Jest mi ogromnie miło, że jakoś trafiłeś na Leona. Jestem studentką kognitywistyki, pasjonatką książek i cappuccino. Może masz ochotę pozwiedzać Leona? Śmiało! Zapraszam! Z racji tego, że lubię zwiedzać blogosferę, proszę Cię o zostawienie linku do Twego zakątka internetu, o ile takowy posiadasz, w komentarzu :)

Dziecko Odyna, czyli oszukano mnie





Wyobraź sobie, że brakuje ci czegoś, co mają wszyscy inni. Czegoś, co stanowi dowód na to, że należysz do tego świata. Czegoś tak ważnego, że bez tego jesteś nikim. Jesteś zarazą. Mitem. Człekiem. Dzikus z Północy kaleczy nożem niemowlę, by ukryć, że dziewczynka urodziła się bez ogona. Gnijący członek Rady desperacko walczy o to, by wywołać wojnę. Ubóstwiany syn z arystokratycznego rodu wyrzeka się własnego dziedzictwa i godzi mieczem w swoich. Mieszkańcy opuszczają swoje domy i gospodarstwa ze strachu przed istotami, których nikt nie widział od tysiąca lat. A rudowłosa, bezogoniasta dziewczyna ucieka, by ratować życie, i nie wie, że to wszystko dzieje się z jej powodu. [opis wydawcy]

Dziecko Odyna miało okazać się niebywale intrygującą literaturą, miało porwać moją wyobraźnie w niesamowitą podróż i nordyckie klimaty, jednak skrywało bardzo smutny sekret, nie było fantasy, to było Young Adult z odrobiną fantastycznych wątków. Irytowało mnie czytanie tej książki, zwłaszcza przez pierwsze sto pięćdziesiąt stron, podczas których mierzymy się z Hirką, która czuje się obco, a potem... czuje się jeszcze bardziej obco, więc postanawia pokazać, jaka to ona nie jest inna od wszystkich i może robić wszystko, co jej się podoba, bo nie należy do tego ludu... Bardzo logiczne zachowanie, zwłaszcza, że może nim sobie narobić niemałej biedy... Hirko, nie wyróżniaj się - Hirka niby trzymała się zawsze na uboczu, ale raz po raz podkreślane są jej niesamowite wyczyny, które de facto mogły bez problemu zwrócić na nią uwagę. Hirka to taki Eragon w spódnicy - mdleje, traci przytomność, buntuje się, ale w przeciwieństwie do tego drugiego od razu wiemy, że jest wyjątkowa i czujemy pismo nosem... że później okaże się jeszcze bardziej wyjątkowa.

Relacje między bohaterami, kreacja postaci i świata przedstawionego, fabuła - wszystko mi w tej książce nie grało. Zaczniemy może od relacji, mamy Hirkę, Rimego, ojca dziewczyny i cały zaprzęg mniej lub bardziej potrzebnych postaci. Żadna z nich nie została odpowiednio zarysowana, Rime jest tak tajemniczy, że aż miałam go miejscami dość - uparty dzieciak, który tak jak Hirka chce pokazać swoją wartość. Niby tłumaczy się, że wcale tak nie jest, że to dla Widzącego, ale zachowuje się jak rozpuszczony i nadęty dzieciak przez większą część powieści - jego rozmowy z babką są wyjątkowo sztuczne i pokazują jego brak poszanowania dla mimo wszystko - swojej jedynej rodziny. Mamy ojca Hirki - postać z punktu widzenia powieści dość istotną, ale autorka go tak skonstruowała, że jego los był mi zupełnie obojętny, działo się coś z nim złego - Matylda nawet się nie przejęła. Wiecie, dlaczego? Bo jego relacja z córką została przedstawiona po macoszemu, jak już rozmawiają to o rzeczach nieważnych, raz im się zdarzyła poważniejsza rozmowa, a tak... Hirka ciągle gdzieś biega, ciągle jest w ruchu, ale ta bieganina nie przynosi ani poznania świata przedstawionego bliżej, ani jej samej - bo Hirka ciągle ma wątpliwości, ciągle się waha, ciągle jest nijaka. Autorka też nie pokazuje ojca dziewczyny, opisuje dialogi, które się między tą dwójką działy, może jakby je zwyczajnie przedstawiła, byłoby łatwiej się zżyć z tym bohaterem... Świat przedstawiony, cóż, niby mamy Kruczy Dwór i Evelroje, i jakiś szalony nie-wiadomo-po-co Rytuał (skąd my to znamy? Wchodzenie w dorosłość i nagle, bęc, jakiś teścik), i niby jakieś statki, jakaś bliżej nieokreślona religia monoteistyczna, i odwieczni wrogowie, czyli ślepi i aetlignowie, ale wszystko to nie zostało ubrane w wyraźniejsze barwy, zostało wspomniane. Autorka traktuje świat jako dodatek, który co jak co, ale liczyłam, że będzie chociaż trochę zahaczał o klimat nordycki - było go tam aż wcale, w ogóle nie czułam, by to miało cokolwiek wspólnego ze skandynawskimi wierzeniami. Ot, Odyn i kilka innych znajomo brzmiących nazw. Nic ponadto.

Na domiar złego w dialogach, do Hirki niemal w ogóle nikt nie zwraca się po imieniu, nawet nie chodzi o zwrot do niej jakikolwiek, tylko ciągle mówienie do niej przez wszystkich per "dziewczyno". Jej ojciec, Rime, Ramoja,.. Nie podobał mi się ten zabieg. Rozumiesz, dziewczyno? Wszyscy w tych dialogach brzmieli mi niezwykle do siebie podobnie... UWAGA SPOILER! Co mi się jeszcze nie podobało? Jak Urd przekonał Radę do wojny, z taką przemową do starych wyjadaczy, wybaczcie, ale, kurde, nie wierzę w to, naprawdę tego nie kupuję. Autorka próbowała wykreować Radę jako postrach i władzę absolutną wszelkich miast, miasteczek, wiosek Eve, a oni okazali się podatni na słowa młodziana, który powiedział, że coś się gdzieś dzieje... Ale nikt nie pomyślał o sprawdzeniu źródła. Jego przekonywanie trwało raptem kilka stron. Tak się nie bawimy w politykę, albo wcześniej nie próbujemy pokazać Rady jako mędrców. KONIEC SPOILERA. I mój faworyt: CIEMNE CIENIE, może od razu masło maślane? Albo morskie morze. Ten zlepek słów razem źle brzmi, a wręcz komicznie, niby mają być bronią absolutną Rady, ale z tą nazwą nie wróżyłam im wielkiej kariery.


Dobra, a teraz szybka piłka, po kiego grzyba były im te ogony? Ale, nie, serio pytam... Ani nie zwisali z nich na drzewach, ani specjalnie nie pomagali sobie nimi w pracach fizycznych, mogli sobie je odmrozić... Mam wrażenie, że autorka zwyczajnie nie potrafiła znaleźć innej cechy, która mogłaby fizycznie odróżniać Dzieci Odyna od aetlingów.


Historia mnie nie ujęła, wręcz przeciwnie jest w niej więcej schematów niż możecie sobie wyobrazić, a największym jest świat aetlingów i to, kim jest w rzeczywistości Hirka...

Niech Bóg będzie z Wami,
Matylda




Tytuł: Dziecko Odyna
Autor: Siri Pettersen
Wydawnictwo Rebis
Rok wydania: 2016
Ilość stron: 648