Jest mi ogromnie miło, że jakoś trafiłeś na Leona. Jestem studentką kognitywistyki, pasjonatką książek i cappuccino. Może masz ochotę pozwiedzać Leona? Śmiało! Zapraszam! Z racji tego, że lubię zwiedzać blogosferę, proszę Cię o zostawienie linku do Twego zakątka internetu, o ile takowy posiadasz, w komentarzu :)


Zarówno pragnienie władzy, jak i jej posiadanie nieodwracalnie wypaczają charakter.

Nemezis to diabolika, czyli wyhodowana istota na podobieństwo człowieka i posiadająca jego DNA. Potrafi z niebywałą sprawnością fizyczną pokonywać wrogów swojej pani - Sydonii. Diaboliki bowiem przechodzą swoiste pranie mózgu, w którym to programuje je się do służby jednej osobie. Jedna osoba staje się sensem życia diaboliki. Sprzymierzeńcem i panem. Historia Nemezis się komplikuje, kiedy aby ochronić Sydonię, musi się w nią wcielić.... Diabolika trafia na dwór cesarski, a tam wszelkie jej umiejętności bojowe, mogą jej się w ogóle nie przydać, aby stać się Sydonią będzie musiała znaleźć w sobie pokłady człowieczeństwa... Maszyna do zabijania udająca jagniątko? Z pewnością nie będzie to łatwe.

Diabolika nie jest powieścią wymagającą, jest z pewnością dość absorbująca, bo mimo że mamy świadomość niemal od samego początku, jak ta książka będzie przebiegać, a autorka nie zaskakuje nas wielkimi rozwiązaniami politycznych intryg, to i tak pochłania się ją w mgnieniu oka. Może to za sprawą krótkich rozdziałów? Może za sprawą oszczędnego stylu S.J.Kincaid? Nie jestem pewna, ale faktem jest, że przeczytanie tej książki zajęło mi raptem dwie doby. Dawno nie czytałam powieści, którą można by przypasować do science fiction, więc z pewną przyjemnością poznawałam świat wykreowany w Diabolice, jednak nie zaspokoił on moich kosmicznych pragnień. Akcja skupia się w jednym miejscu, na wielkim statku cesarza imperium, Chryzantemum i to tę lokalizację dane będzie nam najlepiej poznać, cała reszta jest jedynie wspomniana lub mamy okazje zwiedzić ją w krótkich fragmentach. 

Myślę, że to i dość przewidywalna fabuła jest głównym mankamentem Diaboliki, dostrzegałam w niej schematy, które znałam już z innych pozycji - kreacja Tyrusa czy motyw sprowadzenia młodych arystokratów na Chryzantemum, jednak sądzę, że jeśli nie obcujecie aż tak bardzo ani z historią, ani z fantastyką, to z pewnością zostaniecie zaskoczeni rozwojem wydarzeń. W powieści wiele się dzieje i nie idzie się nudzić, a Kincaid potrafiła trafić w moje czułe punkty, sprawiając, że zachowania cesarza czy jego otoczenia, ale również różnego rodzaju rozrywki młodych arystokratów - sprawiały we mnie poczucie niemocy połączonej ze złością. Dlaczego nikt nie reagował? Gdzie w tych ludziach człowieczeństwo? Czy oni nie widzą, że sprawiają ból?

Gdyby autorka pozwoliła nam poznać lepiej wykreowane przez siebie gwiezdne uniwersum, moja opinia o tej książce byłaby lepsza. Mamy tutaj ciekawą religię, która to uważa, że kształcenie jest herezją, więc zakazano go w ogóle, a ludzie korzystają jedynie z dobrodziejstw stworzonych przez przeszłe pokolenia. Religia jest tutaj jedynie pewnego rodzaju pretekstem, by trzymać poddanych w ryzach, by nie dać im możliwości do poszerzania wiedzy i tym samym w przyszłości uniezależnienia się od cesarstwa. Jest też podział kastowy, mamy senatorów i ich rodziny żyjące na statkach orbitalnych, w których są wszelkie luksusy oraz ich poddanych bytujących na skażonych planetach. I tu pojawia się dla mnie pewien nielogiczny problem, tych planet jest całe mnóstwo, a ludzie tam żyjący poddają się panowaniu cesarza i jego zakazom, może nie bez zająknięcia, ale mimo wszystko są mu w pewien sposób wierni, nie rozumiem, dlaczego nie mogliby prowadzić tak, jak np. Polacy podczas II wojny światowej jakichś tajnych kompletów. Wiem, że jawne sprzeciwienie się władzy nie wchodzi w rachubę, ale mimo wszystko nie potrafię uwierzyć, że na setkach planet za sprawą wybuchu supernowy wszelkie dostępne źródła wiedzy zostały utracone, niby jest słów kilka o pewnym miejscu, gdzie wiedza była przechowywana, ale... Coś musiało przetrwać, choćby takie książki. Dla mnie ten świat jest nielogiczny w podwalinach, ludzie, którzy żyją w koszmarnych warunkach z pewnością chcieliby poprawy swojego losu i potajemnie szukaliby rozwiązań, trudno mi też wierzyć, że cesarz o wszystkim się tak sprawnie dowiadywał, to przecież są setki planet, które są od siebie oddalone - rozumiem wysoką technologię, która na to pozwala, ale istnieje poczta pantoflowa, a jak widać po przykładzie pewnej planety z książki niektóre rzeczy można utrzymać w sekrecie... 

Wracając jednak do Chryzantemum, skojarzyło mi się z cesarstwem japońskim, w którym to chryzantema jest symbolem władzy. Ale w mojej świadomości bardziej eksponowanym podobieństwem był film Cesarzowa, w którym to chryzantemy przewijały się w całej historii. Podobnie jak w przypadku Cesarzowej w Diabolice mamy walkę o władzę, jednak nie jest ona na tak epicką skalę jak w hongkońską-chińskiej produkcji, jest to raczej skala mikro, w której intrygi dworskie nieszczególnie nas zaskoczą. W Diabolice jest wątek śmierci rodziny cesarskiej, jednak nie jest on mocno eksponowany, nie czujemy strachu o życie Tyrusa, czyli następny tronu. Brakowało mi w tej książce właśnie tego napięcia o życie, bo ani diabolika, czyli Nemezis, ani Tyrus specjalnie o to życie nie drżą. Tak, mają wątpliwości, tak nie są przekonani, co do swoich działań i pewne widmo śmierci się na nimi spowija, ale nie jest ono na tyle potężne, by wzbudzić w czytelniku niepokój. Ta sielanka sprawiała, że czytałam Diabolikę bez wątpliwości o los bohaterów.

W moim mniemaniu Nemezis była zbyt idealna, doskonale walczyła, miała piękne ciało, która mogła dowolnie modyfikować, świetnie się uczyła, była odważna i pewna siebie, cień na jej idealnym wizerunku stanowił brak uczyć, ale i on nie był na tyle potężny, żebym postrzegała go w diabolice jako defekt. Od początku Nemezis potrafiła czuć, jej miłość do Sydoni wylewała się wręcz z kart powieści. Fakt, Nemezis dla dobra swojej właścicielki zrobiłaby wszystko, łącznie z zabiciem jej bliskich, ale jednak nawet ta jedna więź z człowiekiem, sprawiała, że Nemezis nie była w moich oczach jedynie maszyną do zabijania. Za to pasowała na Marysię Zuzannę, była lepsza od Sydoni w tym i w tamtym, co było często przez Nemezis wskazywane, że Donia radziła sobie z czymś gorzej. Dla mnie nie przypominała maszyny do zabijania, ale wyhodowaną idealną modelkę...

Diabolika to zjadliwe powieścidło z pomniejszymi grami politycznymi. Całe szczęście, że nie czytałam przed poznaniem osobiście Diaboliki żadnych opinii, gdybym to zrobiła, podchodziłabym do niej już z wyśrubowanymi oczekiwaniami, a tak, całkiem cieszyłam się z lektury, która była dość ładnie opakowana w kosmiczny klimat, ale który niemal w ogóle nie był odczuwalny. Mimo że technologia otaczała bohaterów, to wydawało mi się, że czytam o sprawach, które mogłyby się dziać gdziekolwiek indziej i nie potrzebowałyby do tego elementów science fiction, świat Kincaid miał potencjał, ale w ogóle nie potrafiła go wykorzystać. Autorka nie odkrywa przed nami niczego nowego, walka o władzę, problemy społeczne, słodko-gorzki smak życia, te wszystkie motywy są doskonale nam znane z innych powieści, a nie zostały w jakiś sposób nowatorsko przedstawione, ot, daleka przyszłość, to odgrzewane kotlety... Cóż, Diabolika to takie Rywalki w kosmosie, z tym, że działo Kincaid jest z pewnością mniej lukrowane i bardziej wartościowe, bo mimo wszystko Diabolika miała dla mnie morał: nie powinnyśmy oceniać ludzi po pozorach i stereotypach. Jeśli szukacie odskoczni od typowych Young Adult, to jest to książka dla Was, jednak nie oczekujcie od niej cudów i nie szukajcie w niej perełki, bo niestety jej tam nie znajdziecie. 

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


Autor: S. J. Kincaid
Wydawnictwo Otwarte
Oprawa: Miękka
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 400




Nie obchodziło go, kim on jest. Czy był żonaty? Dzieciaty? Nie miał pojęcia. To tylko nazwisko. 

Ponura, mroczna atmosfera? Śmierć, która czyha na każdym kroku? Nieustanne budowanie napięcia? To musi być norweski kryminał! Straceńcy nie są tutaj wyjątkiem, od niemal pierwszych stron mierzymy się z brutalnością, która będzie nam towarzyszyć przez większą część powieści. Nie ma tutaj miejsca na pół środki, są mocne akcenty przesiąknięte krwią, trupami i tajemnicami. Ingar Johnsrud nie poszedł na łatwiznę, stworzył wielowątkową powieść, która trzyma w napięciu do samego końca, zrobił to z niebywałym rozmachem: pomieszał teorie spiskowe, szpiegów i morderstwa, zachowując przy tym klimat kryminału. Dodatkowo nie musicie się martwić o to, że nie czytaliście Naśladowców, pamiętajcie jednak, że jeśli sięgniecie od razu po drugą część, to mogą pojawić się spoilery dotyczące wydarzeń z wcześniejszych wątków. 

Poznajemy komisarza Fredrika Beiera, który jest na granicy załamania nerwowego, jeszcze krok, a pogrąży się w całkowitej niemocy - przeszłość nie daje mu o sobie zapomnieć, a on sam nie potrafi się z nią pogodzić... Stracił dziecko, rozwiódł się, ma za sobą nieudane śledztwo. Jest wrakiem człowieka. Próbuje stanąć na nogi, więc pogrąża się w wir pracy, kryminaliści przecież nie śpią, prawda? Kafa Iqbal, kobieta, z którą już jakiś czas temu współpracował, prowadzi śledztwo dotyczące śmierci tajemniczego mężczyzny. Beier odkrywa innego trupa. Problem jest jednak jeden: obaj denaci zostali zidentyfikowani tymi samymi danymi... O co chodzi? Co ma z tym wspólnego tajemnicze zdjęcie znalezione na miejscu zbrodni? Jedno jest pewne: łatwo nie będzie, dowody znikają, trupów jest coraz więcej, a Kafę i Beiera będzie gonił czas i ich własne słabości... 

Wspomniałam o wątku szpiegowskim, ale nie mamy tutaj do czynienia z Bondem ratującym świat z opresji, Fredrik Beier to jego zdecydowane przeciwieństwo, mężczyzna ma problemy osobiste, jest wycofany, próbuje podnieść się po załamaniu nerwowym i poprawić relacje w rodzinie, jego sytuacja do najłatwiejszych nie należy. Należy podkreślić, że chociaż sprawy osobiste komisarza odgrywały dość istotne znaczenie w powieści, to nie grały w Straceńcach pierwszych skrzypiec. Były miłym akcentem obyczajowym, który miejscami rozładowywał rwącą akcję. W książce dużo się dzieje - nie mogłam się od niej oderwać. Ingar dozuje historię, przeplata ze sobą teraźniejszość i przeszłość, zręcznie operując retrospekcjami, które dotyczą szerokiej gamy postaci i wątków. Jesteśmy krok przed funkcjonariuszami prawa, jednak nie mamy pojęcia dokąd te tropy mogą nas doprowadzić... Bohaterowie zostali pieczołowicie nakreśleni, ich psychologiczne motywacje są nam znane, a autor powoli odkrywa przed nami ich tajemnice. W powieści norweskiego pisarza nie ma osoby, która by czegoś nie skrywała, która nie miałaby jakiś problemów, która byłaby nieskazitelnie czysta - dzięki temu możemy się nawet z niektórymi postaciami utożsamić. Beier współpracuje ze swoim przyjacielem Adreasem i Kafą Iqbal, mającą muzułmańskie korzenie, które co jakiś czas bywają obiektem kpin Adreasa. Kafa to kobieta błyskotliwa i potrafiąca postawić na swoim, jest też osobą o wysokiej empatii, jej postać niezwykle mnie zaintrygowała, muzułmanka i policjantka w jednym? To naprawdę ciekawe połączenie. Wyzwolona kobieta, czyż nie? Ależ tak, Kafa wiedzą i zaangażowaniem w śledztwo dorównuje Beierowi, dzięki czemu nie mamy tutaj czysto męskiego kryminału, wątek pani policjant sprawia, że historia wydaje się o wiele bardziej ciekawa.

Fabuła? Skomplikowana i wielowątkowa. Szczerze mówiąc, spodziewałam się raczej jednostajnej akcji, która będzie trzymać czytelnika w napięciu, ale raczej nie porwie... Myliłam się. Johnsrud okazał się świetnym pisarzem, który wykorzystując historyczne zawiłości, stworzył coś naprawdę godnego kryminalnej uwagi. Autor nie bawi się w piękny język - prostota i krótkie rozdziały napędzają do czytania kolejnych stron, jednak nie można odmówić Norwegowi braku plastycznych opisów czy krwistych dialogów, co to, to nie, zwyczajnie w Straceńcach trudno szukać wyszukanego słownictwa, ale nie po to sięgałam po kryminał, prawda?

Ogólnie muszę przyznać, że bawiłam się przy tym kryminale świetnie - spełniał wszystkie moje wymagania, miał wciągającą fabułę, akcję, dobre merytoryczne przygotowanie i bohaterów, z krwi i kości, którzy nie przypominają Rambo na sterydach. W tej książce nie możecie być pewni życia bohaterów, nie możecie być pewni rozwiązań fabularnych, bo Johnsrud bawi się i wodzi czytelnika za nos. Polecam!    

Autor: Ingar Johnsrud
Wydawnictwo Otwarte
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 504


Za książkę dziękuję wydawnictwu:
Dodaj napis


Niech Book będzie z Wami, 
Matylda



Ostatnio mało jest u mnie nowości beletrystycznych (no dobra, w marcu troszkę książek kupiłam :x), inwestuję bardziej w umysłowe poszerzanie horyzontów niż w rozrywkę. Książki z tego stosu nie są z tego miesiąca, ale zbierałam je mniej więcej od stycznia, większość z nich przeczytałam, ale do paru jeszcze nie miałam czasu zajrzeć.



Historia naturalna ludzkiego myślenia Michael Tomasello
Wydawnictwo Copernicus Center Press

Dźwignie wyobraźni i inne narzędzia do myślenia Daniel C. Dennett
Wydawnictwo Copernicus Center Press

Świadomość Daniel C. Dennett
Wydawnictwo Copernicus Center Press

Przewodnik po kognitywistyce Józef Bremer
Wydawnictwo WAM Kraków

HTML I CSS Zaprojektuj witrynę WWW Jon Duckett
Wydawnictwo Helion

Responsive Web Design. Projektowanie elastycznych witryn w HTML5 i CSS3 Ben Frain

Badania jako podstawa projektowania user experience Iga Moscichowska, Barbara Rogoś-Turek 
Wydawnictwo PWN

Neuromarketing Roger Dooley 
Wydawnictwo PWN 

Anatomia Zbrodni. Sekrety kryminalistyki Val McDermid
Wydawnictwo WAB



A Wy inwestujecie w swój umysł?

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


Dziś wyruszymy do biblioteki! Mam zamiar odnaleźć w niej (wcześniej sprawdzając, czy w ogóle się tam znajduje) jedną z moich ulubionych książek, by potem sięgnąć po tą którą stoi po jej prawicy i ją wypożyczyć, mając nadzieję na coś ciekawego do czytania... Jeśli będzie koło niej stała powieść, którą już znam, to nie pozostaje mi nic innego jak kierować się na prawo, aż osiągnę sukces!

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda

1. Zakazane życzenie Jessica Khoury
Opowiedziana na nowo baśń tysiąca i jednej nocy.

Ona jest potężnym dżinnem. On złodziejem z ulicy. Połączyła ich pradawna magia. Kiedy Aladyn odnajduje magiczną lampę, Zahra zostaje przywrócona światu, którego nie widziała od pięciuset lat. Ludzie i dżinny pozostają w stanie wojny, więc aby przetrwać, musi ukrywać swą tożsamość. Przybierając różne kształty, będzie trwać przy swoim nowym panu aż do czasu, kiedy ten wypowie swoje trzy życzenia. Wszystko się komplikuje, gdy Nardukha, potężny król dżinnów, oferuje Zahrze szansę całkowitego uwolnienia od magii lampy. Uratowanie siebie oznacza jednak zdradzenie Aladyna – człowieka, w którym Zahra… zakochała się wbrew sobie.

Teraz musi podjąć dramatyczną decyzję: wybrać między wolnością a uczuciem – zakazanym, lecz silniejszym niż wszystko, co znała do tej pory. Skrywane przez stulecia tajemnice, baśniowy świat skrzący magią, niebezpieczeństwo i miłość wbrew wszelkim zasadom.

Dlaczego chcę sięgnąć po tę powieść? Bo znowu dałam się złapać wielu, ale to naprawdę wielu poleceniom, a że ostatnio lubię klimaty Bliskiego Wschodu. Wiadomo, oglądam, jak jestem w domu, z babcią Wspaniałe Stulecie... I mam wielką ochotę na nowy wymiar jednej z opowieści spośród Baśni tysiąca i jednej nocy. 

2. Jestem Julią Halina Poświatowska
Desperackie pragnienie życia i tęsknota za utraconą miłością w jej najpiękniejszym wymiarze - tę intymną cząstkę siebie Halina Poświatowska pozostawia w każdym utworze. Wybitna, przedwcześnie zmarła poetka jak nikt inny potrafi skonfrontować w liryce nadzieję i lęk, życie i śmierć. Młodzieńcze uniesienia i zachwyty mieszają się z rozpaczliwymi próbami zatrzymania przy sobie kochanej osoby. Upragniona bliskość koi zmęczoną duszę, lecz nie zostaje na zawsze.

Halina Poświatowska za sprawą świadomości choroby od dzieciństwa żyła w cieniu własnego przeznaczenia. Próbując stawić mu czoło w swojej twórczości, czasem bywa drapieżna, kiedy indziej ukrywa rozpacz pod maską chłodnej ironii.

Jestem Julią to wybór najpiękniejszych wierszy Poświatowskiej o nienasyconym miłością sercu, którego tragedia nie zdołała złamać.

Dlaczego chcę sięgnąć po tę pozycję? Bo lubię poezję i na tym mogłabym skończyć... :> 

3. Piąta pora roku Nora K. Jemisin
Rozpoczął się czas końca.
Rozpoczął się wielką czerwoną wyrwą biegnącą przez środek kontynentu i plującą popiołem.
Rozpoczął się śmiercią syna i porwaniem córki.
Rozpoczął się zdradą i zaognieniem ran.
Oto Bezruch, przywykły do katastrof świat, gdzie mocą ziemi włada się jak bronią. I gdzie nie ma litości.

Essun, kobieta z pozoru zwyczajna, za nic ma nadchodzącą zagładę. Jej mąż właśnie jedno z ich dzieci zabił, a drugie uprowadził. Pogrążona w żałobie i rozdarta rozpaczą, przemierza dogorywający świat. Jest zdolna dokonać jeszcze większych zniszczeń, jeśli pomoże jej to odzyskać córkę.

Dlaczego chcę sięgnąć po tę powieść? Bo lubię wiedzieć, co doceniają czytelnicy na całym świecie oraz co ostatnio spodobało się w kapitułach konkursów na najlepsze fantastyczne powieści. Nagroda Hugo? Cóż, jestem ciekawa za co ta książka ją otrzymała :)

4. Straceńcy Ingar Johnsrud
Fredrik Beier przekroczył swój próg wytrzymałości. Rozwód, śmierć dziecka, nieudane śledztwo, które pociągnęło za sobą wiele ofiar. Budząc się w szpitalnym łóżku, Beier wie, że kilka pigułek więcej popitych alkoholem i byłby już tylko legendą norweskiej policji. Gdy udaje mu się wreszcie stanąć na nogi, jego partnerka Kafa Iqbal odkrywa cztery trupy w różnych dzielnicach Oslo. Na miejscu jednej ze zbrodni uwagę policjantki przykuwa zdjęcie dziewczynki podpisane Kalypso. Pojawiają się kolejne ofiary, a w ich mieszkaniach Iqbal i Beier znajdują taką samą fotografię. Co oznacza tajemniczy podpis? Ceną za odpowiedź na to pytanie może być niejedno życie...

Dlaczego chcę sięgnąć po tę powieść? Bo dawno nie czytałam żadnej pozycji z trupami w tle, a Straceńcy wydają się stworzeni, by poświęcić im czas. 


5. Ostatnia więź Brian Staveley 
Trzeci i ostatni tom KRONIKI NIECIOSANEGO TRONU, niesamowitej epickiej fantasy łączącej tempo działań elitarnej jednostki do zadań specjalnych ze szczyptą ducha zen.

Starożytni Csestriimowie powracają, aby dokończyć dzieła unicestwienia ludzkości. Armie maszerują na stolicę. Krwiopijcy, samotne istoty czerpiące swoje niezwykłe moce ze świata natury, angażują się u boku każdej z walczących stron, aby wpłynąć na wynik wojny. Kapryśni bogowie zaś pod ludzką postacią przemierzają ziemię w sobie tylko wiadomych celach.

W środku tego całego zamieszania trójka cesarskiego rodzeństwa – Valyn, Adare i Kaden – zaczyna rozumieć, że nawet jeśli zdołają przeżyć katastrofę swojego świata, to niekoniecznie uda im się pogodzić trzy własne - sprzeczne wizje przyszłości.

Dlaczego chcę sięgnąć po tę powieść? Bo czytałam dwie poprzednie części, które mnie pochłonęły i przypomniały mi miłość do starego, dobrego fantasy. Bo Staveley miesza i bawi się znanymi motywami, ale robi to w tak smaczny sposób, że od jego powieści nie idzie się oderwać! 

6. Dziecko Odyna Siri Pettersen 
Skandynawska fala ogarnia fantastykę

Powieść nagrodzona FABELPRISEN 2014

Pierwszy tom cyklu „Krucze pierścienie”. Oryginalnej sagi fantasy osadzonej na staronordyckim gruncie. Cykl ten ma szansę stać się dla literatury fantasy tym, czym dla kryminału stały się książki Larssona, Nesbo i Läckberg. Wyobraź sobie, że brakuje ci czegoś, co mają wszyscy inni. Czegoś, co stanowi dowód na to, że należysz do tego świata. Czegoś tak ważnego, że bez tego jesteś nikim. Jesteś zarazą. Mitem. Człekiem. Dzikus z Północy kaleczy nożem niemowlę, by ukryć, że dziewczynka urodziła się bez ogona. Gnijący członek Rady desperacko walczy o to, by wywołać wojnę. Ubóstwiany syn z arystokratycznego rodu wyrzeka się własnego dziedzictwa i godzi mieczem w swoich. Mieszkańcy opuszczają swoje domy i gospodarstwa ze strachu przed istotami, których nikt nie widział od tysiąca lat. A rudowłosa, bezogoniasta dziewczyna ucieka, by ratować życie, i nie wie, że to wszystko dzieje się z jej powodu.

Dlaczego chcę sięgnąć po tę powieść? Wszyscy ja zachwalają, wszyscy mówią, że jest warta uwagi, wszyscy są zadowoleni z lektury... Cóż, muszę sprawdzić, co kryje się za fenomenem tej powieści!

7. Diabolika S.J. Kincaid
Diaboliki nie znają litości.
Diaboliki są silne.
Ich przeznaczeniem jest zabijać w obronie człowieka, dla którego zostały wyhodowane.
Nic więcej się nie liczy.

Wyglądamy jak ludzie. Jesteśmy agresywni, zdolni do bezgranicznego okrucieństwa i absolutnej lojalności. Właśnie dlatego jesteśmy strażnikami zamożnych rodzin.

Służę córce senatora, Sydonii, którą traktuję jak siostrę. Zrobiłabym dla niej wszystko. Teraz, aby ją ochronić, muszę udawać, że nią jestem, zachowując w tajemnicy moje zdolności. Wśród bezwzględnych polityków walczących o władzę w imperium odkryłam w sobie cechę, której zawsze mi odmawiano – człowieczeństwo.

Mam na imię Nemezis i jestem diaboliką. Czy mogę zostać iskrą, która rozbłyśnie w mroku imperium?

Dlaczego chcę sięgnąć po tę powieść? Od czas do czasu trzeba sięgnąć po młodzieżówkę, nie? :D A tej jestem wyjątkowo ciekawa, bo, co jak co, ale daleka przyszłość? Humanoidy? Coś dla mnie!

8. Idealny Stan Brandon Sanderson
Bóg-Cesarz Kairominas jest panem wszystkiego, co go otacza. Pokonał wszystkich wrogów, zjednoczył cały świat pod swoimi rządami i opanował magię. Większość czasu zajmują mu potyczki z arcywrogiem, który wciąż próbuje najechać świat Kaia.

Dziś jednak jest inaczej. Dziś Kai musi się udać na randkę.

Zewnętrzne moce zmusiły go do spotkania z kimś, kto mu dorównuje – kobietą z innego świata, która osiągnęła równie wiele, co on. Co się stanie, kiedy najważniejszy mężczyzna na świecie zostanie zmuszony, by zjeść kolację z najważniejszą kobietą?

Dlaczego chcę sięgnąć po tę powieść? Sanderson i wszystko jasne, wiecie, że lubię jego twórczość, więc jestem ciekawa, co nam zaserwował tym razem w tej dość krótkiej historii. 


9.Sny o Jowiszu Anuradha Roy 
Nominowana do Nagrody Bookera powieść ukazująca prawdziwe oblicze współczesnych Indii.

Pociągiem z Kalkuty podróżuje ekscentryczna dziewczyna z kolorowymi nitkami we włosach oraz złotem i srebrem w uszach. Towarzyszą jej trzy matrony wybierające się w pierwszą w swoim życiu wspólną podróż. W Dżarmuli rozśpiewany herbaciarz Johnny Toppo zabawia swoich klientów, a przewodnik świątynny Badal, zakochany w młodzieńcu Raghu, stacza boje ze stryjem. Współczesne Indie kipią życiem, lecz za każdą z tych radosnych historii kryje się głęboko skrywana tajemnica.

Nomi ma siedem lat, gdy wybucha wojna. Dziewczynka traci swoją rodzinę i trafia do aśramy. Jednak również w miejscu objętym pieczą boga, nic nie jest w stanie ochronić ją przed krzywdzącą ręką człowieka. Teraz, jako dorosła kobieta, wraca do Indii, by zmierzyć się ze swoją przeszłością.

Sny o Jowiszu to poetycka podróż do kraju pełnego egzotycznych zapachów i barw, a zarazem wiarygodny portret indyjskiego społeczeństwa, ukazujący jego mroczne oblicze – pełne osobistych traum, hipokryzji i przemocy.

Dlaczego chcę sięgnąć po tę powieść? Indie? Biorę! Jestem ogromnie ciekawa tej orientalnej lektury, jeszcze nie miałam okazji czytać o Indiach. 

10. Konklawe Robert Harris
W Watykanie umiera propagujący ideę Kościoła ubogiego, znienawidzony przez Kurię papież. Misja przeprowadzenia konklawe przypada w udziale mającemu za sobą kryzys wiary dziekanowi kolegium kardynalskiego, kardynałowi Lomeliemu. Do wzięcia udziału w wyborach uprawnionych jest stu siedemnastu kardynałów, lecz tuż przed rozpoczęciem głosowań w Domu Świętej Marty pojawia się kolejny, nieznany nikomu kardynał Benitez z Filipin, którego zmarły papież podniósł do tej godności w tajemnicy przed watykańskimi urzędnikami.

Zamknięci we wnętrzu Kaplicy Sykstyńskiej elektorzy modlą się o to, by Duch Święty oświecił ich i pomógł dokonać właściwego wyboru, bardzo szybko jednak obok toczącego się od dziesięcioleci sporu tradycjonalistów i liberałów zaczynają się między nimi całkiem ziemskie intrygi i knowania. Lomeli musi rozstrzygnąć w swoim sumieniu, czy jako dziekan kolegium ma się ograniczać wyłącznie do spraw organizacyjnych, czy też spróbować wpłynąć na przebieg głosowania poprzez ujawnienie mrocznej przeszłości głównych pretendentów. Ostateczny wynik konklawe okaże się jednak i tak nie całkiem zgodny z jego intencjami.

Dlaczego chcę przeczytać tę powieść? Hm, bo lubię thrillery, a ten wydaje się mieć całkiem ciekawą otoczkę. 

Niech Boo będzie z Wami, 
Matylda


To, co myślisz o sobie, ma o wiele większe znaczenie niż to, co myślą o tobie inni!

Nie sięgam często po poradniki, uznaję, że są tam oczywistości, o których już doskonale wiem, a ja sama jestem w stanie wszystkie popełnianie błędy zauważać, jednak coś mnie podkusiło, by zapoznać się z Naucz się żyć - ten impuls pozwolił mi poznać książkę, która otworzyła mi oczy na wiele spraw. Bo szwedzkie małżeństwo nie pokusiło się, by lać wodę, na kartach poradnika nie znajdziecie nieprzemyślanych i rzuconych niepotrzebnie w eter treści, jest wręcz przeciwnie, Naucz się żyć przepełnione jest przykładami z życia Billmarków, sytuacjami, które dotknęły ich znajomych czy podopiecznych, ba! Billmarkowie powołują się na badania naukowe, ale również cytują autorytety - Buddę, Dalajlamę czy nawet Charliego Chaplina... Właśnie te z życia wzięte sceny i problemy najbardziej przekonały mnie do metod Billmarków, bo oni sami przechodzili przez problemy, o których piszą! Sami musieli znaleźć na nie rozwiązania, podpowiadają metody, z których sami korzystali walcząc ze stresem, z lękiem, z niską samooceną, ze słabościami. Ich szczerość i wzajemny szacunek wylewają się z kart książki, możemy dotrzeć ich walkę, by żyć chwilą i cieszyć się nią. 

W Naucz się żyć autorzy omawiają szereg problemów i myślę, że człowiek na każdym etapie życia znajdzie tu coś dla siebie. Billmarkowie nie faworyzują dorosłych czy ludzi w kwiecie wieku, kierują swoje słowa do osób, które chcą coś zmienić, bo przecież już sięgnięcie po Naucz się żyć jest tylko pierwszą cegiełką. W poradniku jest rozdział poświęcony wychowaniu dzieci i kształtowaniu w nich poczucia własnej wartości, jest o ego, jest o higienie snu, jest o zdrowiu, niepokoju, asertywności, planowaniu i organizacji czasu. Billmarkowie celnie dotykają niemal każdej strefy życia, jednak żadnego tematu nie traktują po macoszemu. Jeśli sięgnięcie po tę książkę, nie czytajcie jej od razu, poświęćcie jej czas - ja zastosowałam się do próśb z pierwszych stron poradnika, by każdy rozdział przemyśleć, robiłam notatki, w którym zapisywałam z czym mam problemy, a o czym Billmarkowie wspominali. Nie spieszcie się. Kusiło mnie, by pochłonąć Naucz się żyć w jeden wieczór, bo jest to świetnie napisana i wydana lektura, ale pozwoliłam, by rady Szwedów do mnie dotarły, by wbiły się w umysł, dzięki temu z większą świadomością samej siebie zamknęłam w końcu dzieło Billmarków. 

No, dobra, ale trochę konkretów może? Co takiego zmieniło się we mnie po przeczytaniu tej pozycji? Miałam problem, żeby zebrać się w sobie i zacząć w końcu ćwiczyć, Billmarkowie uświadomili mi (chociaż sama powoli dochodziłam do takich wniosków), że ruch jest bardzo istotnym elementem zdrowego życia, a ja pławiąc się w marazmie, tylko sobie szkodzę. Zawsze miałam z tym wielki problem, by w końcu się zabrać za codzienne ćwiczenia, nie są one nie wiadomo, jak wymagające, ale w końcu są! I to chyba jest najważniejsze! Wspominałam o rozdziale poświęconym lękom, ja jestem strasznie strachliwą osobą, boję się, że jeśli gdzieś pójdę, zostanę źle przyjęta, że mojej mamie, jadącej busem, może się coś stać, że może zaraz spaść na nas drzewo podczas burzy, ale wiecie, co? Billmarkowie pokazali mi, że nie mam na to wpływu, nie wiem, jakich spotkam ludzi na swojej drodze, a to jaka jestem już czyni mnie wartościową osobą, nie mogę też nic zaradzić na podróż mojej mamy, nie mogę też kazać wiatrowi przestać wiać. Nie powinnam przejmować się rzeczami, na które zwyczajnie nie mam najmniejszego wpływu... Przez mój strach przed nowym i nieznanym zamykam się na samą siebie. Nie jest to dobre. Nie jest to w zgodzie ze mną.

Naucz się żyć nie jest książką z oczywistymi rozwiązaniami, nie jest poradnikiem, który dyktuje warunki, jest raczej zbiorem wskazówek, które pozwolą nam, gdy je przeanalizujemy i wdrożymy w życie na własnych warunkach uporać się z problemami. Tytuł jest tego najlepszym przykładem, to Ty czy ja mamy nauczyć się żyć. W Szwecji cieszy się ono niezwykłą wręcz popularnością, o czym świadczą liczby: pół miliona sprzedanych egzemplarzy, siedemnaście wznowień i niezliczone listy, które otrzymali Billmarkowie od czytelników. Pamiętaj jednak: książka chociaż świetnie napisana jest tylko pierwszym krokiem na drodze do pogodzenia się z samym sobą. Mnie ułatwiła zadanie, może Tobie też? 

Autor: Mats i Susan Billmark
Wydawnictwo Otwarte
Oprawa: Miękka
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 264





Niech Book będzie z Wami, 
Matylda
Za książkę dziękuję wydawnictwu:



Kolejna historia na faktach na moim blogu i kolejna, która do łatwych nie należy. Późne lata dziewięćdziesiąte, Deborah Lipstad pisze książkę, w której ruga popleczników teorii o tym, że Holocaust nie istniał. Jest Żydówką, nauczycielką historii, nie boi się głosić prawdy. Jednak jednemu człowiekowi, samoukowi, Irvingowi nie podoba się to, jak go nazwała "poplecznik Hitlera", oskarża ją o zniesławienie. Sprawa nie jest tylko między historyczką, a rasistą, ale zmienia się w "czy można bezkarnie negować śmierć milionów ludzi?". 


Obrony Deborah podejmuje się znany z prowadzenia rozwodu księżnej Diany Anthonny Julius. Mimo że sprawa wydaje się oczywista, to nie należy jej lekceważyć. Irving jest człowiekiem obdarzonym złotymi ustami, potrafi znaleźć świetne kontrargumenty, by tylko utrzymać swoje tezy w mocy. Wielokrotnie wychodziłam z siebie, patrząc na to, co wyprawia Irving. Jego postać zbudowana jest mam wrażenie po to, by irytować widza... Ignorancja Irvinga działa na nerwy. 

Ale wiecie, co? Holocaust to nie tylko ginący w komorach gazowych żydzi, ale również przecież ginęli w nich przedstawiciele innych narodowości, innych wyznań, innych ras, jednak o tym w filmie nie usłyszymy. 

Cały film zbudowany jest na kontraście między wykładowczynią, a jej przeciwnikiem w sądzie, ta pierwsza jest żywiołowa, pełna pomysłów, oskarżyciel jest natomiast poważnym, statycznym człowiekiem. Dodatkowo dochodzi wątek angielskiego sądownictwa, które to przeważa przez większość filmu, to ono wychodzi na główny plan. Trochę szkoda, że Kłamstwo było tak jednostajne, nie było tam emocjonujących momentów, a przecież temat był do tego wręcz stworzony. Podobały mi się ujęcia w Auschwitz, były one jak najbardziej klimatyczne, a wręcz wzbudzające do refleksji. 

Jak najbardziej polecam tę produkcję, jest warta zobaczenia i zdania sobie sprawy, że nawet rzeczy oczywiste dla historii, ktoś próbuje podważać, a dramat milionów ludzi dla niego w ogóle nie istniał... Co by było jak by jednak naziści wygrali? Cóż, takich ludzi byłoby tysiące... 

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


Muszę przyznać, że chyba zaczynam coraz bardziej lubić elementy komiczne w powieściach fantasy... Wcześniej z pewnym oporem podchodziłam do tego typu książek, ale po lekturze Sztyletu Rodowego, Zawodu Wiedźmy, Spalić Wiedźmę i kilku książek od Terry'ego Pratchetta, staję się chyba powoli fanką tego typu fantastyki. Co prawda historia spod pióra Aleksandry Rudej nie porwała mnie tak jak powyższe książki, to mimo wszystko była naprawdę przednią zabawą. Ukrainka stworzyła gamę ciekawych postaci, z których nie sposób się nudzić, a których każdy dialog momentalnie unosił kąciki moich ust. 

Mila, Percival, Jeromir, Dranisz, Daezael i Tisa stworzyli przedstawienie godne najlepszej sesji RPG, miałam wrażenie, że właśnie do jednej z nich miałam okazję dołączyć. Cała zgraja wyrusza w podróż - są królewskimi posłańcami, którzy mają odwiedzić różne regiony kraju i sprawdzenie tam dokumentów podatkowych. Każdy z bohaterów pochodzi z innej warstwy społecznej, innej rasy i ma spełniać inną funkcję w grupie. Mila, człowiek i mag, zawsze chciała dołączyć do wojennych zmagań, ale gdy już była gotowa wyruszyć w bój, wojna dobiegła końca. Percival, tchórzliwy krasnolud, mający smykałkę do inżynierii, ale przy tym niebywały maminsynek. Jeromir, kapitan całej zgrai i arystokrata w jednym, szczerze mówiąc najmniej go polubiłam, bo i Jarek nie dawał się ani trochę polubić, gburowata postawa i patrzenie na wszystkich z góry z pewnością nie budzi sympatii... Dranisz, troll, rębajło, zakochany w Mili, a przy tym tak cudowny, tak troskliwy, tak czuły bohater, że wręcz pałałam do niego żywą miłością, strasznie mu kibicuję! Na początku miałam, co do niego wątpliwości, ale potem okazał się bohaterem, którego mogłabym przytulić do serca, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będzie mi dane polubić trolla! Mamy jeszcze w ekipie elfa, medyka, Daezael, który nie jest standardowym przedstawicielem swojej rasy - utracił wiarę w piękno, a przy tym ciągle popada w stany depresyjne i nie szczędzi uszczypliwości pozostałym bohaterom, zwłaszcza krasnoludowi, który przez większą część powieści jest, nie bez powodu, obiektem żartów całej ferajny. Została jeszcze Tisa, wojowniczka, ochroniarz Jeromira, nieszczęśliwie zakochana, jej zachowanie niejednokrotnie wprawiało mnie w osłupienie, Tisa nie należy do kobiet, które dałyby sobie w kaszę dmuchać, a mimo wszystko daje sobą pomiatać, strasznie jej współczułam, a z drugiej strony irytowałam się jej postawą... Bohaterów, którzy razem podróżują i przeżywają, co rusz to nowe przygody łatwo jest poznać i polubić, ich charaktery, które tak diametralnie się różnią się, sprawiają, że nie sposób oderwać się od powieści, byle tylko doczekać kolejnego zabawnego dialogu. Bo, co jak, co, ale to właśnie dialogi są najmocniejszą stroną powieści - zabawne, czasem lekko uszczypliwe, innym razem trącające o filozofowanie... Jest ich cała gama, a żaden z nich nie jest ani trochę sztuczny. Do tego dochodzi jeszcze narratorka pierwszoosobowa, czyli Mila, która całkiem dobrze poradziła sobie w tej roli, jej perspektywa z pewnością daje świetny ogląd na świat przedstawiony i bohaterów, jest również całkiem sympatycznie prowadzona, bo i styl Rudej należy do tych lekkich, więc po słowach płynie się szybko. 

Jednak mam kilka zastrzeżeń, pierwszym są błędy, które pojawiły się w powieści - pozjadane litery, przecinki/kropki np. w środku słowa, wielkie litery w nieodpowiednich miejscach... Ogólnie korekta się miejscami nie popisała. Aleksandra Ruda całkiem sprawnie pokazała świat przedstawiony, mamy kraj z władzą centralną, ale podzielony na dominia, w których rządzą zależni od królewskiej władzy arystokraci. Mamy rasy rozumne, mamy ich sojusz, mamy też większego i mniejszego kalibru pomroku typu wilkołaki i inne straszydła, o ile świat przedstawiony jeszcze ujdzie, to fabuła kuleje. Mamy tutaj jej szczątkowy zarys, misję, którą muszą wykonać królewscy posłańcy, ale z drugiej strony książka kończy się w momencie, w którym właściwie żadnej z wątków nie został zamknięty. Jakby zatrzymała się w połowie. Zdaję sobie sprawę, że to pierwsza część trylogii, ale mimo wszystko liczyłam, że dostanę chociaż częściowo zamkniętą całość... Niestety, ale pod tym względem nie mogę pochwalić Rudej, zwyczajnie jej historia, chociaż zabawna i lekka, potrafiąca umilić czas, była zlepkiem mniej lub bardziej ze sobą powiązanych scenek, do których uśmiechałam się często, ale jako zwarta całość nie mają, aż takiego sensu. Po zamknięciu książki zdecydowanie czułam niedosyt. 

W książce mamy również dwa wątki miłosne, które wysuwają się na pierwszy plan, nie są one jednak nachalne, a wręcz powiedziałabym, że jeden z nich jest całkiem uroczy. Z pewnością są idealnym motywem do żartów, co świetnie udowadnia na stronach powieści Ruda. Jako, jak wiecie, antyfanka tego typu zażyłości w książkach, czułam się usatysfakcjonowała, że autorka nie pokusiła się o stworzenie telenoweli. 

Wiecie, co jest najdziwniejsze? Niby marudziłam srogo na fabułę, ale jednak chciałabym dostać  w swoje rączki jak najszybciej Sztylet zaręczynowy, czyli kolejny tom przygód Mili i jej ferajny. Zwyczajnie miło spędziłam czas z tą książką, nie potrzebowałam przy niej angażowania szarych komórek, pozwoliłam sobie na chichranie do kolejnego przewijającego się dialogu, mam nadzieję, że w następnym tomie poziom humoru zostanie utrzymany!   

Autor: Aleksandra Ruda
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
Rok wydania: 2016
Ilość stron: 370







Za książkę dziękuję wydawnictwu 



Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


Dzisiaj wiosenny klimat na Leonie i moje propozycje dla Was na każdy z miesięcy wiosny... Książki już przeze mnie czytane, lubiane, a które... cóż, raczej do typowych nie należą. Mam dla Was cztery zupełnie różniące się od siebie pozycje. 

W marcu jak w garncu? W marcu polecam książkę, która jako jedyna w zestawieniu została wydana w 2017 roku, a którą przeczytałam dość niedawno – recenzja pojawi się na dniach. Jest to pozycja, która nie pokazuje łatwych rozwiązań, ale zmusza do przemyśleń czy aby przypadkiem problemy w niej ukazane nie dotyczą też nas, pomaga w znalezieniu własnych dróg na pokonanie przeciwności losu i nas samych... Billmarkowie posługując się własnymi doświadczeniami, pokazują w jaki sposób wyglądało ich życie i jak próbowali na nie wpływać, by czuć się z samym sobie dobrze.

Tytuł: Naucz się żyć
Autor: Mats i Susan Billmark
Wydawnictwo Otwarte
Oprawa: Miękka
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 264
Jak często czujesz, że życie przecieka ci przez palce,
że zbyt często towarzyszy ci lęk i stres?
Czasem w codziennym pędzie niepostrzeżenie tracimy radość, jaką dają nam proste, ale ważne rzeczy. Próbując sprostać oczekiwaniom innych, tłumimy uczucia i gubimy samych siebie.

Mats i Susan Billmark napisali ten poradnik na podstawie własnych doświadczeń. Odwołując się do przebytych terapii, swoich rozmów i obserwacji bliskich, podpowiadają między innymi:
• jak zaakceptować siebie,
• jak szukać w życiu celów i pasji,
• jak pozbyć się niepokoju o przyszłość.
W ten sposób nauczyli świadomego życia już blisko pół miliona Szwedów.
Poznaj skandynawski sposób na szczęście i naucz się żyć na nowo.

Kwiecień plecień, bo przeplata: trochę zimy, trochę lata... Na kwietniową lekturę wybrałam Neponset Osieckiej. Myślę, że jedni z Was mogą ją pokochać, inni wręcz przeciwnie. Jest to dość specyficzna powieść, nie jest łatwa w odbiorze, jest raczej dość przygnębiająca, ale jak najbardziej warta poznania. Nie jest to czytadło, więc jeśli szukacie prozy, która jest ponadczasowa, która porusza i skłania do przemyśleń, to jak najbardziej polecam Osiecką. 


Tytuł: Neponset
Autor: Agnieszka Osiecka
Wydawnictwo Wydawnictwo Prószyński i S-Ka
Rok wydania: 2016

Dotąd niepublikowana, napisana na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, powieść Agnieszki Osieckiej. Jak zawsze osobista, jak nigdy aktualna. Jakby celowo miała się ukazać właśnie dziś.

Fascynująca podróż śladami nieprzystosowanej do życia, antysystemowej, anarchicznej, a przede wszystkim żywiołowej (rzecznej, dorzecznej i niedorzecznej) bohaterki.

Marta mieszka w Cambridge w USA, realizuje się w pracy, nauce, poznaje ciekawych ludzi, sporo czasu spędza też nad rzeką, którą uwielbia. Z pozoru uosabia współczesną studentkę. Jednak nie – jest żebraczką i pamiętnikarką, która wyobraźnią tworzy własną ziemię niczyją, cokolwiek nierealną. Okalające Boston Rzeka Karola oraz tytułowa rzeka Neponset to naturalne granice jej osobliwego rezerwatu. To tu bohaterka Osieckiej nabawi się tej choroby, która potem naznaczy Elżbietę z „Białej bluzki”.

Marta kocha i nie jest kochana. Każdego dnia świat bombarduje ją wrażeniami i omamami, daje się jej we znaki. A ona – pozbawiona dystansu – grzęźnie, spala się, zatraca.

Chłodny maj, dobry urodzaj. Lubię wiersze Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, w kilku wersach potrafiła oddać magię miłości, jej braku, umiała przelać smutek i radość. Jest idealna na majówkę, na bujanie w obłokach... Nie są to trudne w odbiorze wiersze, jednak należy dać im szansę, by mogły zawładnąć naszą wyobraźnią, kiedy to zrobimy możemy usłyszeć nietuzinkowe historie... Lepsze niż w dziesiątkach romansów. 


Tytuł: Wiersze
Autor: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Wydawnictwo C&t
Oprawa: Twarda

Wybór wierszy będących kwintesencją dorobku poetki, zbiorem najbardziej znanych erotyków, dzięki którym autorka na zawsze znalazła się w gronie poetów nieśmiertelnych. Pozostawione przez nią utwory do dziś urzekają niepowtarzalnym klimatem.

Czerwiec daje dni gorące, kosa brzęczy już na łące. Llosa, chyba znacie tego Noblistę, prawda? Ja go kojarzę z kilku książek, ale chyba najbardziej zapamiętałam tę ostatnio czytaną, czyli Ciotkę Julię i skrybę. Jest to powieść zahaczająca o wątki autobiograficze, Llosa nie próbuje się wybielić, jest wobec siebie krytyczny. Trzeba zaznaczyć, że jest to raczej historia nie na upalne czerwcowe dni, kiedy chcemy odpocząć, należy po nią raczej sięgnąć w chwilach, w których potrzebujemy ułamka intelektualnego wysiłku. 

Tytuł: Ciotka Julia i skryba
Autor: Mario Vargas Llosa
Wydawnictwo Znak
Oprawa: Twarda
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 388

O takim skandalu nikt jeszcze w rodzinie Maria nie słyszał. Młody, niedoświadczony student dziennikarstwa zakochuje się nie dość, że we własnej ciotce, to jeszcze starszej o kilka lat rozwódce. Julia jest piękna, dojrzała i choć szuka dla siebie bardziej odpowiedniego kandydata na męża, traci głowę dla młodziutkiego chłopca. Kolejne odsłony zakazanego romansu przeplatane są odcinkami opowieści radiowych, które zawsze kończą się w najciekawszym momencie.

Ciotka Julia i skryba to majstersztyk nurtu „lekkiego”, wirtuozerski popis autoironii, a zarazem perfekcyjny komentarz do popkultury i jej recepcji. Kiedy powieść ukazała się po raz pierwszy, wzbudziła sporo kontrowersji, do czego niewątpliwie przyczyniły się wyraźne aluzje autobiograficzne Vargasa Llosy. Kilka lat później uwieczniona na jej kartach pierwsza żona autora, udręczona prasową nagonką, wydała tekst Czego Varguitas nie powiedział, w którym przedstawiła własną wizję wydarzeń.

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


Nie wiem, jak Wy, ale ja często noszę się  myślą, że niezwykłą przyjemność sprawiłoby mi nawiązanie chociaż krótkiego kontaktu z moim ulubionym pisarzem. W tym tygodniu, każdego dnia, będę pisać do innego autora! Jeśli nie znajdę kontaktu z nim w sieci, to cóż, napiszę do wydawnictwa? Jednak na goodreads autory często mają swoje profile, więc je również wykorzystam... 

Oto lista siedmiu
1. Brandon Sanderson
2. Ken Liu
3. Scott Lynch
4. Olga Gromyko
5. Neil Gaiman
6. Kara Cooney
7. Aleksandra Ruda


Niech Book będzie z Wami,
Matylda


Kolejna część mojej małej muzycznej pasji, kolejne trzy zespoły!

...God is an Astronaut 

Jeden z pierwszych zespołów, które pokochałam, zespół, na którego koncercie szalałam. Muzycy z GIAA są niesamowici! Mają niesamowitą energię na scenie, taką, która zdolna jest porwać tłumy, a każdy z ich kolejnych albumów, to perełka! Polecam serdecznie, koniecznie przesłuchajcie poniższy kawałek!


...Oh Hiroshima 

Na Oh Hiroshima trafiłam zupełnie przez przypadek, przeglądając spotify, ale była to miłość od pierwszego przesłuchania. Ohsi, jak ich pieszczotliwie nazywam, są raczej dość mrocznym zespołem, słucham ich raczej w chwilach depresyjnych. 


...Over The Ocean
OTO jest zespołem raczej dość nowym w moim muzycznym światku, jeszcze nie do końca się do niego przekonałam, ale słucham ich ostatnio niemal codziennie, więc myślę, że jest wart poznania.


Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


Niedobrze, że tak traktujecie więźniów, robią pod siebie i umierają nic nie mówiąc. […] Tu pomoże psychologia, torturować każdy potrafi, sztuką jest złamać, nie krzywdząc fizycznie.

Zdziwiłam się, że Osada Godność to film oparty na faktach — i to na ogromnie przerażających faktach. Historia najnowsza, a mimo wszystko wydająca się niezwykle odległa, obozy śmierci, gdzie tortury i zabójstwa to niemal codzienność, totalitarne rządzy Pinocheta… A było to tak niedawno! Bo krwawe mordy zaczęły się już w 1973 roku. Warstwa po warstwie Colonia niemieckiego reżysera, a zarazem scenarzysty filmu Floriana Gallenbergera obdziera widza z pozytywnych emocji. Na początku wszystko wydaje się w porządku: dwójka szczęśliwych zakochanych, piękne widoki (które zresztą towarzyszą nam przez cały film), uśmiechnięci ludzie. Ale wszystko do czasu, do czasu wojskowej junty Augusto Pinocheta w 1973 roku, która rozpoczęła krwawą i wciąż wydawałoby się okrytą całunem tajemnic opowieść.




Lena (Emma Watson) jest stewardesą, przylatuje do Chile, gdzie spotyka się ze swym wybrankiem serca, który działa w chilijskim światku wolnościowym...  Muszę przyznać, że Watson w tej kreacji spisała się na medal, nie przypominała Hermiony, była zupełnie kimś innym, zaprezentowała się naprawdę świetnie. Zakochani spędzają razem czas, cieszą się sobą, ale idylla głównych bohaterów przemija wraz z łapanką, w której to dochodzi do ich rozstania. Daniel zostaje zabrany, następnie brutalnie go torturują. Lena rozpoczyna walkę z wiatrakami i próbuje odszukać ukochanego. Trop prowadzi do La Sociedad Benefactora y Educacional Dignidad, która to owiana jest mroczną tajemnicą. Nikt z niej nie wyszedł, ale wejść do niej jest całkiem łatwo. Lena dołącza do sekty i próbuje odnaleźć ukochanego. Będzie musiała zmierzyć się z demonami w ludzkiej skórze, kryjącymi się za murami Coloni. 

Szczerze mówiąc, dawno jakikolwiek film mną tak nie wstrząsnął, jak własnie Osada Godność. To co wyczyniał przywódca sekty było brutalne i przykre za razem, nie umiem znaleźć na niego innego określenia niż zwyrol. To co czynił Paul Schäfer (Michael Nyqvist) było przerażające i oburzające, ten straszny proceder trwał przez długi czas, ochronę Niemcowi zapewniała władza Chile, która to też czerpała korzyści z jego nieludzkich działań.

To nie jest łatwy film, a z końcowymi napisami trudno się pogodzić i dać wiarę w ich przekaz. Myślę, że warto go obejrzeć, zwłaszcza, że historia, mimo że jest niezwykle brutalna to bliska naszym czasom. Na uwagę zasługują stroje i sceneria, co jak co, ale kostiumy oddawały klimat minionego wieku, wręcz odczuwało się atmosferę lat osiemdziesiątej. Kolorowe ubrania zostały zastąpione przez niemal szare uniformy, nie tylko stroje uległy zmianie, ale również świat wokół Leny - stał się on bezbarwny, chłodny i przepełniony ciemnością, tak jak miejsce, do którego zdecydowała się wejść. 

Polecam.

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda



Gotuje się we mnie, a jednocześnie czuję w sobie ogromną niemoc, dlatego zdecydowałam się znowu trochę powęszyć, ale przede wszystkim podzielić się z Wami moimi smutkami... Ustawa, która tak bardzo ciążyła już dziesięć lat temu i w 2015 roku nad nami, czytelnikami, została zaklepana przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ustawa o jednolitej cenie książki, o powrocie do komuny, o braku wolnego rynku na scenie książkowej, o tym, że nie będzie większości raczej stać na zakup nowych książek... Jest jeszcze nadzieja, a właściwie jej cień: projekt wejdzie do sejmu jako projekt rządowy i będzie normalnie czytany i głosowany, potem senat a na końcu drogi prezydent. Może gdzieś zostanie przerwana ta karuzela smutnego śmiechu.

Oczywiści tytuł posta jest trochę na wyrost, pewnie po prostu przestanę kupować nowości... A ulga dla mojego portfela w postaci rabatów w księgarniach internetowych dobiegnie końca, bo, cóż, przez rok jednolita cena książki zatrzyma wszelkie dotychczasowe promocje, które teraz cieszyły nas, czytelników.  


Proponowane rozwiązanie nie wiąże się z jakimikolwiek obciążeniami dla budżetu państwa. Nie ma podmiotów pokrzywdzonych tą ustawą. Są przede wszystkim beneficjenci – autorzy, wydawcy, księgarze, dystrybutorzy i nade wszystko czytelnicy, ponieważ dostaną większy wybór książek i więcej miejsc, gdzie będą one dostępne. [...]

Cóż... sprawdźmy, jak może być naprawdę.

O co w tym wszystkim chodzi? 
Założenia ustawy [klik]:

— przez rok od premiery danego tytułu obowiązywać będzie cena okładkowa, jej obniżenie będzie możliwe o 5% ([...]do sprzedaży książki nabywcy końcowemu po cenie nie niższej niż 95% i nie wyższej niż 100% jednolitej ceny książki)

— cenę okładkową ustalać ma wydawca

— rabat w wysokości 20% mogą otrzymać: instytucje kultury, uczelnie, instytuty badawcze, placówki oświatowe, instytut PAN

— na targach książki będzie można nabyć książki po 15% rabacie, taki sam rabat mogą otrzymać stowarzyszenia rodziców zakupujące podręczniki

— [...]książka wybrakowana, wadliwa lub uszkodzona może być sprzedawana po cenie innej niż jednolita cena książki pod warunkiem poinformowania nabywcy końcowego o wadach danego egzemplarza

— po upływie 6 miesięcy okresu [...] wydawca i importer są uprawnieni do wycofania z rynku całego nakładu książki i ustalenia nowej jednolitej ceny książki obowiązującej do końca tego okresu

— książka nie może być dodatkiem/gratisem do np. czasopism

— sprzedawcy końcowym - należy przez to rozumieć podmiot wykonujący działalność gospodarczą w zakresie obrotu książkami, który sprzedaje książkę nabywcy końcowemu innymi słowy chodzi o spożywczaki, księgarnie, sklepy internetowe itp...

— jeśli będziemy zamawiać książki z zagranicy, ustawa nie będzie ich obowiązywać

Zdaniem PIK „książka to nie kiełbasa i nie powinna być sprzedawana w promocji”.

PIK: Mówimy cały czas o książce, której należy się trochę inne traktowanie niż pozostałych codziennych dóbr, z uwagi na jej szczególny wkład w rozwój intelektualny społeczeństwa. Książka jest dobrem kultury, stanowi wyjątkową wartość dla kulturalnej i edukacyjnej kondycji naszego społeczeństwa, może – i powinna - być wykorzystywana zarówno w indywidualnym, jak i zbiorowym kształceniu.

Książka to nie jest mityczny przedmiot, który trzeba pieścić na każdym kroku, bo jest taki piękny, taki wspaniały, taki wartościowy. Nie żyjemy w średniowieczu, gdzie dostęp do książek był znikomy, a o każdy manuskrypt trzeba było dbać. Mam XXI wiek, w którym często papier odchodzi do lamusa... Książka to nie kiełbasa, no, jasne, że nie, ale wiecie, kiełbasa też nie jest jedna. Są kiełbasy za 15 złotych za kilogram oraz za 50 złotych i więcej. Tak samo z książkami  są lepsze i gorsze, są pokroju kiełbasy, i są pokroju kawioru, ale to nie jest istotne, które są lepsze, a które gorsze, które mają zerową wartość moralną, a które zmieniają świat. Książka to przedmiot i produkt — jak każdy inny, a argument o kiełbasie, jest tylko wyrazem niezadowolenia, że ludzie wolą kupić taniej w spożywczakach (vide Biedronka) niż przepłacać w empikach. Jak pisze Marcin A. Dobkowski, którego tekst serdecznie polecam

W całej ustawie jedynym realnym beneficjentem wydają się być sieci księgarskie. Trudno uwierzyć patrząc na restryktywne zapisy i wysoce prawdopodobny spadek sprzedaży, aby dodatkowe 15-20% marży ze sprzedaży jednostkowej to kompensowało.

Nie chodzi o kulturę i jej szerzenie, wszyscy oprócz sieci księgarskich poniosą straty, ustawa ma niby bronić małe księgarnie, ale tak naprawdę ich również nie oszczędza, bo, jak czytamy w artykule Dobkowskiego: Pomysłodawca chcąc zapewne dać księgarzom stacjonarnym kolejne narzędzie do zarabiania zobowiązał ich do sprowadzenia na zamówienie czytelnika dowolnej książki w cenie okładkowej powiększonej o koszt dostawy (art. 12.1). Pomijając wątpliwą atrakcyjność tego rozwiązania dla czytelnika, ma przecież to samo szybciej i taniej w księgarni internetowej, nie zawsze będzie to dla księgarza stacjonarnego korzystne. Wydawca zgodnie z art. 9.3 nie ma obowiązku sprzedać mu książki z rabatem, czy nawet w cenie okładkowej – może zażądać więcej.

Zauważcie, że jeśli wszędzie będzie tak samo, to raczej ludzie nie będą szukać książek w małych, przytulnych księgarniach, bo i po co do nich iść, skoro taki empik/matras/inna_sieć są dostępne w dogodnych miejscach? Bliżej do innych sklepów — centrach handlowych, centrach miast, pasażach... Wątpię, by specjalnie ktoś szedł do małej księgarni na rogu — cena za nową książkę będzie tam taka sama, jak gdziekolwiek indziej... Dodatkowo: Bezpośrednio po wejściu ustawy w życie [we Francji - przypis mój] spadła co prawda sprzedaż bezpośrednia książek, a także wzrosła ich sprzedaż w sklepach wielkopowierzchniowych. Z drugiej strony, sprzedaż w księgarniach tradycyjnych spadła nieznacznie (z 50 do 47% udziału w rynku). Jednak gdy spojrzymy na to z perspektywy długofalowej, okaże się że księgarnie tradycyjne w 2007 roku miały już tylko 25% udziału na rynku, ustępując sklepom wielkopowierzchniowym [źródło]. Innymi słowy moja teoria o tym, że zyskają na tym sieci księgarskie położone w świetnym lokalizacjach, jest jak najbardziej możliwa... 

A wydawcy? 

Według PIK: 
Wydawca ma obecnie do wyboru: albo ulec presji wojny cenowej i udzielić dodatkowego rabatu, podnosząc odpowiednio cenę detaliczną książki, zaprzestać współpracy z daną siecią, albo też przestać wydawać bardziej jakościowe i ambitne, a tym samym kosztowniejsze książki

Jest tylko jeden mankament, koszt produkcji książki nie ulegnie zmianie! A więc ceny książek pewnie też nie. Jeśli ceny książek miałyby spaść, to przecież zyski do wydawnictw zostałyby zniwelowane, a na to raczej nikt nie pójdzie, zwłaszcza, że do wydawnictw trafiają zyski z 50% ceny okładkowej i są one, jak pisze Dombkowski: 

[...]Wypłata następuje po 9-12 miesiącach od jej dostarczenia pośrednikom. Oczywiście otrzymuje je tylko za sprzedane egzemplarze, a nie za wszystkie dostarczone. Wydawca w związku z tym nie obniży ceny okładkowej, tak aby ceny dla czytelników nie wzrosły[...]

Na zachodzie już tak jest i jest wszystko w porządku! 

źródło
Jednolita cena książki ma hamować proces zamykania księgarń, a także uzdrowić sytuację na polskim rynku książki, na którym najmniej zarabia autor, a najwięcej – dystrybutorzy. Czytelnicy wyrażają obawy przed wysokimi cenami książek, jednak takie rozwiązanie, jakie proponuje Polska Izba Książki, obowiązuje skutecznie w wielu krajach zachodniej Europy. [źródło]

Jak pisze z kolei główny zainteresowany Polska Izba Książki: Ustawa znana jako Prawo Langa, została wprowadzona we Francji z powodzeniem w roku 1981. W Niemczech regulacja ma ponad 150 letnią tradycję, a jako ustawa funkcjonuje od 2002 r. Wszyscy przedstawiciele rynku w tych krajach - począwszy od autorów, niezależnych księgarni i małych wydawnictw, a skończywszy na dużych podmiotach na rynku - są za utrzymaniem regulacji jednolitej ceny książki. [źródło]

Jak podkreślają pomysłodawcy projektu podobne rozwiązania od wielu lat z powodzeniem funkcjonują w krajach Europy Zachodniej: Francji, Niemczech czy Hiszpanii. [źródło]. 

We Francji minimalna stawka na godzinę wynosi w euro 9,61, w Niemczech jest to 8,50 w Hiszpanii 3,93, a w Polsce 2,42... Oczywiście ceny we Francji są wyższe od tych w Polsce, ale... widzicie przebitkę zarobków, prawda? Niemcy i Francja, którzy są głównymi inspiracjami dla PIK, a w których to ludzie po godzinie pracy mogą pozwolić sobie na nową książkę. U nas są to już cztery godziny... Weźmy takiego Z mgły zrodzonego Sandersona we Francji kosztuje 10,10 euro, u nas to 49 złotych, więc ceny całkiem się pokrywają.

Ostatnie badania we Włoszech wskazują na spadek cen w związku z obowiązującą regulacją. Obniżki cen książek udało się uzyskać także w innych krajach, jak Francja czy Niemcy. Także w Polsce należy oczekiwać spadku cen.

Obniżono ceny... obniżono je też na początku w Izraelu. Zanim wprowadzono ustawę cena wynosiła średnio 35 szekli (uwzględniając promocje np. Druga w gratisie, pakiety itp.), cena okładkowa wahała się od 84 do 98 szekli.  Po wprowadzeniu ustawy ceny te zmieniły się na 59 i 62 szekle, ale wiecie, co? Ceny nie zadowoliły rynku. Sprzedaż nowych książek w Izraelu spadła o 35%, a całkowita sprzedaż o 15%! Dodatkowo ludzie chętniej sięgali po starsze wydania, ponieważ one objęte były rabatami. A wspomniani już wydawcy? Jaka była ich reakcja? Ceny wzrosły, bo była coraz niższa sprzedaż za nowość trzeba było płacić 76 szekli...

Kto więc stracił? Przede wszystkim konsument i młody, ambitny twórca, którego znacznie mniej wydawców chce opublikować, ze względu na wysokie ryzyko związane z tym, że klient musi zapłacić tyle samo za debiutanta, co za uznanego pisarza. [źródło]

INTERNET ŹRÓDŁO ZŁA!

PIKBez wprowadzenia ustawy grozi nam wcale nieodległa wizja, w której nie będą istnieć już księgarnie niezależne, duże sieci doprowadzą się wojnami cenowymi do wzajemnego wyniszczenia, a sprzedaż odbywa się wyłącznie przez Internet. 

Wiecie, co? I, co z tego? Naprawdę to źle, że skoro taniej ludziom wychodzi kupienie czegoś w internecie, to trzeba to piętnować? Żyjemy w świecie technologii...  We Francji ustawa o jednolitej cenie książki, na którą radośnie powołuje się PIK, została wprowadzona w 1981 roku, czyli w erze przedinternetowej... To zupełnie inne realia, zupełnie inny rynek, teraz kiedy księgarnie internetowe wiodą prym, PIK chce to ukrócić.

Książki po promocji są niepełnowartościowe!

Brak ustawy skutkuje wojnami cenowymi na rynku książki, które mają fatalne skutki dla wszystkich. Walka ceną może sugerować konsumentom, że książki są albo niepełnowartościowe, albo ich ceny sztucznie zawyżone. Natychmiastowe przeceny nowości wydawniczych (o 20%-30% ceny wyjściowej) to obniżanie należnego honorarium autora i wpływów wydawcy czy księgarza. [źródło]

Szczerze mówiąc ten argument najbardziej trafił w moje cyniczne serduszko, jeszcze nigdy nie trafiłam na osobę, która patrząc na książkę w promocji, czuje, że, kurczaczki, ten produkt jest niepełny! Jest nieambitny! Jest zły! Promocja to może obejmować tylko i wyłącznie kiełbasę... Wybaczcie, ale po prostu nie. Brakuje mi słów, by się do tego odnieść. 

Zakończenie

PIK: Dalsze wojny cenowe, wejście globalnych graczy np. Amazona to nieuchronny upadek księgarń, których rola kulturowa jest nie do przecenienia, to utrata miejsc pracy i realna groźba postępującej zapaści cywilizacyjnej. Już w tej chwili czytelnictwo w Polsce należy do najniższych w Europie i jest wielokrotnie niższe od średniej europejskiej. Polska to także jeden z najmniejszych rynków pod względem wartości sprzedaży, z zaledwie 2,7 mld zł obrotów, zbliżony wielkością do Czech z 10 mln populacją. Mamy czego się wstydzić.

Zapaść cywilizacji! Wstyd da nas wszystkich, że PIK boi się wejścia Amazona na nasz rynek i tego, że wzrośnie jeszcze bardziej konkurencyjność. To, że jest niski poziom czytelnictwa, nie znaczy, że trzeba od razu podejmować tak restrykcyjne kroki, jakie proponuje PIK. Należy pokazywać, że książki dostarczają świetną rozrywkę, a nie są tylko pożywką dla intelektualistów, jak to mam wrażenie, ciągle chce pokazywać PIK w swoich dziesięciu przykazaniach dla uchwały o jednolitej cenie książki. Wstydzić się mogą ci, którzy chcą zabierać prawo wyboru czytelnikom, prawo wyboru, gdzie zapłacić za książkę, by nie dostać po kieszeni. Książka bowiem nie jest produktem luksusowym, jest na równi z kiełbasą czy pasztetem i nie może kosztować więcej niż pół litra.

Nie wiem, co mogłabym więcej dodać, co odjąć, bo szczerze mówiąc, czuję, że ten tekst wyszedł odrobinę zbyt chaotycznie, ale zwyczajnie chciałam pokazać, jak negatywnie oceniam ten pomysł. Odsyłam Was jeszcze raz do tekstu Dombkowskiego, bo to w nim możecie przeczytać o jeszcze innych mankamentach, o których nie pisałam w tekście, a które PIK razem z Glińskim chcą nam zaserwować. 

To, że ustawa, którą promuje i zaproponował PIK, z powodzeniem sprawdza się w innych krajach, nie znaczy, że u nas osiągnie sukces. Myślę, że będzie tak jak w Izreaelu, ale mogę się mylić... Chce się mylić, ale jak patrzę na nowo zakupioną i niedawno wydaną  Świadomość Dennetta, której cena okładkowa to 80 złotych, a ja kupiłam ją za 50 złotych. To nóż mi się w kieszeni otwiera. Ta ustawa nie tylko uderza w zwykłe książki, te z biedronkowych półek, ale również w pozycje naukowe, które często kosztują grube pieniądze i studentów takich jak ja, zwyczajnie na nie nie stać nawet jak są w promocji... Obejmować będzie podręczniki, komiksy... Uderzy w cały rynek czytelniczy. Jestem naprawdę ciekawa, który scenariusz wejdzie w życie  ten straszny, czy może optymistyczny, ale śledząc czytelnictwo w Polsce, które i tak jest znikome, śmiem wątpić, by horror nas ominął. Pojawia się również kwestia ebooków, są usługą, więc jak będą traktowane? Czy ich cena będzie równa cenie książek w księgarniach? Czy jednolita cena na ebooki? A co z wówczas z abonamentami czytelniczymi, choćby na Legimi? Im bardziej myślę i czytam o tej ustawie, tym więcej baboli widzę.   

Niech Booki mają nas w opiece, 
Matylda

Źródła:
https://geniuscreations.pl/aktualnosci/dobic-rynek-wydawniczy-czyli-jednolita-cena-ksiazki/
http://telewizjarepublika.pl/jednolita-cena-ksiazki-zahamuje-zamykanie-ksiegarn-w-polsce,45724.html
http://www.ekomornik.pl/article/Projekt-ustawy-o-jednolitej-cenie-ksiazki
http://analizy.koliber.org/files/Ustawa-o-ksi%C4%85%C5%BCce-_-potencjalne-skutki-wprowadzenia-w-Polsce-i-kwestia-regulacji-rynku-ksi%C4%85%C5%BCki-w-Izraelu-i-Francji.pdf
http://booklips.pl/newsy/izrael-rok-po-wprowadzeniu-stalej-ceny-na-ksiazki-sprzedaz-drastycznie-spadla-ceny-wzrosly/
https://www.pik.org.pl/upload/files/Argumenty%20za%20ustaw%C4%85%20o%20jednolitej%20cenie%20ksi%C4%85%C5%BCki.2017-02-20.pdf