Jest mi ogromnie miło, że jakoś trafiłeś na Leona. Jestem studentką kognitywistyki, pasjonatką książek i cappuccino. Może masz ochotę pozwiedzać Leona? Śmiało! Zapraszam! Z racji tego, że lubię zwiedzać blogosferę, proszę Cię o zostawienie linku do Twego zakątka internetu, o ile takowy posiadasz, w komentarzu :)

Sztylet rodowy, czyli zbierzmy drużynę!


Muszę przyznać, że chyba zaczynam coraz bardziej lubić elementy komiczne w powieściach fantasy... Wcześniej z pewnym oporem podchodziłam do tego typu książek, ale po lekturze Sztyletu Rodowego, Zawodu Wiedźmy, Spalić Wiedźmę i kilku książek od Terry'ego Pratchetta, staję się chyba powoli fanką tego typu fantastyki. Co prawda historia spod pióra Aleksandry Rudej nie porwała mnie tak jak powyższe książki, to mimo wszystko była naprawdę przednią zabawą. Ukrainka stworzyła gamę ciekawych postaci, z których nie sposób się nudzić, a których każdy dialog momentalnie unosił kąciki moich ust. 

Mila, Percival, Jeromir, Dranisz, Daezael i Tisa stworzyli przedstawienie godne najlepszej sesji RPG, miałam wrażenie, że właśnie do jednej z nich miałam okazję dołączyć. Cała zgraja wyrusza w podróż - są królewskimi posłańcami, którzy mają odwiedzić różne regiony kraju i sprawdzenie tam dokumentów podatkowych. Każdy z bohaterów pochodzi z innej warstwy społecznej, innej rasy i ma spełniać inną funkcję w grupie. Mila, człowiek i mag, zawsze chciała dołączyć do wojennych zmagań, ale gdy już była gotowa wyruszyć w bój, wojna dobiegła końca. Percival, tchórzliwy krasnolud, mający smykałkę do inżynierii, ale przy tym niebywały maminsynek. Jeromir, kapitan całej zgrai i arystokrata w jednym, szczerze mówiąc najmniej go polubiłam, bo i Jarek nie dawał się ani trochę polubić, gburowata postawa i patrzenie na wszystkich z góry z pewnością nie budzi sympatii... Dranisz, troll, rębajło, zakochany w Mili, a przy tym tak cudowny, tak troskliwy, tak czuły bohater, że wręcz pałałam do niego żywą miłością, strasznie mu kibicuję! Na początku miałam, co do niego wątpliwości, ale potem okazał się bohaterem, którego mogłabym przytulić do serca, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będzie mi dane polubić trolla! Mamy jeszcze w ekipie elfa, medyka, Daezael, który nie jest standardowym przedstawicielem swojej rasy - utracił wiarę w piękno, a przy tym ciągle popada w stany depresyjne i nie szczędzi uszczypliwości pozostałym bohaterom, zwłaszcza krasnoludowi, który przez większą część powieści jest, nie bez powodu, obiektem żartów całej ferajny. Została jeszcze Tisa, wojowniczka, ochroniarz Jeromira, nieszczęśliwie zakochana, jej zachowanie niejednokrotnie wprawiało mnie w osłupienie, Tisa nie należy do kobiet, które dałyby sobie w kaszę dmuchać, a mimo wszystko daje sobą pomiatać, strasznie jej współczułam, a z drugiej strony irytowałam się jej postawą... Bohaterów, którzy razem podróżują i przeżywają, co rusz to nowe przygody łatwo jest poznać i polubić, ich charaktery, które tak diametralnie się różnią się, sprawiają, że nie sposób oderwać się od powieści, byle tylko doczekać kolejnego zabawnego dialogu. Bo, co jak, co, ale to właśnie dialogi są najmocniejszą stroną powieści - zabawne, czasem lekko uszczypliwe, innym razem trącające o filozofowanie... Jest ich cała gama, a żaden z nich nie jest ani trochę sztuczny. Do tego dochodzi jeszcze narratorka pierwszoosobowa, czyli Mila, która całkiem dobrze poradziła sobie w tej roli, jej perspektywa z pewnością daje świetny ogląd na świat przedstawiony i bohaterów, jest również całkiem sympatycznie prowadzona, bo i styl Rudej należy do tych lekkich, więc po słowach płynie się szybko. 

Jednak mam kilka zastrzeżeń, pierwszym są błędy, które pojawiły się w powieści - pozjadane litery, przecinki/kropki np. w środku słowa, wielkie litery w nieodpowiednich miejscach... Ogólnie korekta się miejscami nie popisała. Aleksandra Ruda całkiem sprawnie pokazała świat przedstawiony, mamy kraj z władzą centralną, ale podzielony na dominia, w których rządzą zależni od królewskiej władzy arystokraci. Mamy rasy rozumne, mamy ich sojusz, mamy też większego i mniejszego kalibru pomroku typu wilkołaki i inne straszydła, o ile świat przedstawiony jeszcze ujdzie, to fabuła kuleje. Mamy tutaj jej szczątkowy zarys, misję, którą muszą wykonać królewscy posłańcy, ale z drugiej strony książka kończy się w momencie, w którym właściwie żadnej z wątków nie został zamknięty. Jakby zatrzymała się w połowie. Zdaję sobie sprawę, że to pierwsza część trylogii, ale mimo wszystko liczyłam, że dostanę chociaż częściowo zamkniętą całość... Niestety, ale pod tym względem nie mogę pochwalić Rudej, zwyczajnie jej historia, chociaż zabawna i lekka, potrafiąca umilić czas, była zlepkiem mniej lub bardziej ze sobą powiązanych scenek, do których uśmiechałam się często, ale jako zwarta całość nie mają, aż takiego sensu. Po zamknięciu książki zdecydowanie czułam niedosyt. 

W książce mamy również dwa wątki miłosne, które wysuwają się na pierwszy plan, nie są one jednak nachalne, a wręcz powiedziałabym, że jeden z nich jest całkiem uroczy. Z pewnością są idealnym motywem do żartów, co świetnie udowadnia na stronach powieści Ruda. Jako, jak wiecie, antyfanka tego typu zażyłości w książkach, czułam się usatysfakcjonowała, że autorka nie pokusiła się o stworzenie telenoweli. 

Wiecie, co jest najdziwniejsze? Niby marudziłam srogo na fabułę, ale jednak chciałabym dostać  w swoje rączki jak najszybciej Sztylet zaręczynowy, czyli kolejny tom przygód Mili i jej ferajny. Zwyczajnie miło spędziłam czas z tą książką, nie potrzebowałam przy niej angażowania szarych komórek, pozwoliłam sobie na chichranie do kolejnego przewijającego się dialogu, mam nadzieję, że w następnym tomie poziom humoru zostanie utrzymany!   

Autor: Aleksandra Ruda
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
Rok wydania: 2016
Ilość stron: 370







Za książkę dziękuję wydawnictwu 



Niech Book będzie z Wami, 
Matylda