po prostu, jakieś takie magiczne :) 

Jak ta książka znalazła się w mojej biblioteczce? W przeciwieństwie do Pismy Słowackiego nie była prezentem, sama ją kupiłam na jednej z grup na facebooku, o ile pamiętam w październiku. Kosztowała jakieś 15 złotych, więc interes życia, zwłaszcza, że Mitologja mnie wręcz urzekła. Miałam późniejsze wydanie, po tacie, chyba z 1980któregoś roku, ale wiecie, co tam lata osiemdziesiąte, lata trzydzieste to jest to! :)  

Co ma Mitologja ma w sobie jeszcze wyjątkowego? Okładkę, a właściwie jej brzeg, na którym, gdy się człowiek przyjrzy widać niemieckie napisy, jednak są tak szczątkowe, że nie potrafię odnaleźć w nich większego sensu.

Macie jakieś perełki w swoich biblioteczkach? :) 



Niech Book będzie z Wami, 
Matylda

Ostatnio mogliście zauważyć, że zauroczyła mnie proza Sandersona, przeczytałam już wszystkie dostępne u nas tomy należące do serii Ostatnie Imperium, więc gdy dowiedziałam się o Mścicielach, czyli najnowszym wydanym w Polsce cyklu autora, popędziłam do księgarni... Powieść Stalowe Serce toczy się w post-apokaliptycznym świecie, w którym zwykli ludzie nabywają nadprzyrodzonych zdolności, stają się Epikami, jednak nie ma w nich ani odrobinę pokładów empatii i chęci czynienia dobra, Epicy to mordercy, to tyranii, to wreszcie przeciwieństwa superbohaterów. Stalowe Serce należy do osób posiadające nadprzyrodzone zdolności, niepodzielnie włada Newcago - miastem pogrążonym w wiecznych ciemnościach, którego budynki... zmieniono w stal. W tym brutalnym pełnym śmierci świecie egzystuje David, jego marzeniem, nie, to złe słowo, jego celem jest dołączeniem do Mścicieli - ostatnich ludzi, którzy podejmują się walki z Epicami. David widział coś ważnego. Coś, co może pomóc obalić tyrana. Zobaczył, jak Stalowe Serce krwawi. 

Zawiodłam się. Męczyłam tę książkę dwa tygodnie! Czytałam ją partiami, zgrzytając zębami. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek będę narzekać na powieść, którą wyjdzie spod pióra Sandersona, a tu proszę. Zabrakło mi akcji. Zabrakło mi wyraźniej zarysowanych postaci. Miałam za to przesyt Davida robiącego maślane oczy do jednej z członkiń Mścicieli. Zdaje sobie sprawę, że mogło to być spowodowane jego fascynacją samą organizacją, ale z drugiej strony... Wątku romansowego było zdecydowanie za dużo. Główna oś fabularna, czyli planowanie zamachów na Epików, szukanie wskazówek dotyczących ich słabości, poznawanie historii grupy, historii świata, wszystko zostało zepchnięte na drugi tor. David nawet w momencie zagrożenia rozmyśla o Megan, o tym co do niej powiedział, jak to brzmiało, za co się na niego gniewa, czemu patrzy tak groźnie... Nie tego szukałam. Niby było napisane fantasy for young adult, ale nie spodziewałam się, że to pójdzie aż w tym kierunku. Sytuacji nie ratują postacie poboczne, których jest całkiem sporo, ale są tak tajemnicze, tak słabo omówione, że robi mi się przykro. Na ostatnich czterdziestu stronach akcja przyspiesza, ale wcześniej jest taka... powolna? Atmosfera też powieści nie ratuje, na początku była świetna (kiedy nie było Megan), a potem robi się taka rozlazła, aż wreszcie wcale nie czuje się przygniatającej rzeczywistości. David to chłopak, który całe życie spędził na gromadzeniu informacji o Epikach, jest odważny, doskonale improwizuje, właściwie... cóż, on niemal zawsze robił coś nieprzewidywalnego. Gdyby nie te jego podrygi do Megan nawet mogłabym go polubić... Kolejnym aspektem jest tłumaczenie, niektóre imiona Epików były tłumaczone inne już nie, mamy więc Stalowe Serce, ale z drugiej strony mamy Confluxa... Nie podobała mi się ta niekonsekwencja. 

Z racji zakończenia pewnie sięgnę po drugą część Mścicieli, ale już nie będę podchodzić do lektury oczekując czegoś ambitniejszego, do Pożaru podejdę raczej z dystansem, nie spodziewając się fajerwerków. Sanderson mnie zwyczajnie zawiódł.


autor: Brandon Sanderson
data wydania: 8 czerwca 2015
liczba stron: 444 

Cześć, jakiś miesiąc temu pisałam o moich spostrzeżeniach jeśli chodzi o prowadzenie bloga, dziś o potencjalnym początku :) 

Nie musi być specjalne oryginalny, ale pamiętaj, by był jak najłatwiejszy do zapamiętania, długie adresy nie są dobre, bo czytelnicy po prostu ich nie zapamiętują, a jeśli na domiar złego nie pojawiają się w nich przerywniki, czyli po prostu dywizy, to cóż, adres jest zlepkiem czasem na pierwszy rzut oka nieczytelnych słów. W blogosferze książkowej często spotykamy się z adresami z imieniem w adresie np. recenzje-wedlug-natalii, z książkami w tytule w wersji angielskiej jak w moim przypadku czy polskiej, jak w pomyśle Agi z bloga książka-od-kuchni. Czy istotne jest by adres był chwytliwy? Pewnie tak, ale często niemożliwe jest stworzenie czegoś i ciekawego, i niezajętego, cóż, blogów książkowych jest już całkiem sporo w internecie, więc i nazw blogów coraz bardziej ubywa. Jednak nie poddawaj się, zawsze możesz zajrzeć do słownika synonimów, zrobić listę z ulubionymi nazwami blogów, spojrzeć na nie i wykombinować własną nazwę.





Nie da się nie zauważyć, że uwijam swe internetowe gniazdko na bloggerze, po wieloletnim doświadczeniu z nim wiem, że jest całkiem przyjazną platformą do założenia pierwszych blogów. Blogger nie jest ani trochę skomplikowany. Gdybym jednak teraz zdecydowała się zakładać bloga, pewnie wybrałabym wordpress, a dlaczego?  Ta platforma wydaje mi się bardziej profesjonalna, sądzę, że moje małe i raczkujące programistyczne zdolności mogłyby się również tam nieco sprawdzić, ale nie martwicie się, jeśli nie jesteście zawaansowanii w tworzeniu kodów, to i tam się jak najbardziej odnajdziecie. Istnieją oczywiście również inne strony umożliwiające założenie kąta w internecie. Zakładając bloga, zastanawiałam się również nad tumblr, lecz polska społeczność jakoś mnie tam szczególnie nie zainteresowała. Jest również blog.pl, blox.pl, bloog.pl, lecz na temat tych platform nie mogę się jakoś szczególnie wypowiedzieć, bo nigdy ani nie rozważałam tam założenia bloga, ani szczególnie nie interesowałam się oferowanymi przez ich użytkowników treściami, kiedyś kontakt miałam z blog.pl, lecz niestety platforma przestała być przyjazna i od ponad sześciu lat już się nie kontaktujemy... Blogger i wordpress oferują również skórcenie adresu, lecz jest to opcja płatna, ale istnieje :) 





Wybieranie adresu i platformy mamy już za sobą, co dalej? Zapasy! Z pewnością masz głowę pełną pomysłów na pierwsze posty, prawda? Nie trać czasu, twórz! Zbieraj potrzebne informacje, pamiętaj o reaserchu jest naprawdę bardzo istotny, jeśli nie będziesz wiedzieć o czym piszesz z pewnością, co uważniejsi czytelnicy, to zauważą. Zapasy to istotna rzecz, pomogą Ci, gdy zabraknie Ci czasu na napisanie postu, gdy nie będzie chciało Ci się cokolwiek pisać na bloga. Najlepszym przykładem jest ten właśnie post, wiesz kiedy go napisałam? 23 marca! Czyli niemal trzy miesiące temu! Moim zdaniem posiadanie sterty zapasowych treści jest świetną inwestycją w bloga, gdy wracałam na Leona miałam ich ponad trzydzieści :) Martwisz się o ich aktualność? Cóż, niektóre tematy, takie jak np. tego posta nigdy nie stracą na aktualności, twórz uniwersalne rzeczy lub planuj na przód. Niektóre posty wymagają wielkich nakładów czasu, więc nie chwytaj za klawiaturę/długopis/cokolwiek do pisania i twórz! Nie spiesz się, Twój mały kącik dopiero się pojawił w sieci, ale od razu nie musi być umeblowany, daj sobie i mu czasu. 

Pomyśl nad tematyką swojego małego królestwa, przygotuj listy, nie tylko rzeczy, które lubisz robić, ale też takich, które lubisz czytać, spójrz w kalendarz czy nie zbliża się jakieś ciekawe święto, Dzień książki? Super, czas to jakoś uczcić! Idzie lato? To może post z idealnymi książkami na plaże? Zbliża się rok szkolny? Napisz coś o lekturach? Które lubisz, które nie? Czy są stosowne? Lubisz fotografować? Z pewnością Twoim czytelnikom spodobają się rady dotyczące robienia zdjęć. Przejrzyj inne blogi, spójrz, co się na nich dzieje. Haule, stosiki, posty informujące o książkowych wyprzedażach z pewnością są treściami, które przyciągną czytelników. Spróbuj jednak stworzyć coś oryginalnego. Spójrz na innych, co Ci się nie podoba w ich blogach? Czego nie lubisz czytać? Właśnie, pisz nie tylko dla innych, ale i dla siebie! Wiesz, dlaczego pisałam ostatnio o mózgach w naczyniach i biblioterapiach? Bo się tym interesuję, bo lubię zdobywać wiedzę i dzielić się nią z innymi, polecam Ci to zrobić! 





Początki zawsze są trudne i nie zawsze sprawiają nam przyjemność, coś co wydawało się bawić może zmienić się w przykry obowiązek - pisałam o tym we wcześniejszym poście z serii prowadzenie bloga... 


Miłej zabawy w blogowym światku, 
niech Book będzie z Tobą i Cię wspiera!
Matylda



Do powieści Spalić wiedźmę Magdaleny Kubasiewicz podchodziłam raczej z rezerwą, ostatnio przejechałam się na polskich autorach, więc nie chciałam niepotrzebnie pompować swoich oczekiwań. Historia Kubasiewicz, chociaż nie była ani skomplikowana, ani naszpikowana zawirowaniami fabularnymi, to i tak mnie urzekła. Już kiedyś pisałam Wam, że szukam pozycji, która w umiejętny sposób wykorzysta wątki słowiańskie, cóż, Spalić Wiedźmę okazało się dla mnie strzałem w dziesiątkę. Smok Wawelski, mitologia Słowian, magiczny (dosłownie!) Kraków, Pan Twardowski, Król Polski... to wszystko znajdziecie w powieści Kubasiewicz.

Należy autorce przyznać, że w dość krótkiej (niestety) powieści zmieściła masę świetnych pomysłów, może i magiczny świat koegzystujący razem z tym zwyczajnym nie jest czymś niespotykanym, ale umiejętne go wykorzystanie już tak. W Spalić wiedźmę mamy na Krakowskim uniwersytecie wydział magiczny, na którym pilnie uczą się przyszli magowie i czarodzieje, zazdrośnie spoglądają na stanowisko piastowane przez wiedźmę, Sarę  Weronikę Sokolską -  Pierwszego Maga Polski. Nie sposób im się jednak dziwić, główna bohaterka nie jest ani z ich kasty, ani nie ukończyła żadnej prestiżowej szkoły, wybrał ją na stanowisko młody, niedoświadczony król, na dodatek włada dziką magią, jest pyskata i... niebywale potężna. Muszę Sarze przyznać jedno, wielokrotnie miałam ochotę ją trzasnąć, dlaczego? Bo świat stworzony przez Kubasiewicz jest ciekawy i chciałabym poznać go lepiej, a Sara tak niewiele o nim wiedziała! Jest straszną ignorantką, ale z drugiej strony podobał mi się ten zabieg, dzięki niemu zagadka chaosu, który zapanował w Krakowie nie była prosta. Jak wygląda fabuła Spalić wiedźmę? W stolicy Polski Krakowie zaczynają dziać się dziwne rzeczy, zło które zazwyczaj smacznie sobie śpi wychodzi na ulice, gdy zapada zmrok lepiej zostać w domu i zaryglować drzwi. Sonika jako Pierwsza musi poradzić sobie z kłopotami, a cóż, czeka ją ich całkiem sporo.

Autorka ma wdzięczny styl, który ani nie zgrzyta, ani nie zachwyca, za to czyta się całkiem przyjemnie. Muszę jednak przyznać, że powieść szczególnie nie zapada w pamięć, jest po prostu dobrym fantastycznym czytadłem z całkiem ładnie skonstruowanym światem przedstawionym i wciągającą fabułą. Z wybuchową Sarą nie można się nudzić, jej rozmowy z królem i innymi bohaterami wprawiały mnie w całkiem miły nastrój. Sam król jest postacią, która skradła moje serce, czasem zagubiony i tupiący nóżką jak mała dziewczynka, a innym razem poważny dżentelmen. Co jak co, ale bohaterowie Spalić wiedźmę są naprawdę sympatyczni i polubiłam ich wszystkich.

 Jeśli szukacie dobrej zabawy w fantastycznym klimacie, to powieść dla Was! 

Sądzę, że wielu z Was ten post się nie spodoba, mnie jednak treści w nim wręcz urzekły. Pisałam już 
Wam o moim podejściu do książek, więc nie ma co rozwlekać tego tematu drugi raz. Jeśli miałabym stertę niepotrzebnych pozycji (i talentu — zwłaszcza talentu), stworzyłabym takie oto cudeńka. Dajcie znać, co uważacie o tych tworach! :)

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda




Wydawało się, że oboje macie jedną z tych chwil „mądrej rozmowy”. Wolałem nie przeszkadzać.

– To rozsądne, bo twoja głupota bywa zaraźliwa.

Brandon Sanderson powraca do świata Zrodzonego z Mgły, który nie przypomina w ogóle Scadrianu z oryginalnej trylogii. Upłynęło trzysta lat od wydarzeń przedstawionych w Bohaterze Wieków, wiele się zmieniło, przez te stulecia Scadrian cieszył się spokojem, do tego stopnia, że w tym niezwykłym świecie fantasy zagościła rewolucja przemysłowa. Lubię, gdy światy fantastyczne nie nawiązują do średniowiecznych realiów, kraina Sandersona od początku nie była sztampowa, ale teraz jeszcze bardziej przypadła mi o gustu. 

Po śmierci wuja Waxillium wraca po wieloletnim stróżowaniu w Dziczy do Miasta, do Eledel, gdzie musi z prowincjonalnego strażnika porządku przeistoczyć się w głowę arystokratycznego rodu. By pozycja jego rodziny odbiła się od dna, Wax musi się zmienić. Nie przywykł do salonów, spotkań przy kawie i pilnowania dobytku, on polował na groźnych przestępców i strzegł prawa, teraz jednak nie ma wyboru, musi założyć znienawidzony garnitur i powstrzymać swój niewyparzony język… Jednak czy jego bezczynność będzie trwała długo? Wax dowiaduje się o kradzieżach zawartości wagonów, które podobno miały być nie do zdobycia, na domiar złego ktoś przy okazji rabunku porywa również kobiety. Waximullum Ladrian nie może spokojnie się przyglądać, musi działać…

Stop prawa to gratka dla fanów Sandersona, autor stworzył krótką powieść, w której zawarł magię „Z mgły zrodzonego”, a jednocześnie dodał do książki wątek kryminalny, te dwa elementy świetnie się uzupełniały. Wydarzenia dzieją się niemal jednego dnia, ale akcja nie jest przysadziście szybka, mamy chwilę na zastanowienie się razem z bohaterami, co może kryć się za porwaniami i kradzieżami, a zagadka nie jest tak prosta, jak na początku może się wydawać. 

Prawdziwie wielkim człowiekiem jest ten, który umie odłożyć na bok sprawy ważne, by zająć się tymi niezbędnymi.

Pula postaci nie jest szeroka, bliżej poznajemy jedynie trójkę z nich: Waxilliuma Ladriana, Wayne’a oraz Lady Marasi Colms, dwójka mężczyzn niezwykle przypadła mi do gustu, lubię, gdy bohaterowie potrafią gładko przejść z powagi na przekomarzanie się, a Wax i Wayne doprowadzili swoje żarty do perfekcji. Myślę, że elementy komizmu wpłynęły na moją ocenę całości, sięgnęłam po Stop prawa, nie licząc na poważną lekturę, która poszerzy moje horyzonty, chciałam się pobawić, rozwiązywać zagadki i to właśnie dostałam. Przy okazji mogłam spotkać świetnie skrojonych bohaterów, którzy nie irytowali mnie na każdym kroku, bo chociaż fanką kobiecych postaci nie jestem, to Lady Marasi Colms nie denerwowała mnie, a wręcz przeciwnie pasowała mi do historii. 

Myślę, że po książkę mogą sięgnąć osoby, które nie czytały poprzednich części, oczywiście w tej powieści pojawiają się nawiązania do wcześniejszych wydarzeń, ale nie ma ich aż tak wiele, a sama historie Waxa można traktować, jako dodatek do całości. Oczywiście najlepiej byłoby przeczytać Zrodzonego z Mgły, Studnie Wstąpienia i Bohatera Wieków, ale jeśli ktoś ma ochotę na ciekawy kryminał z akcją i odrobiną fantastyki, to jest to książka dla niego. Nie jest to szczególnie wybitne dzieło, ale na powieść dwa wieczory, jak znalazł.

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda

Dzięki pamięci człowiek nie jest niczym dziecko błądzące we mgle, posiada przeszłość, kształtującą teraźniejszość, a przyszłość to dla niego plastyczna masa, którą może w dowolny sposób manipulować za pomocą przeszłych doświadczeń. W literaturze i w filmie często pojawia się motyw utraty części wspomnień, a czasem wręcz całkowitej amnezji. Ostatnio oglądałam niezwykle ciekawy serial — Blindspot, w nim główna bohaterka na skutek podania pewnej substancji traci pamięć. Zupełnie nie zdaje sobie sprawy, kim jest. Poświęcę tej produkcji osobny post, bo naprawdę warto ją polecić. Przejdźmy dalej, pamiętacie, gdzie jeszcze główny bohater cierpiał na zanik pamięci? W Pamięci absolutnej, Anastazji, Tożsamości Bourne’a czy nawet Kac Vegas. Ten motyw równie często gości w literaturze, choćby Zanim zasnę S.J. Watson czy Zapomniałam, że Cię kocham Gabrielle Zevin. Wszyscy wiemy, na czym polega amnezja, ale jak to jest zdobywać wspomnienia? Jak to jest pamiętać o sobie, o tym kim się jest? Postaram się odpowiedzieć na te pytania, może dość pokracznie, ale mam nadzieję, że lektura tego postu sprawi Wam taką samą przyjemność, jak mi pisanie go.

Posiadanie pamięci autobiograficznej, czyli biblioteki osobistych wspomnień, bazy danych, która odpowiada za zapamiętywanie historii życia, daje nam spójność i ciągłość istnienia w czasie, bez niej tak naprawdę nie bylibyśmy sobą. Nie pojawia się ona nagle w życiu człowieka, jest wynikiem procesu, w którym dziecko musi się nauczyć wyodrębniać siebie od otaczającego świata – tworzy się wówczas Ja poznawcze. Trudno określić dolną granicę pojawienia się pamięci autobiograficznej, niektórzy badacze twierdzą, że jest to okres dwóch lat od narodzin. Reese (2002) uważa, że pierwsze oznaki owej pamięci przejawiają już u 18 miesięcznych dzieci, jednak większość teoretyków uznaje trzeci-czwarty rok życia za ową magiczną linię pojawienia się pamięci autobiograficznej. Badania przeprowadzone na osobach dorosłych pokazały, że najwcześniejsze wspomnienia sięgają właśnie tego okresu życia. Pamięć autobiograficzna wpływa na kształtowanie się poczucia tożsamości oraz samooceny jednostki. Sięgamy do niej również wtedy, kiedy chcemy zweryfikować nastawienie do własnej osoby.

Pojęciu pamięci autobiograficznej dał początek Tulving, jest ona częścią pamięci deklaratywnej, ale zawiera również pewne elementy niedeklaratywne związane z emocjonalną stroną historii życia. Najprościej byłoby powiedzieć, że pamięć autobiograficzna to pamięć zdarzeń z naszej osobistej przeszłości, jednak nie do końca tak jest, ponieważ czasem zdaje nam się, że coś miało miejsce w naszym życiu, jednak w rzeczywistości ten epizod mógł się wcale nie wydarzyć. Aby uniknąć błędu owych zniekształceń Brewer zaproponował traktowanie pamięci autobiograficznej jako „pamięci informacji związanych z Ja”, czyli to co przypominamy sobie na temat własnej osoby. Wspomnienia te są zazwyczaj dla nas niezwykle istotne, a ich przebiegł jest dokładniej rejestrowany i nacechowany emocjonalnie – negatywnie lub pozytywnie, ale dzięki owemu oznaczeniu w pamięci tworzą się punkty orientacyjne. Brewer analizował pamięć zdarzeń wybranych losowo w krótkim odstępie czasu (46 dni), wywnioskował, że ludzka pamięć nie jest bez skazy – nie potrafimy przypomnieć sobie wszystkich naszych przeżyć, a losowość sprawia, że pamięć staje się jeszcze bardziej zawodna. 

Czynnikiem, który najbardziej wpływa na trwałość przechowywania danych w pamięci
autobiograficznej jest czas — im on się wydłuża, tym liczba wspomnień spada. Do niezbyt odległych zdarzeń docieramy bez większego problemu – przypominamy sobie wygląd pomieszczeń, szczegóły rozmowy, rzeczy znajdujące się wokół nas, uczucia jakie wtedy nami targały. Wraz z rosnącym od tego zdarzenia odstępstwem czasowym, w pamięci pozostaje jedynie zarys sytuacji. Najwięcej wspomnień odnosi się do epizodów bieżących, wraz z biegiem czasu następuje regularny spadek ich liczby. Różnica między zapominaniem, które opisał Ebbinghaus — krzywa Ebbinghausa na wykresie obok — a zapominaniem przeżyć osobistych to tempo, w wypadku tego drugiego rozkłada się na lata.

Mówiąc o zapominaniu i rozgraniczeniu w czasie, należy wspomnieć o efekcie względnej świeżości, który polega na tym, że większa część naszych wspomnień obejmują jedynie ostatni rok. Gdy prosimy osobę dorosłą o opowiedzenie czegoś ze swojej przeszłości, to jedna/dwie trzecie wspomnień obejmuje właśnie ten okres. Więcej zapamiętanych szczegółów z ostatniego roku wiązać się może z potrzebą wykorzystania ich w procesie adaptacji społecznej, a ponieważ tempo zmian we współczesnym świecie ciągle nabiera szybkości, można prognozować, że efekt świeżości będzie obejmował coraz krótszy czas. Jednak może to się wiązać po prostu z zwykłym zacieraniem śladu pamięciowego…

Do ostatnich wspomnień można dotrzeć stosunkowo łatwo, wykorzystując przy tym zwyczajne Co robiłeś w piątek?, opowieści o zdarzeniach są szczegółowe i żywe, nie pozostają bez amalgamaty (epizody, które nie mają logicznego związku z danym wydarzeniem, ale są uwzględniane we przypomnieniach, sprawiają wrażenie, jakby znalazły się w danej opowieści zupełnie bez powodu). Im starsze wspomnienie, tym mniej amalgamatów, informacje, których przypomnienie do tej pory nie sprawiało problemu, teraz są niemal niemożliwe do przypomnienia — chodzi oczywiście o elementy i szczegóły, niestety ich wydobywanie jest trudnym zadaniem (znajdują się one na najniższych poziomach przechowywania informacji według Linton [nastrój → tematy i podtematy naszych wspomnień → rozszerzenia → zdarzenia i epizody → amalgamaty → elementy → szczegóły]). Aby dotrzeć do wspomnień, od których upłynęła spora część czasu, można posłużyć się inną wskazówką — kategorialną np. Opisz swoje wszystkie dziewczyny.

Rubin, Wetzler, Nebes udowadniali, że szansa na powrót do danego wspomnienia staje się coraz mniejsza wraz z upływem czasu od zdarzenia, zauważyli również w swoich badaniach amnezję dziecięcą i reminiscencję. Ta pierwsza fascynuje badaczy i stwarza im niemal nieprzeskoczone pole do popisu. Amnezja dziecięca polega na całkowitym wymazaniu wspomnień dotyczących pierwszych pięciu lat życia. Zjawisko to po raz pierwszy zostało opisane przez Freuda. Amnezja dziecięca jest jedynym rodzajem niepamięci, która (chociaż w różnym stopniu) dotyka całej populacji – nieważny jest płeć czy wykształcenie, wszyscy na nią cierpimy. Chociaż amnezja jest szeroko opisywana, to wyjaśnienie jej przyczyny wciąż stanowi problem, istnieje kilka możliwych interpretacji tego zjawiska: problemy z fazą kodowania – dzieci wcale nie zapamiętują zdarzeń autobiograficznych albo w ich pamięci pojawiają się jedynie fragmenty wspomnień w sposób nieuporządkowany; zaburzone procesy wydobywania przez brak wskazówek i niezgodność kontekstu; funkcjonowanie struktury Ja. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie możemy przypomnieć sobie pierwszych lat życia.

Jednak kwestie odległych wspomnień, wydawałoby się, że już niemożliwych do szczegółowego przypomnienia burzy wspomniana reminiscencja, która to sprawia, że w wieku 50. lat jesteśmy w stanie przypomnieć sobie lata młodości, obejmujące okres od 10. roku życia, aż po 30. Te wspomnienia są jak te, o których pisałam już wcześniej, one są żywe, jedyną różnicą jest, że pojawiają się czasem po prostu mimochodem. Należy pokreślić, że chodzi tu oczywiście o wspomnienia pochodzące z osobistej przeszłości. Tak samo jak w przypadku amnezji dziecięcej przeprowadzono szereg badań, mających na celu wyjaśnienie w jaki sposób powstaje reminiscencja. Matuszewski stwierdza, że metapamięć (wiedza na temat własnej pamięci) może odgrywać główną rolę w tworzeniu się efektu reminiscencji. „Jednak nadal nie wiadomo, w jaki sposób wiedza ta może przekładać się na spontaniczne pojawianie się wielu wspomnień po przekroczeniu 50. roku życia.”

Powstawanie wspomnień jest szerokim zagadnieniem, co determinuje wielopoziomowość i różnorodność ich zależności od czasu, jaki dzieli je od wspominanego wydarzenia. Moje rozważania z oczywistych względów nie są w stanie wyczerpać tematu w sposób monograficzny. Dlatego też zdecydowałam się ująć w swoim wpisie te kwestie, które wydały mi się ważne i ciekawe. Pamięć autobiograficzna to fascynujące zagadnienie, a co więcej – nie do końca przeanalizowane mimo szeregu poświęconych mu badań. Jeśli ktoś byłby zainteresowany głębszym poznaniem tematu, odsyłam do literatury, z której korzystałam przy przygotowywaniu postu, a jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się kto wykonywał dane badania, o których wspominałam w tekście, zapraszam do pdf, w którym zaznaczone są wszystkie, nie chciałam by nawiasy pojawiły się w poście, tekst stałby się dla niektórych mało czytelny, a może wręcz odstraszający...


LITERATURA:
Jagodzińska, M. (2000). Amnezja dziecięca. Dlaczego nie pamiętamy wczesnego dzieciństwa? Przegląd psychologiczny. 3. 273-290
Jagodzińska, M. (2008). Psychologia pamięci. Badania, teorie, zastosowania. 414-440 Gliwice: Helion 
Jagodzińska M. (2005). Utracone wspomnienia z dzieciństwa. [W:] Czerniawska E.(red.) (2005). Pamięć. Zjawiska zwykłe i niezwykłe. Warszawa: Wydawnictwo Szkolne i Pedagogiczne Spółka Akcyjna 
Falkowski, A. Maruszewski, T. Nęcka, E. Maruszewski, T. (2010). Procesy poznawcze.. [W:] Strelau, J. Doliński, D. (red.), Psychologia. Podręcznik akademicki. (t.1 437-444) Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.
Maruszewski, T. (2001). Kodowanie kolejności zdarzeń w pamięci autobiograficznej Roczniki Psychologiczne, 4, 73-94
Maruszewski, T. (2004). Pamięć autobiograficzna. [W:] Strelau, J. (red.), Psychologia. Podręcznik akademicki (t. 2. 165-182). Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.
Maruszewski, T. (2005). Pamięć autobiograficzna, Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne
Maruszewski, T. (2008). Inklinacja pozytywna, blednięcie afektywne i wiarygodność pamięci autobiograficznej. Neuropsychiatria i Neuropsychologia, 2, 47-59
Maruszewski, T. (2010). Pamięć autobiograficzna – nowe dane. Neuropsychiatria i Neuropsychologia, 3-4, 122–129
Maruszewski, T. (2011). Psychologia poznania. Umysł i świat. 225-266. Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne 
Mietzel, G. (1994). Wege in die Psychologie (Wprowadzenie do psychologii). Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne 
Rzepa, T. (2007). Jakie wspomnienia i w jaki sposób przywołuje najczęściej nasza pamięć autobiograficzna? Przegląd psychologiczny, 4, 385-400.
Stanisławiak, E. (2005). Pamięć autobiograficzna: najbardziej osobista forma ludzkiej pamięci. [W:] Czerniawska, E. red. (2005). Pamięć: zjawiska zwykłe i niezwykłe. Warszawa: Wydawnictwo Szkolne i Pedagogiczne Spółka Akcyjna
http://rhubarbes.com/post/138043041126/amnesia-on-behance-by-sasha-berg-more-art-here

Do napisania tego postu zainspirowała mnie okładka książki, o której już nie raz i nie dwa pisałam na łamach Leona. Kłamstwa Locke’a Lamory nie są w najlepszym stanie. Wyglądają, jak po spotkaniu z całą zgrają czytelników, fakt czytał tę książkę mój chłopak, moja przyjaciółka, moja mama, no i ja… jakieś siedem razy albo i więcej, kto by to liczył? Wracacie do czytanych książek? Jeśli tak, dlaczego to robicie?

Lubię na nowo poznawać światy, pierwsze czytanie nie daje mi pełnej satysfakcji, jeśli książka mnie urzekła, lubię znowu zanurzyć się w fascynujących miejscach i historiach. Uwielbiam dostrzegać mrugnięcia autorów w stronę czytelnika. Odnajdywać nowe sekrety, które na początku zupełnie mi umknęły. Czytanie po raz kolejny danego tytuł naprawdę mnie bawi, to jak spotkanie starego przyjaciela. Niby go znamy, ale jednocześnie mamy świadomość, że może nam czymś jeszcze zaskoczyć.

Wracanie do Kłamstw... (Scott Lynch), do Władcy Pierścieni (Tolkien), Cesarzowej (Shan Sa), do Świętoszka (Moliera), wreszcie do Mistrza i Małgorzaty (Bułhakova) znajduje się w moim rozkładzie roku. Czasem czytam całą książkę, czasem tylko fragmenty, a innym razem zwracam uwagę jedynie na dialogi, bo doskonale wiem, co znajduje się w opisach, wiem jak dane miejsca i postacie wyglądają, ale lubię słyszeć ich głosy. Nie da się ukryć, że nowości kuszą, ale… Czego się nie robi dla wiernych kompanów, w których odkryło się dusze?

Book z Wami!



Każdy dokonuje określonych wyborów, a to, jak one wyglądają, zależy od zbiegów okoliczności. Jesteśmy w końcu istotami myślącymi. Decydujemy o sobie. Mamy pragnienia i emocje. Postępujemy zgodnie z własnym sumieniem, które ma zostać później osądzone.

Miasto krwi znalazłam przez profil autora na instagramie, była akurat promocja na woblink, okazyjna cena kusiła, więc zdecydowałam się kupić książkę. Opis mi się spodobał, podejście autora do czytelnika również, okładka mnie urzekła, a darmowy fragment nie odstręczył. Miasto krwi to powieść osadzona w XVII wieku, narratorem opowieści jest syn wiecznie zapitego w sztok czeladnika. Mulgih — bo takie imię nosi główny bohater — jest kaleką, jego twarz nie jest miłą dla oka, ale chłopak nic nie może na to poradzić, taki się urodził.

Powieść dzieje się na przestrzeni wielu lat, miejsce pozostaje niemal w ogóle niezmienne, jesteśmy w fikcyjnym z lekka przypominającym Londyn mieście Hyruf. Nie mogąc dłużej wytrzymać poniżania siebie i najbliższej osoby, Mulgih popełnia makabryczną, lecz dobrze zaplanowaną, zbrodnie. Wydaje mu się, że popełnił morderstwo doskonałe — upozorował je na samobójstwo, gdyby jednak był uważniejszy, może zauważyłby, że ktoś go obserwuje, może jego los potoczyłby się nieco inaczej… Czujne oczy jednego z ludzi Garlona — potężnego władcy podziemnego światka Hyruf — dostrzegły go. Przypadek zdecydował, że z zdesperowanego chłopaka zmienił się w smakowity kąsek dla Garlona, który potrzebuje inteligentnych zabójców, ludzi patrzących dalekosiężnie, potrafiących planować, a niewątpliwie te przymioty Mulgih posiadł. Główny bohater nie ma wyboru, chociaż zdaje mu się, że to mimo wszystko on pociąga za sznurki, bardzo się myli, niejednokrotnie się zresztą o tym przekona. Nie sympatyzuje ani z upadającym duchowieństwie, ani z opętanymi żądzą krwi reformatorami, jednak chcąc chronić rodzinę musi wybrać po czyjej stronie akurat dobrze jest stanąć. Czy przygoda z Mulgihiem przypadła mi do gustu? Czy intrygi, o których nie miał pojęcia Mulgih, a które z biegiem powieści wychodziły na jaw, mnie ujęły? Czy wreszcie: powieść czytało mi się dobrze? 

Nie. Chociaż sama historia była całkiem zdatnie przemyślana, to jednak jej wykonanie nie sprawiło, żebym zaczęła pałać miłością do stylu autora. Zbyt wiele razy mierzyłam się z podobnymi do siebie charakterystykami miejsc, a zwłaszcza niemal identycznymi zwrotami akcji, naliczyłam cztery, w których dzieje się niemal to samo: pojawia się osoba (np. wchodzi do pokoju, czeka w pomieszczeniu, idzie ulicą), której w ogóle nie spodziewałam się spotkać/uznać za złą. Raz to przeszło i byłam szczerze zaskoczona, ale za drugim i trzecim razem już niestety nie. Czyniło to książkę niemal do bólu przewidywalną. Co dalej? Kiedy po raz piąty na łamach powieści pojawiło się sformułowanie „panował mrok/ciemność/zapanowała cisza”, stwierdziłam, że tej pozycji do ideału wiele brakuje, a cóż, takie zdania pojawiały się nader często. W Mieście krwi mamy też sporo powtórzeń, choćby „[…]jakby dostał obuchem w głowę. Kiwnął pokornie głową[…]”. Nie umiałam wczuć się w akcje, bo jej opisy do mnie nie przemawiały, nie płynęłam po słowach. Nie były one rytmiczne i wciągające właśnie z powyższych powodów. Nie oczekuję od każdej książki wyszukanego oddania każdego miejsca, postaci, emocji, jednak lubię, gdy słowa do siebie pasują, przemyka się po nim, są skrojone na odpowiednią miarę. Tutaj zabrakło tej słownej magii. Nie polubiłam Mulgiha, nie przejmowałam się losem żadnej postaci z powieści, a smutne wydarzenia, czy w niektórych momentach wręcz dramatyczne niekoniecznie mną poruszyły, bo narracja często skupiała się na błahostkach. W pewnym momencie pojawił się kilkumiesięczny przeskok między wydarzeniami, a Sillia — jedna z postaci częściej występujących w Mieście krwi — zupełnie się zmieniła. Może i rozumiałam dlaczego nagle stała się inną osobą, ale mimo wszystko, jakoś mi to zgrzytało, zabrakło pochylenia się nad jej zmianą. Mulgih w pewnym momencie, chociaż wcześniej tego nie robił, zaczął zwracać się do bezpośrednio do czytelnika, „należy w tym miejscu wyjaśnić”, „moglibyście się zastanawiać”, ta dziwna zmiana początkowo zbiła mnie z pantałyku i ostatecznie utwierdziła w przekonaniu, że narracja pierwszoosobowa w wykonaniu Mulgiha ani trochę mi się nie podoba. Bohater bywał irytujący, raz był groźny i potężny, a za chwilę zmienił się w zranionego psa. Raz wyrażał się całkiem zgrabnie, by za chwilę stwierdzić, że „miałem to w dupie”. Te skrajności strasznie mnie odpychały. 

Ogólny zarys historii jest naprawdę ciekawy, jednak jej poszczególne etapy niekoniecznie, powieść jest jak już pisałam, dość przewidywalna, a miejscami dość nielogiczna, zdarzało się nie do końca rozumiałam, dlaczego dana postać wybrała którąś z dróg. Zwłaszcza zachowanie głowy Kościoła i jego ostatnich kilku decyzji było dla mnie wręcz idiotyczne, bo Mulgih nie okazał się mistrzem oratorstwa, a intryga, która się kryła za jego działaniami była cóż… dość prosta. 



Nienawidziłem ludzi słabych. To pluskwy tego świata, najbardziej nieprzydatne jednostki, zdolne do równoczesnego kochania i zdradzania.


Ktoś wybierając kategorie na lubimy czytać, przypisał Miasto krwi do science fiction, o Panie, to chyba czytaliśmy dwie różne książki. W powieści Dziadkiewicza próżno szukać choćby elementów sf, jest to powieść low fantasy, czyli nie ma w niej ani fantastycznych ras, ani stworzeń, co prawda pojawiła się lecznicza moc mandragory, ale równie dobrze można ją przypisywać wierzeniom pospólstwa wzorowanych na XVII wieku niż na jej magicznej potędze. Dziadkiewicz stworzył alternatywny świat, do którego wsadził trochę Anglii i odrobinę Skandynawii, trochę wzorował się na postaciach historycznych, ale nieznajomość ich losów jakoś specjalnie nie wpływa na odbiór powieści. Ja podobieństw nie zauważyłam, no, może dwa malutkie, ale wolę Wam ich nie zdradzać, by nie psuć frajdy z ewentualnego czytania i odnajdywania ich. Ja przy rozszyfrowywaniu smaczków bawiłam się bardzo dobrze! 

Ogólny rozrachunek? Polecam, nie polecam? Szczerze mówiąc, książka ma pewien potencjał, ale jej narracja mnie nie przekonała. Ogromnie męczyłam się z powieścią Dziadkiewicza, chociaż była dość krótka, to przez te wszystkie potknięcia i powtórzenia, czytałam ją przez kilka dni. Nie wciągnęłam się w świat przedstawiony, myślę, że może jeszcze kilka lat temu, książka by mi się spodobała, jednak teraz mam już większa czytelnicze doświadczenie i wolę jednak obcować z powieściami, w których słowa czarują i nie pozwalają oderwać się od kart książki. Myślę, że osoby dopiero zaczynające przygodę z fantasy mogłyby się odnaleźć w tej powieści, starzy wyjadacze zauważą jej braki i po prostu... nie będą zadowoleni. No i osoby, które jak ja zwracają uwagę na braki w stylu, mogą nie czuć zadowolenia. Czy przeczytam kolejną część Sagi wschodniej? Pewnie tak, bo ostatnie sceny wzbudziły moją nadzieję, co do postaci Mulgiha i możliwych intryg, może zamiast być marionetką, to on będzie pociągał za sznurki? Liczę na to, że się wykaże, bo potencjał w nim drzemie! 
Niech Book będzie z Wami,
Matylda
źródło: tu





Ludzie mają duszę, która żyje wiecznie, która nie traci życia nawet wtedy, kiedy ich ciało w proch się rozsypie i zgnije. Wtedy ich dusza przez czyste powietrze płynie ku górze, ku gwiazdom błyszczącym.*

Pewnie wiecie, że najwcześniejsza wersja historii o Czerwonym Kapturku zawiera w sobie elementy rodem z filmu Hitchocka, wilk zabija babcie, a następnie wlewa jej krew do butelki, a ciało kroi na półmisek. Następnie pojawia się motyw już nam dobrze znany, antagonista przebiera się w koszule nocną babci, a potem w domku pojawia się Kapturek, którą wilk częstuje mięsem starowinki i proponuje jej krew do popicia... Co dzieje się dalej? Bohaterkę ratuje odważny gajowy? Ależ skąd! 

– Wtedy wilk rzekł: Rozbierz się i połóż się ze mną.
– Gdzie mam położyć fartuszek?
– Wrzuć go do ognia, nie będzie ci już więcej potrzebny.
Zdejmując ubrania – gorsecik, spódnicę, halkę i pończochy – dziewczynka zadawała to samo pytanie, a wilk za każdym razem odpowiadał: – wrzuć to do ognia, nie będzie ci już potrzebne.

A potem Wilk zaprasza Czerwonego Kapturka do łóżka, po czym zjada dziewczynkę... Śpiąca królewna jest gwałcona przez księcia, a nie całowana, będąc jeszcze pod wpływem klątwy, rodzi dzieci. Siostry Kopciuszka odcinają sobie nadmiarowe kawałki stóp, a gdy ich mały przekręt wychodzi na jaw, Książę każe gołębiom wydłubać im oczy. Jaś ze znanej nam opowieści o Jasiu i Małgosi nie trafia do Baby Jagi, ale skłania olbrzyma do poderżnięcia gardeł własnym dzieciom. Piękne opowieści, nieprawdaż? Dziś rzadko który rodzic pokusiłby się czytać podobne historie swym pociechom, i cóż, wcale się temu nie dziwię, ale dlaczego te baśnie wcześniej miały taką a nie inna formę? Dlaczego pojawiały się w nich brutalne motywy? Kazirodztwo? Było w jednej z wersji Kopciuszka, w której to ojciec dziewczyny próbuje ją poślubić. Kanibalizm, brutalne mordy, gwałty, a przede wszystkim... brak szczęśliwych zakończeń. W pierwotnych wersjach baśni ich po prostu nie ma. Żadnych promyków nadziei. Dlaczego te baśnie tak wyglądały? By odpowiedzieć na te pytania musimy cofnąć się w zamierzchłe czasy, w których mity były nieozdobnym elementem życia. 




Mity obrazują wierzenia, przekonania, dzięki nim mamy dzisiaj wgląd w świat antycznych ludzi, zdobywały informacje o ich życiu i poszukiwaniach prawdy o świecie. Mity nie były tylko po to, by snuć opowieści o wielkich herosach, one werbalizowały pragnienia, dążenia, lęki, dodawały otuchy i wspierały wiarę. Czy opowiadania o bohaterskich półbogach, śmiertelnikach i bóstwach nie były też po to by móc radzić sobie z wewnętrznymi kryzysami? Czy nie są one czymś, czym jest biblioterapia? Umożliwieniem spojrzenia na różne kwestie trzeźwym okiem, kształtowaniem myślenia. Pełniły one co prawda przede wszystkim funkcję ajtiologiczną, czyli wyjaśniały przyczyny fenomenów obserwowanych w naturze, takich jak zmiana pór roku (mit o Demeter i Persefonie, Afrodycie i Adonisie) czy ruchy słońca na niebie (Helios). Mity nie są zwykłym reliktem przeszłości, z którym należy się mierzyć na lekcjach polskiego, one posiadają wartości uniwersalne, czasem trudno dostrzegalne w natłokach nadprzyrodzonych wątków. Mity pozwalały ich twórcom poprzez wykorzystanie schematów zdarzeń, skupieniu się na wydarzeniach nie na faktach (czasem służące za kanwę fabuły [Troja]) na uogólnienie doświadczenia jednostkowego. Człowiek jest z natury poszukiwaczem, drąży w jakim celu istnieje, drży przed śmiercią i szuka ratunku, kreuje idee, nadaje znaczenia wydarzeniom, znajduje informacje o przyrodzie, nasza błądząca w świecie za odpowiedziami natura doprowadziła do rozwoju religii i nauki. 

Wiecie, że już nawet hominidy tworzyły mity? Miały wierzenia? Są do tego przesłanki, w grobach neandertalczyków znaleziono kości zwierząt, co może świadczyć o tym, że w ceremonialne pogrzebania zmarłego towarzyszyło składanie ofiar. Układano ciało w odpowiednich pozycjach. Czy to nie oznacza, że nasi dalecy krewni rozważali, co będzie po śmierci? Co ich czeka? Czy bali się unicestwienia? 

Wiara w niewidzialną moc, która kryje się za mitami, religią, wspiera ludzi. Dodaje nam sił.


Baśnie zrodziły się z mitów, konkretne wydarzenia z życia herosów zostały zastąpione niemożliwymi do usytuowania w czasie przygodami zwykłych śmiertelników. Baśnie podobnie jak mity mają w sobie metafory, za którymi ukrywają się przeżycia i doświadczenia zwykłych ludzi. Przedstawione są w nich uniwersalne archetypy, które jak cele mitów pozwalają dotrzeć do ludzkich lęków i potrzeb, a ponieważ mówią o powszechnych problemach, każdy może w nich dojrzeć trapiące go kłopoty.  

Baśnie najprawdopodobniej pojawiły się w początkowych wiekach naszej ery, co ciekawe, pierwsza zachowana wersja baśni o Kapciuszku pochodzi z Chin, a liczy sobie ponad XII stuleci, znano ją już w 850 roku. Jest to opowieść międzykontynentalna, w samej Anglii w 1893 roku zebrano 345 WERSJI opowieści o Kopciuchu. Podczas okresu rozkwitu architektury, malarstwa, w czasach Leonarda Da Viciego i odkryć geograficznych, w renesansie, nastąpił również wysyp baśni (XV I XVI wiek). Co mogło się przyczynić do skokowi w produkcji tych opowieści? Handel. Indyjskie porty gościły statki ze Starego Kontynentu, oprócz cennych towarów do Europy spływała również kultura. We słonecznej Italii twórcami baśni byli Gianfrancesco Straparola, Giamastasttista Basile. Dwór Ludwika XIV zalewały baśnie Marie D'Aulonoy oraz cieszące się uznaniem do dziś Bajki Babci Gąski (Les Contes de ma mère l'Oye) Charlesa Perrault.

Ye Xian, czyli pierwsza zachowana opowieść o Kopciuszku. 

W społeczności mieszkańców jaskiń Wudong, wodzem był Wu, który miał dwie żony, a z każdą z nich córkę. Córka pierwszej żony Ye Xian była piękna, miła i delikatna, obdarzona talentem garncarskim, potrafiła również tworzyć wspaniałą poezję. Córka drugiej żony – Jun-li była pospolitą, okrutną dziewczyną o samolubnym obyciu. Matka Ye Xian umarła, gdy ta była jeszcze dzieckiem, jej ojciec próbował z całych sił wychować ją bez matczynej miłości. Niestety epidemia zabrała mu życie... Od tego czasu Ye Xian nie miała łatwego życia, stała się zwykłą służącą. Musiała wykonywać wszelkie zachcianki swej macochy i zazdroszczącej jej urody młodszej siostry. Jednak udało jej się znaleźć ukojenie i spokój, niedaleko domu było jezioro, tam jej matka, która nawet zza grobu wspierała swe dziecko, posłała opiekuńczego ducha, który przybrał kształt trzymetrowej złotej ryby.

Pewnego dnia Jun-li śledziła Ye Xian i odkryła sekret siostry, zazdrosna o jej szczęście, gdy tylko wróciła do domu opowiedziała o wszystkim matce. Ta usłyszawszy historię, podstępnie rozkazała pasierbicy zdjąć podarte ubranie, przebrała się w nie i udała do złotej ryby, by złapać ją, a następnie zjeść z córką na obiad. Ye Xian była zdruzgotana do czasu aż przybył do niej duch starca, będący jednym z jej przodków, ubrany w białą szatę i posiadający długą białą brodę, powiedział jej, by zebrała kości ryby i włożyła je do garnków, które miała ustawić w rogach łóżka. Duch rzekł do niej, że cokolwiek będzie potrzebować, ma to zdradzić szczątkom ryby. 

Raz w roku w wiosce organizowano noworoczny festiwal, w którym dziewice poszukiwały potencjalnych mężów. Aby zwiększyć szansę swej córki na znalezienie odpowiedniego kandydata macocha zmusiła pasierbicę, by wysprzątała dom. Po tym jak kobiety udały się na festiwal, duch ryby znowu odwiedził dziewczynę, udała się do milczących kości, gdzie odnalazła wspaniałą jedwabną suknie w kolorze morskiej zieleni, płaszcz z piór zimorodka oraz złote pantofle. 

Udała się na festiwal, gdzie uznano ją za księżniczkę, Ye Xian wspaniale się bawiła, do czasu aż zorientowała się, że może zostać rozpoznana przez Jun-li. Pośpiesznie opuszczając zabawę, zgubiła jeden ze swych złotych pantofli. Przybywając do domu, pod łóżkiem ukryła strój i pantofelek. Rybie kości milczały, jako że wcześniej ostrzegły dziewczynę przed utratą chociażby jednego z bucików. Zmęczona dziewczyna, zasnęła pod drzewem. Wracając z zabawy, Jin-li wraz z matką rozprawiała o tajemniczej piękności, w której na szczęście nie rozpoznały Ye Xian. 

Złoty pantofelek znalazł miejscowy wieśniak, który sprzedał go, bucik przebył długą drogę, aż w końcu trafił do rąk króla tysiąca wysp To'Hana. Władca zafascynował się wielkością pantofelka. Rozkazał odnaleźć dziewicę, której stopa będzie pasować do bucika i ogłosił, że poślubi tę dziewczynę. Poszukiwania rozszerzyły się na cały kraj, aż trafiły do społeczności ludzi jaskiń, gdzie wszyscy, wliczając to Jun-li, przymierzali pantofelek. Jednak za sprawą magii, bucik z dotknięciem stopy jakiejś dziewicy, wydawał się zmniejszać. Zrezygnowany król postawił wielki pawilon, w którym na podwyższeniu umieścił złoty pantofelek. Późnym wieczorem Ye Xian zjawiła się, by odzyskać dar złotej ryby, lecz wzięto ją za złodziejkę. Stanęła przed obliczem władcy, który wysłuchawszy opowieść o życiu dziewczyny, oszołomiony dobrocią i urodą dziewicy, zwrócił jej bucik. 

Następnego ranka, król odwiedził dom Ye Xian i spytał ją, czy nie chciałaby wyruszyć z nim do jego królestwa, dziewczyna zgodziła się. Ye Xian założyła swój piękny strój i oba buciki. Macocha nie mogąc zrozumieć co właśnie zaszło, oznajmiła, że to nie możliwe, by jej niewolnica posiadła takie bogactwo i z pewnością ukradła odzienie, jednak król nie dawał jej słowom wiary. Zabrał  Ye Xian do pałacu, gdzie uczynił ją swą żoną i królową. Macocha i Jun-li wpadły w niełaskę króla, prowadziły nieszczęśliwe życie, do czasu swej śmierci - zginęły w deszczu płonących kamieni... 

W innej wersji powyższej opowieści macocha i Jun-li zostały spalone na ołtarzu zwanym kryptą rozżalonych kobiet, obie kobiety stały się boginiami w późniejszej tradycji, które dysponowały mocą spełnienia jakiegokolwiek życzenia. Co się stało z Ye Xian? Jej mąż stał się chciwy i wykorzystywał na wszelkie sposoby magiczną moc kości ryby. Królowa pogrzebała kości i wielką ilość złota na pobliskiej plaży. Rok później ludzie króla wstrzeli rewoltę, by odzyskać kosztowności i kości, i podzielić je między siebie, lecz magiczna moc rozproszyła je. Losy Ye Xian po tym wydarzeniu pozostają nieznane...

Wracajmy do baśni... 

Baśnie pochodziły z folkloru, z tradycji ustnej? Odpowiedź nie jest tak prosta, jak się może wydawać. Na baśnie złożyły się lokalne legendy, wierzenia, podania, ustne opowieści, ale również utwory literackie, które miały swoją genezę w treściach sięgających korzeniami wspomnianych już mitów. Z pewnością kojarzycie braci Grimm, prawda? W roku 1805 zaczęli przygodę z kolekcjonowaniem baśni, ostatecznie zgromadzili ich aż dwieście! Co ciekawe nie pochodzą one od wieśniaków, nie sporządzali ich prości ludzie, baśnie braciom opowiadali szlachetnie urodzeni czy burżuazja, korzystali oni również z tekstów literackich. Na uwagę zasługuje fakt, że Grimmowie swe poszukiwania prowadzili w Westfalii i Hestii, błędem jest myślenie, że spisane przez nich baśnie są pochodzenia niemieckiego, bo zazwyczaj za ich opowiadaniem stali zasymilowani uchodźcy - francuscy hugenoci. Baśnie Grimmów nie miały bawić, one służyły do wychowania, ba! były wręcz przedstawiane przez braci jako podręcznik do wychowania! Grimmowie pozbyli się seksu z opowieści, przemoc jednak pozostała, przedstawiono ją jako karę za zachowanie. Coś za coś, ukrycie kazirodztwa na rzecz okrutnych kar i maltretowania dzieci. Zbiór Grimmów był prosty w odbiorze, nieposłuszeństwo prowadzi do zguby, a dla tych, którzy kierują się dobrocią, czeka nagroda. Wraz z biegiem czasu baśnie coraz bardziej zmieniały swój kształt, oczyszczano je z mogących wzbudzać niepokój u dzieci motywów. Wiktoriańska Anglia dała nam wreszcie fairy tales, a fairy z strasznej czarownicy przeistoczyło się w dobre wróżki. Niebagatelne znaczenie dla dzisiejszego wyglądu baśni miał XIX wiek, ludzki los stawał się zaprogramowany, coraz częściej patrzono na zegarki, zaczął się bieg za karierą i przyszłością. Dwie teorie próbują wyjaśnić, dlaczego baśnie odkrywają w naszym życiu tak czasem znamienitą rolę. Jedna mówi o wzroście świadomości i potrzebie edukacji najmłodszych, druga o osamotnieniu człowieka i poszukiwaniu przez niego leku na swe problemy, który odnaleźć miał właśnie w baśniach.



Początkowy wygląd baśni nie wynika z tego, że nasi przodkowie lubowali się w opowiadaniu okrutnych historii swoim pociechom.  Baśnie były skierowane dla dorosłych! Pamiętacie fragment z początku postu o Czerwonym kapturku? Charles Perrault napisał satyrę, wilk to panicz przyjeżdżający do wioski i łamiący serce niewinnej dziewczynie. Morał jest oczywisty, niech panny uważają, bo ktoś może i je wykorzystać! Dochodzimy do końca opowieści, nie może w niej zabraknąć słów kilku o moim ulubionym Andersenie, który w baśniach rozwijał empatię czytelnika. Przełom XIX i XX wieku pozwolił nam przekroczyć granicę Krainy Czarów wraz z Alicją Lewisa Carolla, odwiedzić zakazaną i kontrowersyjną w swych czasach Krainę Oz Bauma, aż wreszcie mogliśmy zwiedzić Nibylandię Barrie'a. W XX wieku pojawił się Walt Disney, który pozbył się z baśni wszelkiej przemocy, pokusił się o szczęśliwe zakończenia, a nawet często lukrował do bólu swe postacie, niejednokrotnie czyniąc je dość infantylnymi. 

Kto by pomyślał, że tak szybko dotrzemy do końca... Nie pozostaję mi nic innego tylko jakoś skwitować swoją przydługą opowieść, prawda? Kocham baśnie, i te Grimmów, i wychodzące spod pióra Andersena i z wytwórni Disneya, uwielbiam je czytać i oglądać. Dlaczego do nich wracam? Dlaczego często do nich rozmyślam? Poprawiają mi humor. Cieszą bogactwem morałów, historii... A przede wszystkim pozwalają się przenieść do utraconej krainy szczęśliwości, mlekiem i miodem płynącego dzieciństwa. 

Niech baśnie będą z Wami, 
Matylda

*Hans Christian Andersen Mała syrenka
Źródła: 
Darnton, R. (2012). Wielka masakra kotów i inne epizody francuskiej historii kulturowej, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Molicka, M. (2011). Biblioterapia i bajkoterapia. Rola literatury w procesie zmiany rozumienia świata społecznego i siebie. Poznań: Media Rodzina 
http://www.blastr.com/sites/blastr/files/horror-forest.jpg
http://www.kidfantastic.net/illustration/yexian.png
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/5f/Perrault_1695_Contes.jpg
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/76/f0/9e/76f09ebaa020a214cad65fabbd3b1d90.jpg