Jest mi ogromnie miło, że jakoś trafiłeś na Leona. Jestem studentką kognitywistyki, pasjonatką książek i cappuccino. Może masz ochotę pozwiedzać Leona? Śmiało! Zapraszam! Z racji tego, że lubię zwiedzać blogosferę, proszę Cię o zostawienie linku do Twego zakątka internetu, o ile takowy posiadasz, w komentarzu :)


Zimowy Monarcha już kiedyś pojawił się na polskim rynku, jednak teraz poprzednie wydanie jest niedostępne, więc kiedy tylko usłyszałam, że Wydawnictwo Otwarte chce wydać ponownie w naszym kraju książkę Cornwella - byłam zachwycona, bo już od dłuższego czasu polowałam na tę historię. Jestem fanką legend arturiańskich, kiedyś nawet poczyniłam pewną pracę o Percivalu z Walii - jednym z bohaterów romansu rycerskiego Chrétien de Troyes, znam te legendy od podszewki, jako mała dziewczynka marzyłam o wizycie w Camelocie i spotkaniu wszystkich honorowych i dzielnych bohaterów legendarnego króla. Cornwell zdecydowanie stawia grubą kreskę między tym, co znamy w popkulturze, a tym, co tworzy - on nie wykorzystuje motywów rodem z filmów o Rycerzach Okrągłego Stołu, tutaj nie ma miejsca na historyczne ubarwienia, na chwalebne czyny. Cornwell spróbował odtworzyć, jak w rzeczywistości mógł wyglądać świat otaczający Artura - nie ma wielkich zamków, nie ma kielicha z Ostatniej Wieczerzy, nie ma dworskości a znane nam ze szkoły ideały rycerza można włożyć między bajki - oczywiście nie w każdym przypadku, ale dobre cechy charakteru w przeważającej liczbie czasem rzadko u bohaterów Cornwella dominują...

Artur to wojownik, bękart, syn wielkiego władcy, syn Brytanii, którą opuścili Rzymianie, pozostawiając po sobie zgliszcza i dawne rezydencje, w których teraz żyją dumni Brytowie. Są wśród nich chrześcijanie, ale są również wyznawczy dawnych brytyjskich religii, są czciciele rzymskich bogów. Cornwell wyłuskał wszystko, co był w stanie z historycznych podań, dodał od siebie pewnie odrobinę, ale... Wyszła mu niezwykła wizja Brytanii za czasów, w których naprawdę mógł żyć Artur - czyli po upadku Rzymu. Brytania jest podzielona, oprócz bojów między sobą toczą również bitwy z Saksonami, którzy nieustannie napadają ich ziemię - by znaleźć żyzną glebę, by porwać kobiety, by zasilić Brytami szeregi swoich niewolników. Cornwell stworzył krainę pełną zawieruchy i śmierci, ale podobnie jak de Troyes nie pozbawił powieści pierwiastka mistyczności - są druidzi, są wspomnienia o dawnych bogach, jest wiara w moc Chrystusa! Nie jest to jednak stricte fantastyczne dzieło, nie jest to... pokazanie owych mocy - nikt nie rzuca czarami na prawo i lewo, nikt nie walczy ze smokami, nie widać driad i nimf... Jest to powieść, której wydarzenia mogłyby się naprawdę dziać. Mamy bitwy, mamy walkę o władzę, mamy dwie konkurujące ze sobą religie, mamy śmierć i jest krwawo. Bohaterowie umierają, akcja goni akcję, nie możemy być pewni, że strona, której kibicujemy wygra - są zdrady, świetne czarne charaktery, które mają dobrze ukształtowane motywacje, by nimi być. Przy Zimowym monarsze nie można się nudzić, zasypuje nas niczym gradem strzał akcją - kiedy trzeba jest spokojniej, innym razem melancholijnie, czasem miałam ochotę krzyczeć na niesprawiedliwość, która spotkała danego bohatera, nie ma momentu, który by mnie nie ujął. Cornwell stworzył świetne lokalizacje: górę Merlina, włości Uthera czy siedzibę Króla Bana, każda jest inna i wyjątkowa, a to tylko wierzchołek góry lodowej stworzonej przez pisarza.

Oprócz świetnie wykreowanego świata przedstawionego Cornwell stworzył panteon pełnokrwistych postaci, począwszy od Derfela, który jest uczestnikiem wydarzeń i ich narratorem, skończywszy na postaciach pobocznych. Każda jest inna, każdą można skojarzyć - a to książę Trystan i dziewczynka z kotkiem, a to Lunete i jej pragnienie bogactw... Jeśli sądzicie, że poznacie bez problemu, bez podania imienia najważniejsze postaci legend arturiańskich, takie jak Artur, Lancelot czy Ginewra, to srogo się mylicie. Autor bawił się z czytelnikiem, niektórzy bohaterowie ucierpieli - stracili honor, stracili łagodność, inni zyskali, jednak to nie są te same postacie jakie znamy - mają też czasem zupełnie inne pochodzenie i... inne rolę do odegrania. Myślę, że jedynym który nie ucierpiał, jest Galahad - to jedyny (może również Artur Cornwella dzierży podobne cechy, ale... nie jest tak krystaliczny jak Galahad), książę jest szczery, szczodry i waleczny, jest również niezwykle oddanym przyjacielem. Nie dziwi więc, że urósł do rangi mojej ulubionej postaci w książce. Niezwykle miło odkrywało się kolejne zmiany, które wprowadził Cornwell, retelling w jego wykonaniu to po prostu mistrzostwo, chociaż  znałam od podszewki historię Artura to i dzięki Cornwellowi mogłam odkrywać ją na nowo, co sprawiło mi ogromną przyjemność, zwłaszcza, że autor ma niezwykle barwny i obrazowy styl, który umilał wędrówkę po arturiańskiej Brytanii...

Cóż, nie pozostaje mi nic innego, ale zaprosić Was do tej niebywałej wręcz lektury, ja jestem ogromnie zadowolona, że wreszcie poznałam Zimowego monarchę i czekam na kolejne tomy, mam nadzieję, że będą równie dobre!

A swoją drogą, moi drodzy czytelnicy, wiecie, że uwielbiam Kłamstwa Locke'a Lamory, wiecie, że to moja ulubiona książka, ostatnio mimo wszystko wygrała z powieściami Sandersona, ale... Cornwell stworzył tak epicką przygodę, tak niezwykle barwnych bohaterów, że... Locke'a jest zagrożony!


Autor: Bernard Cornwell
Wydawnictwo Otwarte
Oprawa: Twarda
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 608






Za możliwość przeżycia epickiej przygody dziękuję:


Niech Book będzie z Wami,
Matylda

Po długiej przerwie powraca seria dla wszystkich okładkowych srok! Bardzo ją lubiłam i Wy byliście do niej miło nastawieni, więc czemu nie wrócić do tradycji wyłaniania Miss miesiąca wśród okładek?

Trzecie miejsce:
Zakazane Życzenie
Autor: Jessica Khoury
Wydawnictwo Sine Qua Non
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 384

Okładka Zakazanego życzenia jest przepiękna, ale jego treść nie zachwyca w ogóle. Szkoda. 




Drugie miejsce: 
Tu byłem. Tony Halik
Autor: Mirosław Wlekły
Wydawnictwo Agora
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 486

Ta okładka ma w sobie coś niepowtarzalnego, coś niezwykłego, a jednocześnie jest prosta i przejrzysta. 

Miss miesiąca
Pan Ciemnego Lasu
Autor:Lian Hearn
Tytuł oryginału:
Lord of the Darkwood
Tłumaczenie:Anna Reszka
Ilość stron:352

Cóż... Tej powieści już nie mogę się doczekać, a jej okładka jest jeszcze lepsza od poprzedniej! Wiedząc, że okładka I tomu świetnie odwzorowywała wydarzenia w nim zawarte, patrząc na Pana Ciemnego Lasu już nie mogę się doczekać tych niezwykłości!



Nagłówek do postów z tej serii zawdzięczam: Narysuj mnie, Marto - zapraszam na jej fanpage! 


Niech Book będzie z Wami, 
Matylda

A może obejrzelibyśmy serial na podstawie książki?


Sięgając po Ścianę Burz, byłam pełna obaw – Królowie Dary okazali się powieścią sinusoidą, która raz podobała mi się bardziej, a raz mniej, Ściana Burz nie cierpi na ten defekt – jej poziom stale rośnie i nie ma w niej słabych momentów. Zdecydowanie drugi tom serii Pod sztandarem Dzikiego Kwiatu jest o wiele bardziej dopracowany i jeszcze bardziej epicki od swojego poprzednika, jest również zupełnie od niego różny. Nie ma tutaj walki dwóch dawnych przyjaciół, nie ma tutaj obalenia złego władcy, który przez lata ciemiężył podbitą ludność. Jest za to odrobina lat spokoju pod panowaniem nowego cesarza, który próbuje wprowadzać nowe reformy, ale dawni królowie, teraz stanowiący arystokrację jego cesarstwa nie patrzą na jego poczynania łagodnym okiem. Jest odrobina sagi rodzinnej: obserwujemy rozwój dzieci cesarza, ich słabości, ich psoty, aż wreszcie ich dorosłość. Jest Kuni, który chociaż przywdział nowe imię i stał się cesarzem Dary – wciąż zachował dobre serce i ma niecodzienne wręcz zaufanie dla swych dawnych towarzyszy. Próbuje zaprowadzić ład w podzielonym społeczeństwie, jednak nie jest to łatwe zadanie, chociaż jego prawa są dobre, to osoby posiadające odpowiednie środki i tak potrafią je obejść. Oprócz tego musi mierzyć się z walkami o sukcesje na swoim dworze, cesarzowa Jia optuje za swoim synem, konsorta Risana za swoim, który z chłopców będzie godnym następcą ojca? Timu – wiecznie głodny wiedzy książę, czy może Phyro – gotowy stać się drugim hegemonem. Jeden to mędrzec, drugi wojownik, którego bardziej będzie potrzebować Dara? Państwo powoli pogrąża się w chaosie, delikatny pokój wypracowany przez Kuniego i jego ludzi przestaje istnieć – ludzie buntują się przeciwko nowemu cesarzowi, ale... To nie będzie jedyne zmartwienie władcy, musi zmierzyć się z nowym wrogiem – przybyszu znikąd, o potędze widocznej gołym okiem – gotowej zmiażdżyć imperium Kuniego, który będzie musiał zapomnieć o intrygach, o niesprzyjających mu frakcjach, będzie musiał walczyć o swój lud... Bo nowy wróg nie zamierza łagodnie traktować mieszkańców Dary...

W książce Kena Liu najbardziej podobały mi się pałacowe intrygi, w których prym wiodła cesarzowa Jia, władza ją odmieniła, na gorsze? Trudno powiedzieć, kibicowałam Jii w poprzedniej części, w tej również trzymałam kciuki za to, by jej rozgrywki powiodły się. Risana była dla mnie zbyt delikatna, może nieco głupiutka, szczerze mówiąc, nie wiem, co w niej dostrzegał Kuni, jednak zdecydowanie jej obecność u boku cesarza mi nie odpowiadała. Początkowo mogłoby się wydawać, że dzieci Kuniego będą ze sobą rywalizować w otwartej walce, takie miałam wrażenie po notce wydawniczej, jednak było zupełnie inaczej. Dzieci Kuniego knuły, ale z pewnością nie przeciwko sobie, razem psocili i nastręczali zmartwień dorosłych, bardzo polubiłam cesarskie dzieci i ich młodzieńcze przygody. Thera, córka Kuniego, również skradła moje serce, jej odwaga, mądrość i dążenie do upragnionego celu sprawiły, że nie sposób było jej nie lubić. To właśnie tę dziewczynę polubiłam z całej czwórki potomków cesarza. Liu nie ogranicza się do miłość damko-męskiej, pokazuje różne jej rodzaje - dziecka do rodzica, rodzica do dziecka, władcy do kraju, mężczyzny do mężczyzny, kobiet do kobiety, oddanego sługi do pana, te różne rodzaje miłości, sprawiają, że ta książka ma w sobie coś wyjątkowego, coś, co nie tylko skusi fanów epickich bitew, ale też osób potrzebujących romantyzmu w powieściach. Miłość nie jest na pierwszym planie, nie jest nachalna, jednak jej obecność dodaje wyjątkowe smaczku.  

W tej części nie zabrakło również opisów bitew, które, cóż, Liu doskonale tworzy, jego język wydaje mi się, że nabrał barwy, stał się płynniejszy, bardziej dopasowany do tego, co działo się w powieści. Po tekście się wręcz płynęło. Plusem historii są również jej bohaterowie, którzy na początku sprawiali mi nieco problemów, dawno czytałam pierwszą części historii Dary i niektóre postacie były dla mnie ogromnie kłopotliwe - nie pamiętałam, jakie były w Królach Dary, nie pamiętałam, co nimi kierowało, a Liu nie zawsze wracał do tamtej opowieści. Jednak im dalej w las, tym lepiej. Liu potrafi kreować barwne postaci, z którymi czytelnik może się zżyć, każda z nich posiada odmienny charakter, inne talenty, coś wyróżniającego. Ken Liu raczy nam całkiem sporą gromadą bohaterów, ale nie łudźcie się, że wszyscy z nich dożyją do ostatnich akapitów - jest krwawo i niebezpiecznie, a akcja z rozdziału na rozdział coraz mocniej się zazębia i nabiera tempa, co stanowi kolejny plus książki. Z nią nie idzie się nudzić, przeczytałam ją w ciągu dwóch dni, a przecież nie jest krótką lekturą... Nie mogłam się oderwać od Ściany Burz, jej zagadki, jej tajemnice, a zwłaszcza legendy i podania z Królestw Dary skradły moje serce, a delikatne elementy fantastyczne budowały atmosferę, dodawały klimatu opowieści. 

Polecam Wam tę historię, jeśli pierwszy tom Was tak jak mnie nie do końca przekonał, dajcie szansę Ścianie Burz, a nie będziecie żałować, ta wielowątkowa książka potrafi złapać czytelnika w sidła i nie puszczać go z nich przez długi czas. Klimat orientu, walka o władzę, bunty, zdrady, miłość, wielka wojna, pałacowe intrygi - to i o wiele więcej znajdziecie w tej powieści! Nic tylko czytać.



Za możliwość przeżycia epickiej przygody dziękuję wydawnictwu: 



Tytuł: Ściana Burz
Autor: Ken Liu
Wydawnictwo Sine Qua Non
Seria Pod sztandarem Dzikiego Kwiatu
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 768



Książki pozwoliły mi pozbyć się problemu z dysleksją, już nie popełniam idiotycznych błędów, nie pomijam liter, nauczyłam się czytać, a nie zgadywać, co jest napisane, a dodatkowo moje słownictwo wzbogaciło się.


Książki otwierają przede mną możliwość podróży do światów różnorodnych, nieziemskich i niemożliwych do poznania w rzeczywistości, uwielbiam smoki, uwielbiam elfy, kocham wszystko magiczne istoty i ich niesamowite krainy, które mogłam zwiedzić dzięki powieściom.



Książki są nieskończone, wiem, że gdzieś czeka na mnie jakaś nieodkryta pozycja, która wciągnie mnie do tego stopnia, że nie będę potrafiła się od niej oderwać. 



W książkach odnalazłam wielu spośród zdobywców mego serca, skoro wspominam o miłości, nie mogłoby się to odbyć bez wspomnienia o uczuciach jakie poszczególni bohaterowie potrafią we mnie wzbudzić, od smutku do radości, poprzez zauroczenie… Uwielbiam, gdy postacie z książki stają się niemal moimi przyjaciółmi. 



Książki nie dają czasu na nudę, one zawodowo zabijają czas, z nimi nigdy nie jest mi ani smutno, ani nużąco. Zawsze kiedy mam chwilę wolnego, to sięgam po powieści, wiem, że spełnią moje oczekiwania, wiem, że mnie uszczęśliwią! 




Książki są niezbędne do ucieczki od trosk, do wzbudzeni emocji, do miłości, nauczyły mnie wielu rzeczy o świecie i wiem, że ukrywają przede mną jeszcze inne sekrety. Uwielbiam czerpać wiedzę z książek, dzięki wiem, kto i kiedy rządził w danym kraju, dzięki nim wiem, jak mogę badać mózg i dzięki nim próbuję zrozumieć własną świadomość. 



Książki są mi potrzebne do życia i za to je kocham.


A za co Wy kochacie książki?
Niech Book będzie z Wami, 
Matylda



Nie można wybrać swojego losu, ale można wybrać, kim staniemy się za jego sprawą.

Złodziej i potężny dżin, znamy tę historię, prawda? Słyszeliśmy już ją? To jedna z baśni Tysiąca i Jednej Nocy... Teraz opowiedziana na nowo, bo dżin okazuje się kobietą - zaklętą w magicznej lampie, na imię ma Zahra  Po pięciu wiekach uwięzienia i samotności Aladyn znajduje jej lampę, a Zahra znowu może zobaczyć świat... Toczy się wojna pomiędzy dżinami a ludźmi ani Zahra, ani Aladyn nie są bezpieczni. Jednak... dżin dostaje propozycję nie do odrzucenia - może na zawsze uwolnić się od lampy, ale jeśli będzie próbowała spełnić swoje marzenie, wówczas zdradzi swojego nowego Pana. Co zrobi dżin? Zwłaszcza, że wbrew sobie zaczyna pałać zakazanym jej rasie uczuciem do śmiertelnika? Czy zgodzi się podjąć ryzyko?

Oczekiwałam odrobinę pustynnego klimatu, może motywów arabskich, z pewnością na nowo opowiedzianej historii Aladyna, oczekiwałam dobrej zabawy i drobnego romansu... Zamiast tego dostałam operę mydlaną, w której głównym problemem narratorki i protagonistki jest to, że nie jest zbyt dobra, że ona to jest zła, że jak to w ogóle mogła dopuścić do takich zniszczeń, jak jest jej źle, ale w sumie to, dlaczego nie? Ale, nie, nie wolno! Ale... może jednak? Kocham, nie kocham... To oczami Zahry obserwujemy historię, historię, która jest niezwykle płytka, bo widzicie, autorka chyba miała w zamiarze skończyć tę powieść, jak najszybciej się da - wątki inne niż miłosne ucięte są do minimum, a ja przez większą część książki zwyczajnie ziewałam. I nie łudźcie się, że skoro inne motywy w Zakazanym życzeniu zostały potraktowane po macoszemu, to romans wyszedł autorce popisowo - co to, to nie, bo romans pojawił się zupełnie nagle, wyrósł z podziemi, chociaż mówiąc szczerze, się go spodziewałam (spoiler w blurbie!), ale... liczyłam, że zostanie lepiej poprowadzony, a nie wzięty z powietrza. Wątek walki ludzi z dżinami był ledwie muśnięty, podobnie jak sam wątek dżinów, coś tam było o potężnym władcy, o wielkim królestwie, o podziale klasowym dżinów, o tym, jak zostały stworzone i to chyba tyle, ich świat, chociaż mógł dodać magii opowieści został po prostu wspomniany. A przecież Zahra go poznała! Mogła więcej o nim nam opowiedzieć, stworzyć jakikolwiek obraz tego magicznego królestwa, jednak... Dżiny to niebezpieczeństwo, ale niezwykle mało przerażające - nie bałam się ani o życie bohaterów, ani o miasto, w którym się znajdują, ani o Aladyna, bowiem pozostałe dżiny (może oprócz jednego) były słabsze od Zahry. Wiecie, jak ktoś jest już tak potężny jak Zahra, to trudno przejmować się jego losem, skoro ona posiadła moc gotową przenosić góry i nieraz o tym nam radośnie komunikowała, to jak się o nią bać? Mamy kiełkującą rebelię w mieście, pałacowe intrygi, walkę o władzę w świecie śmiertelników, ale i te wątki są zupełnie poboczne, na planie dwunastym, gdzieś za całusami i zmienianiem się w różne zwierzęta przez Zahrę, by mogła penetrować pałac... Lwią część powieści jest spacerowanie Zahry czy Aladyna po królewskich włościach. Na początku książka mnie niezwykle wciągnęła, ale po trzydziestu-czterdziestu stronach zaczęło robić się coraz dziwniej i dziwniej, aż w końcu straciłam nadzieję na dobrą zabawę. Z młodzieżowej przygodówki zrobił się romans. Jedynymi promykami nadziei w tej powieści są Kaspida i jej towarzyszki, i postawa księżniczki, która zachowuje się godniej i dojrzalej od głównej bohaterki, która przeżyła już cztery milenia... Przy Kaspidzie Zahra to nastolatka.   

Czasem zapominam, że masz cztery tysiące lat. Zachowujesz się jak wstydliwa szesnastolatka.
- Wcale nie! - prostuję się i piorunuję go wzrokiem.

Jeśli już autorka zdecydowała się dać postaci CZTERY TYSIĄCE LAT i uczynić z niej dawną doradczynię królowej, potężnego dżina, który jest niczym bóg, zrobić z niej kogoś hiper-super-ekstra, to, ja przepraszam bardzo, ale dlaczego ta kobieta zachowuje się jak nastolatka? Przecież ona przeżyła i widziała więcej niż ktokolwiek ze śmiertelników, o ile rozumiem jej przyjaźń z dawną królową, to... to zakochanie... No, dajcie spokój! To jak się wypowiadała, jak melodramatycznie myślała o sobie i o tym, jaka jest - doprowadzało mnie do pasji, a już zwłaszcza doprowadził mnie do niej ostatni rozdział, parskałam śmiechem, czytając go... Zahra to słodka dziewczynka, która tylko dzięki imperatywowi narracyjnemu jest wielka i potężna, i mądra, no, dobra, te dwa pierwsze może i ma, ogólnie to taka Mery Sue, która stopniowo dostaje kolejne udoskonalenia. Jest egoistką, jest zapatrzona w siebie, niemiła, zawsze robi, co jej się żywnie podoba. A przy tym autorka jest w stosunku do niej niekonsekwentna - raz może dysponować całkiem potężną magią, innym razem nie.

Aladyn... Nie wiem, kto jest najpłytszą postacią z tej powieści, ale z pewnością Ali do niej pretenduje. Tak, Aladyn jest taki... dziecinny? Nie wiem, jak inaczej miałabym go określić. To dziecko zagubione we mgle, a jego motywacje zmieniają się bardzo szybko. Łatwo jest nim manipulować, co doskonale zrobiła Zahra...

Nie polecam Wam tej powieści: nie ma tam nic ambitnego, jest za to wkurzająca nastolatka ubrana w piękne ciało i z długą metryczką, która wcale się na niej nie odcisnęła. Świat przedstawiony na początku porywa klimatem, ale stopniowo go traci - i to bezpowrotnie. Postacie? Jest w nich tyle inteligencji, co wody w łyżeczce. Fabuła? Nie będę tego komentować... Retelling? No, jaki retelling? Autorka wykorzystała motywy dżinów, nadała imię Aladyn głównemu bohaterowi i... to tyle? Okładkę ma ta powieść wręcz przepiękną, ale jej treść jest niejadalna.

Tytuł: Zakazane Życzenie
Autor: Jessica Khoury
Wydawnictwo Sine Qua Non
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 384

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda

Wiecie, co? Ja wymiękam. Ja tracę wiarę w czytelników. 


Głośno zrobiło się o wycinku z Gazety Wyborczej, z artykułu traktującego o nowej reformie edukacji dotyczącej stricte kanonu lektur, o tym, że uczniowie będą musieli przeczytać w roku szkolnym siedem książek. Podniesiono larum: Ale jakże to się skarżyć?, Ja w tym wieku to czytałem siedem książek tygodniowo, W naszych czasach to było inaczej, i pomagało się rodzicom, czasem pracowało, ale książki się czytało! Bez problemu, Męczarnia, hahah!, My tak nie płakaliśmy, może dlatego że nie było portali społecznościowych?, Rośnie nowe pokolenie analfabetów... Ludzie, którzy nie raczyli nawet przeczytać artykułu, osądzali uczniów. To chyba już o czymś świadczy, prawda? 


Ogólnie cały ten hurr-durr skomentowałabym tak: 
Dodaj napis
Dla wszystkich tych, którzy nie czytali wspomnianego tekstu, śpieszę na ratunek, ten krótki wycinek wyjaśni obawy przed czytaniem siedmiu książek! 


Liczba lektur jest przytłaczająca. Wychodzi na to, że w każdym roku licealista będzie miał do przeczytania sześć-siedem książek, a do tego dużo poezji, fragmentów obszernych tekstów. W większości to lektury z epok odległych, dla młodzieży trudne. Nie wolno ich na szybko przeczytać, bo wymagają czasu na analizę.


TADAM. 
[...]przedstawiony projekt dotyczy podstawy programowej dla elitarnych liceów, liceów mniej elitarnych, techników i szkół branżowych (dotychczas – zawodowych). Poza poziomem rozszerzonym, dla kandydatów na studia humanistyczne, obejmuje on wszystkich: od przyszłego lekarza czy inżyniera, przez mechanika samochodowego i kuchmistrza, po spawacza. Zgodnie z tą podstawą programową oni wszyscy mieliby stanowić elitę.

Czy muszę coś dodawać? No, dobra, nie byłabym sobą, jakbym czegoś nie dodała. Powtórzę się trochę, ale myślę, że po prostu warto, może niektórym to otworzy oczy? 

Dla elitarnych czytelników kulturą wysoką jest to tylko książka. Tylko ona swoim oświeconym blaskiem może ugasić pragnienia żądnego wiedzy umysłu. Tylko ona rozwija, ona jest najjaśniejszą gwiazdą, w której świetle można się chełpić ilością przeczytanych powieści w rok. Wiecie, co? Niektóre książki mają poziom seriali typu Dlaczego ja. Wiem, ciężko w to uwierzyć, ale niestety to gorzka prawda. Poza tym istnieją np. filmy, jest teatr, jest muzyka - wszystko to może również pogłębić empatię, rozwinąć człowieka... Wyśmiewanie się kogoś czytającego jedną książkę rocznie albo wcale, do niczego dobrego nie prowadzi - jeśli gloryfikowanie książek nie przejdzie do lamusa, to nie wróżę dobrze polskiemu czytelnictwu, bo w głowie przeciętnego ucznia, gdy zobaczy książkę, będzie świecić lampka powaga, zero zabawy, wysiłek umysłowy, a nie rozrywka. Książka powinna bawić, nie uczyć, a jak chcemy, żeby uczyła weźmy podręcznik, weźmy dzieło uznanego naukowca, a nie Pięćdziesiąt twarzy Greya. Przelećcie myślami przez swoje ostatnie lektury, czy któraś była klasyką? Czy któraś traktowała o fizyce kwantowej? Czy któraś należała do filozoficznego kanonu? Czy czytaliście Platona? Czy macie w swoim czytelniczym dorobku książki laureatów Nagrody Nobla (Polacy się nie liczą)? Nie jest to ważne, co czytacie, czytajcie, co chcecie, bzdurki, głupiutkie książki, to nic złego, nic złego póki nie stawiacie takich książek wyżej np. od hmm... powiedzmy filmowych reportaży, bo one niosą więcej wiedzy od takiego Greya, prawda? Czytanie Greya nie rozwija, ale może być dla niektórych świetną zabawą. Nie kwestionuję czytelniczych wyborów, kwestionuję zachowania. To, że ktoś przeczyta jakąś książkę, nie czyni go od razu lepszym i mądrzejszym człowiekiem.

Ludzie, którzy krzyczą ZA NASZYCH CZASÓW... Cóż, my nie żyjemy w Waszych czasach. Nie żyjemy w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych - mamy dostęp do sieci, jesteśmy innym pokoleniem, jesteśmy Y. albo Zetami. Nasz czas często zajmuje telewizja, internet, portale społecznościowe, tak, zabierają nam czas, tak, nie czytamy książek przez to. Mamy inną wizję świata. Wiecie, że pokolenie Zet jest nastawione na bodźce wzrokowe? Że to pokolenie obrazów? Młodzi ludzie mają inne zajęcia, niż młodzi ludzie żyjący chociaż piętnaście lat temu. Na fejsbukach to siedzą, youtuby oglądają, a czytać nie ma komu! Wiecie, że nie każdy znajduje relaks w książkach? Wiecie, że niektórzy nie chcą robić pożytecznych rzeczy, wiecie, że... to ich wybór?

Wracając do lektur...

Ludzie, czytacie zazwyczaj dla rozrywki, prawda? Dla przyjemności? Nie analizujecie lektury, nie znajdujecie w niej motywów z innych powieści, nie bawicie się w charakterystyki bohaterów, nikt nie robi Wam sprawdzianów z lektury, nikt nie omawia z Wami tych książek... Najważniejsze: nie jesteście oceniani z czytania! Pomiędzy lekturami, a książkami dla przyjemności nie można stawiać znaku równości, zwłaszcza, że uczniowie zazwyczaj mają dość napięte grafiki. Plus: nie mierzcie ludzi własną miarą, to, że Wy czytaliście lektury i jeszcze uczyliście się na sprawdziany z tego i tamtego, i owego nie znaczy, że wszyscy są do tego zdolni. Cóż, może jakby w szkole odbywały się tylko i wyłącznie lekcje polskiego, wówczas liczba powieści do przeczytania, wydawałaby się właściwie niczym, ale... Niektórzy mają codziennie po osiem godzin zajęć, inni na domiar złego dojeżdżają do placówek, więc często są w domu o szesnastej, doliczmy zajęcia dodatkowe, czy naprawdę przeczytanie grubej, napisanej ciężkim językiem książki, to nie jest żadnej wysiłek?

Podsumowanie
Nie wiem czy istnieje jakieś remedium na poziom polskiego czytelnictwa, nie wiem czy istnieje remedium na polskie szkoły, ale wiem, że jeśli się z czegoś śmiejecie, jeśli coś krytykujecie, przeczytajcie dany artykuł, a potem krzyczcie, a może nawet wówczas, nie? Ja wiem, że chcielibyśmy, by każdy czytał, by każdy cieszył się tak jak my z lektury, ale... śmiejąc się z innych, nie osiągniemy wymarzonej czytelniczej arkadii. Czytanie stało się swoistym biletem do bycia mądrym i w ogóle inteligentnym, kiedyś może stanowiło coś naprawdę niezwykłego, ale teraz? Kiedy rynek zalewa literacki chłam i grafomania? Cóż, wątpię. Czytanie ma być przyjemnością. Wiem, że szkoła nie należy do przyjemności, wiem, że szkoła ma uczyć nie bawić, ale w szkole nie ma tylko języka polskiego. Lektury nie muszą być łatwe i przyjemne, nie muszą być zabawne, nie muszą być krótkie, ale powinny zmuszać do wysiłku intelektualnego. Nie powinno ich się przerabiać po macoszemu. Powinny być czytane. Ale... Czy są najważniejsze? Czy to one mają być dla młodych ludzi drogowskazem, który ma pokazywać drogę ku myśleniu Książki są fajne? Wątpię. Uważam, że młodym ludziom potrzeba wyposażonej w nowości biblioteki, potrzeba nauczycieli, którzy będą podsuwać uczniom do czytania ciekawe i relaksujące książki, potrzeba dobrej marketingowej akcji, która otworzy młodym oczy na to, że nie muszą patrzeć w smartphone'a, by się uśmiechnąć, mogą zajrzeć do książki i też dobrze się poczuć.

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda

Tym razem przychodzę do Was z wyzwaniem, które łączy fotografię i książki! Będziemy mieli za zadanie sfotografować wszystkie napotkane na swojej drodze powieści! Czy to w gablotach, czy w rękach przechodniów... Po prostu wszystko, co uda Wam się dostrzec! Te wyzwanie nie będzie trwało tylko jednego tygodnia! Ale przez cały miesiąc, bowiem zdałam sobie sprawę, że tydzień na takie zadanie to a mało. 

Niech  Book będzie z Wami, 
Matylda


Muszę przyznać, że długo czekałam na Azyl, był to jeden z filmów, które w tym roku musiałam obejrzeć. Lubię produkcje o tematyce wojennej, dodatkowo historia była zawsze moim konikiem, więc nie mogłam przejść obojętnie obok niego. Zaintrygowała mnie postać Antoniny Żabińskiej, która razem z mężem Janem, ukrywała Żydów w warszawskim zoo, poszłam na ten film zaraz po premierze, więc dlaczego recenzja pojawiła się dopiero dzisiaj? Trudno było mi o tej produkcji pisać - jest poruszająca i wręcz miejscami przepiękna, zwłaszcza sceny ze zwierzętami chwyciły mnie za serce, to one myślę, że były najlepsze w całym filmie, moje zwlekanie było spowodowane zwyczajnie niemożliwością zebrania myśli...

Czy o wojnie i Holocauście nie powstało już wszystko, co mogłoby powstać? Czy historia Antoniny jest inna? Wyróżniająca się? Cóż, z całą pewnością nie można jej przyrównać do Listy Schindlera czy Pianisty, te dwie produkcje pokazywały losy Żydów z innej perspektywy, powiedziałabym grupowej, umożliwiały zobaczenie egzystencji dziesiątków tysięcy osób, które przeżywały piekło II wojny światowej. W Azylu twórcy skupili się na pokazaniu Sprawiedliwych wśród narodów świata, pokazaniu Antoniny i jej rodziny, i tego jakie cierpienie i strach musiała znosić ta dzielna kobieta. Żydzi są również ważnym aspektem tej produkcji, ale to nie ich los ma największy wydźwięk, chociaż oczywiście jest również pokazany ogrom ich bólu. Przesunięcie narracji z ofiar na ich oswobodzicieli bardzo mnie ujął, jest to inna opowieść niż ta o Irenie Sendlerowej (Dzieci Ireny Sendlerowej) opowiedziana jest w nieco... pogodniejszych barwach? Myślę, że to, że większość czasu spędzamy w Zoo i to, jak dobrą i ciepłą osobą była Antonina Żabińska sprawił, że ten film o wojnie nie był taki pesymistyczny. Oczywiście nie można mu odjąć poruszania trudnych kwestii, jednak należy mu przyznać, że przy okazji ukazania wojennego cierpienia, pokazał też możliwość zrobienia czegoś dobrego... Bycia bohaterem, który może uratować życie setkom ludzi.


W Azylu historia dzieje się przez wiele lat - mamy czasy przedwojenne, mamy wybuch wojny, budowę getta, wreszcie: powstanie w getcie i warszawskie, czy to wszystko zostało dobrze zobrazowane? Hm, trudno mi ocenić, będąc w kinie, nie pogubiłam się w wydarzeniach, a wiele z nich sprawiło, że miałam łzy w oczach. Czy nie potraktowano niektórych wątków po macoszemu? Tu również mam lekką zagwozdkę, bo to nie jest produkcja, która ma pokazać, co działo się w Polsce w tamtym latach, to film, który opowiada o wojennych losach rodziny Żabińskich i ich gości, a te zostały bardzo dobrze przedstawione.

Myślę, że ta produkcja jest w stanie zadowolić miłośników kina wojennego, ale równocześnie tych, którzy szukają w filmach ciepła i miłości, bo miłość Antoniny i Jana też jest wyraźnie zarysowana w produkcji.
Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


A gdybym powiedziała Ci, że naszym światem rządzą mroczni Bibliotekarze? Że schody powstały później niż winda? Że dinozaury wcale nie wyginęły? Że miecz jest lepszy od broni palnej? Że żyjemy w Ciszlandach - krajach kontrolowanych przez Bibliotekarzy? Że Piasek Raszida to nie jest wcale opowieść fantastyczna, ale autobiografia Alcatraza Smedry, który przybrał za pseudonim imię i nazwisko jednego z moich ulubionych autorów - Brandona Sandersona? Cóż... Po przygodach jakie zaserwowała mi Flawia de Luca, byłam ogromnie ciekawa innej powieści skierowanej do nieco młodszego czytelnika, Piasek Raszida był strzałem w dziesiątkę. 

Alcatraz Smedry nie jest typowym protagonistą, on posiada talent do psucia wszystkiego, czego się dotknie - dosłownie, urwane klamki, zniszczona kuchnia, to u niego codzienność. Przez nią jest odsyłany od jednej rodziny zastępczej do następnej, chociaż ma ledwie trzynaście lat, to trafił już do sporej ich liczby... Na swoje trzynaste urodziny otrzymuje prezent od nieżyjących rodziców - piasek, który niemal od razu zostaje mu skradziony. Dlaczego? Bo daje moc, której pragną mroczni Bibliotekarze, Alcatraz chcąc nie chcąc zostaje wplątany w spisek, który nie tylko może zaważyć na jego życiu, ale również odbić się na całym świecie. Czy uda mu się odzyskać spadek? Czy odnajdzie się w nowej rzeczywistości? 

Alcatraz to również narrator powieści, to dzięki niemu możemy obserwować poszczególne wydarzenia, jednak nie łudźcie się, że będzie to milutka lektura, Alcatraz to pisarz z krwi i kości - przeciąga swoje ironiczne wywody, przerywa akcje, nie odsłania od razu tajemnic i nieźle się przy tym bawi... Muszę przyznać, że bardzo spodobał mi się sposób, w jaki Brandon Sanderson wykreował postać Alcatraza - jest on poddawany próbom, zmienia się na przestrzeni książki, powoli otwiera przed nami swoje prawdziwe ja, dzięki temu, Alcatraz z jednej strony uchodzi za odważnego, przyjaznego i zagubionego chłopaka, tak z drugiej widać w nim trochę negatywów: podejmuje pochopne decyzje, rani ludzi i jest całkiem uszczypliwy... Mimo że próbował z całych sił, bym go jednak znielubiła, to zwyczajnie Ala nie można nie lubić, to chłopak, któremu czasem się współczuje, któremu się kibicuje i który opowiada o sobie bez wybielania. Sposób ukształtowania narracji najbardziej mnie urzekł, Al zwracał się do nas bardzo często - plastyczny język, świetne dialogi i niecodzienne postacie wpływają na pozytywny odbiór całej powieści. Niejednokrotnie uśmiechałam się szeroko do kolejnej strony książki, chociaż czasem bohaterom nie było do śmiechu tak jak mi... To właśnie wpływa na to, że chętnie dałabym do przeczytania te powieść dzieciom kuzynostwa - nie nudziliby się przy tej fantastycznej przygodówce ani nie musiałabym bać się, że przeczytają coś nieodpowiedniego dla ich wieku. To książka wręcz wymarzona dla młodego czytelnika! Ale nie będę jej szufladkować, bo i ja się świetnie przy niej bawiłam. 

Akcja zdołała zmieścić się w jednym dniu, działo się sporo, sporo dziwów wypełzłą na powierzchnie... Sanderson niejednokrotnie udowadniał, że jest pisarzem obdarzonym całkiem niezłą dozą kreatywności, w tej historii udowodnił, że nie tylko jest w stanie bazować na stworzonych przez siebie światach, ale również potrafi wykorzystać potencjał otaczającej nas rzeczywistości. Stworzył Bibliotekarzy - niecną organizację, którą trzyma władzę w Ciszlandach, stworzył Wolne Królewstwa, stworzył wreszcie oculatorów i rodzinę Smedrych, która próbuje przeciwstawić się tyranii Bibliotekarzy.  

No i wisienką na torcie są rysunki w książce - musiałam aż je pokazać mamie... Oddają klimat opowieści - nieco wesołe, trochę z przymrużeniem oka, świetnie wplatające się w fabułę - ujęły moje rysunkowe serduszko. Cóż, polecam tę książkę Waszym młodszym siostrom i braciom, polecam ją Wam, gdy będziecie chcieli poczuć się w klimatach Indiany Jonesa, ale troszkę odmłodzonego i nieco bardziej rozgarniętego... Kiedy będziecie potrzebować przygody, kiedy będziecie chcieli odkryć tajemnice otaczającego nas świata. To kawał dobrej literatury młodzieżowej, polecam!

Za książkę dziękuję wydawnictwu: 
Dodaj napis

Autor: Brandon Sanderson
Wydawnictwo IUVI
Seria: Alcatraz kontra Bibliotekarze
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 312




Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


Nie było jeszcze takiej serii na Leonie, ale stwierdziłam, że dzieląc się z Wami tytułami, których wyczekuję, odrobinę urozmaicę bloga, a przede wszystkim: nie zapomnę o tych, które chcę przeczytać... 



Pani Ciemnego Lasu

Na tle dzikiego lasu, imponujących zamków, ukrytych świątyń i pól bitewnych przygoda, która rozpoczęła się w "Cesarzu ośmiu wysp", zmierza ku pasjonującemu zakończeniu w "Panu Ciemnego Lasu", drugiej części "Opowieści o Shikanoko" Lian Hearn. 
Prawowity władca znika. Shikanoko zostaje skazany na życie wyrzutka w Ciemnym Lesie, pół człowieka, pół jelenia. Jednak potężni panowie, którzy teraz rządzą Ośmioma Wyspami, stają się ofiarami podejrzliwości i choroby, a królestwo pustoszą susze i głód. Jedynie Shikanoko może przynieść krajowi uzdrowienie, osadzając na Lotosowym Tronie prawdziwego cesarza. A tylko jedna osoba może sprowadzić go z Ciemnego Lasu...


Autor: Lian Hearn
Wydawca: MAG
DATA PREMIERY: 10.05.2017




Kwiat, który nie rozkwitnie

Dramatyczne, wstrząsające i poruszające do głębi wspomnienia chińskiej artystki, która dorastała w czasach Rewolucji Kulturalnej. Opowieść o utracie ojczyzny i niechcianej emigracji do Stanów Zjednoczonych, bez grosza w kieszeni i znajomości języka. Pełna wzlotów i upadków samotna podróż w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, o której Anchee Min opowiada w sposób niezwykle przejmujący. Samodzielna nauka języka angielskiego, praca ponad siły, spanie w nieogrzewanych pomieszczeniach, ból związany z gwałtem, życie na skraju nędzy oraz nieudane małżeństwo zakończone rozwodem składają się na gorzką lekcję życia, która wstrząśnie niejednym czytelnikiem. Historia Anchee Min to jednak nie tylko cierpienie. To także opowieść o wytrwałości i wierze w lepsze jutro. Znalezienie miłości, narodziny córki i kariera pisarska to dowód na to, że zawsze warto mieć nadzieję.
Autor: Anchee Min
Wydawca: Albatros
Data premiery: 17.05.2017

Całe życie

Historia dwudziestego wieku wydestylowana na niecałych dwustu stronach. Triumf literackiego minimalizmu. 
Deutschlandradio Kultur
"Całe życie" to subtelna opowieść o odnajdywaniu sensu i piękna w samotności. Autor jak pod lupą ukazuje najdrobniejsze chwile i historyczne wydarzenia, które nas kształtują. 
jury Międzynarodowej Nagrody Bookera
Andreas Egger to prosty człowiek, który wiedzie spokojne, wypełnione fizyczną pracą życie w sercu austriackich Alp. Mężczyzna stara się nie odciskać piętna na otaczającej go naturze, ale ta nie zawsze okazuje mu swoją wdzięczność. Nic, nawet miłość, nie burzy ładu i monotonii jego codzienności. Gdy w dolinę wkracza cywilizacja, idylliczny świat nieodwracalnie się zmienia. Bo przecież jedyną pewną w życiu rzeczą jest zmiana.

Autor: Robert Seethaler
Wydawca: Otwarte
Data premiery: 24.05.2017

Zimowy władca

Pierwszy tom "Trylogii arturiańskiej". 
"Zimowy monarcha" Bernarda Cornwella mistrzowsko łączy klasyczną legendę i opowieść o nieustraszonym Arturze z emocjonującą historią walk o władzę rozgrywających się w tajemniczych, mrocznych czasach. 
Gdy król Brytanii Uther żegna się z życiem, państwo ogarnia anarchia i nastaje niebezpieczny czas wewnętrznych podziałów. Armie saskie szykują się do najazdu na pogrążającą się w chaosie Brytanię. 
Tylko Artur może powstrzymać saksońską furię i zapobiec upadkowi kraju. Jego dłoń dzierży wyjątkowy miecz – Excalibur, dar od czarownika Merlina, ale jego waleczne serce przepełnia miłość do Ginewry piękniejszej od wszystkich kwiatów. Czy przeznaczeniem Artura będzie zwycięstwo?

Autor: Bernard Cornwell
Wydawca: Otwarte
Data premiery: 24.05.2017

Tym razem sporo Azji u mnie i sporo historii, które podobno poruszają, w natłoku nowości jedynie te cztery pozycje do mnie trafiły - pierwsza, bo czytałam jej poprzednią część i bardzo mi się podobała, Kwiat, który nie rozkwitnie zainteresował mnie ciekawie osadzoną fabułą. Całe życie ma zwyczajnie... ciekawą historię i piękną, przyciągającą wzrok okładkę, z kolei wybór Zimowego monarchy jest podyktowany moją miłością do arturiańskich czasów... 

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


Trzy pierwsze odcinki Opowieści podręcznej obejrzałam niemal od razu po premierze, kiedy to dowiedziałam się, że ta bestsellerowa historia kolejny raz doczekała się ekranizacji. Miałam przyjemność oglądać produkcję z 1990 roku i muszę przyznać, że chociaż film zrobił na mnie ogromne wrażenie, to serial niestety bije go o głowę. Oczywiście, to zupełnie inne stylistyki, zupełne inne drogi narracyjne, serial jest odważniejszy, dosadniejszy, mam wrażenie, że wykorzystuje potencjał historii na wszystkie możliwe sposoby. Dzięki monologom głównej bohaterki możemy dowiedzieć się, co naprawdę siedzi w jej głowie, poznać jej rozpacz, bardziej ją polubić i jej współczuć. W serialu inaczej zostali przedstawieni i Komendant, i jego żona, do roli tego pierwszego wybrano energiczniejszego i młodszego aktora, co moim zdaniem działa na plus dla produkcji. Najnowsze przedstawienie Opowieści podręcznej od pierwszego odcinka, od pierwszych scen pokazuje okrucieństwo świata, w którym przyszło żyć Fredzie - protagonistce serialu. 

Kim jest podręczna? Co się stało z wolnością słowa? Gdzie podziały się prawa kobiet? Niedaleka przyszłość po USA pozostały niemal wyłącznie zgliszcza, Republika Gileadzka - stworzona przez organizację nazistowską i terrorystyczną o profilu religijnym - Bank Myśli Synów Jakuba. Władzę przejęli, wykorzystując niezadowolenie z powodu klęski ekologicznej i bezpłodności u kobiet. Są jednostką militarną, która ciągle pilnuje porządku w nowo powstałym państwie. Nic się przed nimi nie ukryje. Bank Myśli Synów Jakuba wprowadził zasady zgodne z tym, co głosi Stary Testament, a płodne kobiety stały się dobrej narodowym, największym skarbem państwa, ale również niewolnicami - podręcznymi. Mają rodzic dzieci dygnitarzom i ich bezpłodnym żonom. Publiczne egzekucje, pranie mózgów, obozy pracy, donosiciele wszędzie - to rzeczywistość Fredy. Freda należy do Komendanta i to od jego imienia jest jej imię, jej ciało i macica należy do niego. Podręczne to nic innego jak niewolnice seksualne i żywe inkubatory. Przed zmianą społeczeństwa kobietom stopniowo odbierano prawa, nie mogły mieć konta w banku, nie mogły pracować, ich protesty tłumiono siłą i krwawo, homoseksualizm stał się zabroniony prawnie i w najlepszym wypadku lesbijka mogła stać się podręczną, o ile była płodna, niektóre czekała śmierć, inne trafiały do obozu pracy... Nie były już kobietami w świetle prawa... Wiecie, jaka scena najmocniej na mnie wpłynęła? Ta, w której jedna z mieszkanek obozu dla podręcznych wypowiedziała się o gwałcie na niej... Nie było słów pocieszenia, obwinienia gwałciciela, to ona była winna całego zła, które to ją spotkało - czy skądś tego nie znamy? Czy to nie jest dość popularne i bardzo szkodliwe stwierdzenie, że skoro pijana, kuso ubrana, kokietująca to ponosi odpowiedzialność za gwałt na sobie? Ta wizja nie jest taka odległa, przecież teraz istnieją  osoby o podobnych, okropnych poglądach. Aborcja? Antykoncepcja? W świecie Podręcznej nie istnieją, a kobieta nie ma żadnego wyboru, musi być maszyną rozpłodową, rozkraczać się przed mężczyzna i modlić o zdrowe dziecko. 

Polecam Wam ten serial, czekam na kolejne jego odcinki, z pewnością podsumuję je na Leonie, to produkcja jak żadna inna jest godna polecenia, jest niezwykle barwna i brutalna, a jednocześnie tak bardzo bliska... Tak bardzo podobna do sytuacji, które nas otaczają, do naszego świata, kiedy w grę wchodzi nacjonalizm i religia - niczego nie można być pewnym, 

Polecam, 
Matylda


Tylko człowiek niegodny zaufania uważa, że nie można wierzyć innym.

Miłość do Japonii towarzyszy mi od późnej podstawówki, znam legendy z Kraju Kwitnącej Wiśni, znam jej historie, lubię oglądać dokumenty o Japonii i o niej czytać, więc gdy tylko dostrzegłam samuraja na okładce nowej książki wydawnictwa Mag, zapragnęłam mieć ją na półce. Czy było warto inwestować w nią pieniądze? Czy dzieło Lian Hearn przypadło mi do gustu? 

Ambitny władca zostawia swojego bratanka na pewną śmierć i przejmuje jego ziemie.
Uparty ojciec zmusza młodszego syna, żeby oddał swoją żonę starszemu bratu.
Tajemnicza kobieta szuka pięciu ojców dla swoich dzieci.
Potężny kapłan ingeruje w sprawy sukcesji Lotosowego Tronu.

To tylko jedne z licznych splątanych nici tych opowieści, które autorka umiejscowiła w mitycznej średniowiecznej Japonii, zamieszkałej przez wojowników i zabójców, opiekuńcze i złe duchy.

W pierwotnej wersji opowieści, które znajdują się w Cesarzu ośmiu wysp, były dwiema wydanymi odrębnie częściami, Mag w moim mniemaniu decydując się na połączenie Cesarza Ośmiu Wysp z Jesienną Księżniczką, Dziecko Smoka, bardzo dobrze zrobił. Pierwsza niemal od razu wrzuca czytelnika do ogromu dziwów świata przedstawionego, który to poznajemy niemal równolegle z głównym bohaterem, nie ukrywam jednak, że na początku miałam dość spore problemy z odnalezieniem się w historii. Hearn ma oszczędny styl, który chociaż w późniejszych etapach czytania umilał czas i napędzał akcje, tak pierwsze strony powieści były dość problematyczne w zrozumieniu tego, co właściwie się wydarzyło. Hearn nie sili się na pokazywanie nam i tłumaczenie wszystkiego po kolei, musiałam mocno skupić się na lekturze, bo wykreowany przez autora świat skrywa wiele tajemnic, a ja nie chciałam ominąć żadnej z wolna wychodzącej na jaw... Duchy, mistyczne postacie, czarnoksiężnicy, mędrcy i Dziecko Jelenia to tylko część mistycznych bohaterów Protagonista - Shikanoko, który nie dziwiąc się za bardzo, bierze wszystko, co zrzuci na niego kapryśny los, a zrzuca całkiem sporo: śmierć ojca, próba zabójstwa przez wuja, tajemnicze spotkania w lesie... Przypominał mi swoim brakiem zdziwienia na dziwy świata bohaterów Przemiany Kafki, którzy również brali wszystko, co im los zrzucił bez większego zająknięcia. Muszę przyznać, że Hearn w moim mniemaniu wkroczył swoją powieścią odrobinę w rewiry realizmu magicznego, niesamowita metamorfoza postaci i miejsc, dziwne zbiegi okoliczności, odwołania do mitów i legend, pokazanie rzeczywistość tak, jakby była magiczna i brak deformacji rzeczywistości oraz wytworzenie nadnaturalność bez odrywania od rzeczywistości... Myślę, że to wszystko było w tej historii, brakuje mi tych pięknych opisów, jak u Schulza, jednak u Hearna realizm i magia stawały się jednością. Czy to jednak już realizm magiczny a nie fantasy? Trudno mi to jednoznacznie stwierdzić. Shika, podobnie jak większość bohaterów Cesarza ośmiu wysp, wielokrotnie był bliski śmierci, wielokrotnie musiał pokonywać trudy życia. Hearn nie oszczędza postaci: umierają - bohaterską śmiercią lub nieco mniej epicką, chorują, są obiektami zemsty, zostają porwane, tracą miłość i sens życia, a wszystko okraszone jest mistycyzmem, fantastycznymi elementami, które Hearn wplata w każdą sferę. Fabuła Cesarza ośmiu wysp przesycona jest nierealnością, ale również akcją - w tej powieści dużo się dzieje, na czterystu stronach Hearn zawarł ogrom wątków, które niezwykle się ze sobą zazębiają. 

Świat mitycznej średniowiecznej Japonii wykreowany został wręcz brawurowo, podobało mi się to przesycenie mistycyzmem, który wręcz wylewał się z kart powieści, to on dominuje, on sprawia, że mamy wrażenie, że kolejne etapy podróży Shiki są jedynie jego snami. Muszę przyznać, że trudno cokolwiek napisać więcej o tej książce, by nie popsuć Wam magii czytania jej, mnie ona porwała i zabrała na niesamowicie klimatyczną podróż. 

Autor: Hearn Lian
Wydawnictwo MAG
Oprawa: Twarda
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 398







Niech Book będzie z Wami, 
Matylda
http://www.dziennik-literacki.pl/pareslowo/41,Pare-slow-o-realizmie-magicznym

A może dzisiaj książka na podstawie gry? Może coś ze świata Blizzarda i Warcraft? Albo wprost ze świata Assasynów?

Matylda