Jest mi ogromnie miło, że jakoś trafiłeś na Leona. Jestem studentką kognitywistyki, pasjonatką książek i cappuccino. Może masz ochotę pozwiedzać Leona? Śmiało! Zapraszam! Z racji tego, że lubię zwiedzać blogosferę, proszę Cię o zostawienie linku do Twego zakątka internetu, o ile takowy posiadasz, w komentarzu :)


O książkowej strzydze słów kilka

Halloween nadeszło, więc potwory skrywające się zazwyczaj w cieniach, wychodzą na ulice, zastraszają... Nikt nie może spać spokojnie, one czekać na pozwolenie nie będą, same sobie je dadzą! Pozwólcie, że w te wyjątkową noc podzielę się z Wami pewną tajemnicą, jestem książkowym potworem. Stos byłby dla mnie najłagodniejszą z kar. Wiem o swoich przewinieniach, ale nie żałuję niczego! Jam jest bowiem książkowa strzyga! Co takiego uczyniłam, że na chłostę zasłużyłam? 

Zaginam rogi, czasem coś w książce podkreślam - ołówkiem, bo ołówkiem, ale zawsze... Robię to rzecz jasna tylko we własnych książkach, a nie jestem osobą, która pozbywa się nabytych dóbr. Dlaczego to robię? Często nie mam ze sobą zakładki, więc rogi są ratunkiem przed straceniem czytanej strony. A podkreślanie ołówkiem? Używałam często indukcyjnych zakładek, jednak je również szybko zapodziewam, zresztą dzięki nim nie wskażę momentu, w którym chcę zaznaczyć cytat. 

Zmuszanie się do zakończenia książki, to jeden z moich większych grzechów. Po niektórych powieściach naprawdę widać, że nawet zakończenie nie zmieni mojej oceny danego tytułu, jednak pchana siłą Imperatywu czytelniczego nie mogę ją pozostawić samej sobie. 

Czytanie kilku powieści jednocześnie nie jest poważnym występkiem, ale czasem powoduje, że zapominam, jaką książkę jeszcze czytam... Zwłaszcza, jeśli mam ją w formie ebooka. Nie lubię ograniczać się do jednego tytułu, ale często przesadzam z liczbą czytanych jednocześnie powieści. 

Chomikowanie, lubię otaczać się książkami, chyba jak każdy książkoholik, problem jednak tkwi w tym, że stosy nieprzeczytanych jeszcze powieści rosną, a ja nie mam zbyt wielu miejsca na przechowywanie kolejnych tytułów. U siebie w domu wolnych miejscach na półkach mam bez liku... W dzielonym przeze mnie i mojego chłopaka pokoju już nie jest tak wesoło - on ma swoje książki, ja ciągle powiększam własny zbiór. Każdy nowy tytuł powoduje przeorganizowanie biblioteczki, by znaleźć dla niej dobre miejsce.

Ocenianie książki po okładce, tak moi drodzy, robię to, może nie często, ale ja naprawdę lubię, gdy na półce mogę umieścić jakieś cudeńko. Lubię minimalizm w okładkach. Lubię ilustracje. Nie przepadam za zdjęciami na nich. Wiem, że pewnie nieraz wiele tracę takim zachowaniem, ale nic nie poradzę, jestem wzrokowcem, 

Omijanie tekstu, to zdarza mi się bardzo rzadko, ale jednak grzeszę w ten sposób, ale muszę zaznaczyć, że zawsze wracam do momentu, w którym przerwałam. Nie omijam tekstu, który mi się nie podoba albo taki, który uważam za słaby, nie, nie, omijam akapity, by dowiedzieć się, co się stało w z moimi ulubionymi bohaterami w jakieś ekstremalnej sytuacji! 

Nie czytanie po kolei rozdziałów, najrzadszy popełniany przeze mnie grzech. Ostatnio zdarzył mi się przy okazji lektury Mieczy cesarza. Gdy dana powieść napisana jest z kilku perspektyw, a któryś z bohaterów wyjątkowo nie przypadnie mi do gustu, wówczas pozostawiał rozdział mu poświęcony na później. W Mieczach były to części poświęcone córce cesarza, wracałam do nich, gdy przeczytałam dwa-trzy dotyczące jej braci. 

Nieoddawanie książek w terminie, nie martwicie się nie czynię tego w bibliotekach publicznych, ale w swojej akademickiej, do której zawsze jest mi nie po drodze, gdy mam oddać książkę, chociaż ona nie jest już mi wcale do szczęścia potrzebna... 

A wy jakie macie grzeszki na sumieniu?

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda



— Powtarzam to niemożliwe.
— I znowu pana poprawię. Trudne. A „trudne” i „niemożliwe” to kuzyni, których często się myli, choć mają ze sobą niewiele wspólnego.


Na szkarłatnych morzach to powieść pułapka, jeśli zaczniecie ją czytać, to łatwo jej nie odstawicie. W labiryncie intryg i kłamstw Locke Lamora radzi sobie, jak mało który bohater. Jest mistrzem sztuczek i pozorów, a w tej części swoich przygód będzie musiał stanąć na rzęsach, by sprostać wyzwaniom, jakie przewrotny los postawił na jego drodze. Scott Lynch w drugim tomie perypetii Niecnych Dżentelmenów otwiera przed czytelnikami podwoje wykreowanego przez siebie uniwersum, Camorra — miasto poprzedniej części znika z horyzontu, odwiedzamy za to z bohaterami inne krainy świata, w którym knowania i spiski są wliczone w stały punkt dnia. 

Pierwsza część serii o Niecnych Dżentelmenach skończyła się w najmniej sprzyjających Locke'owi okolicznościach. Jego los wisiał na włosku, ale jakimś pokrętnym sposobem udało mu się wyjść cało z opresji. Wylądował wreszcie w mieście grzechu, hazardu i ludzi rządnych władzy — Tal Verarr. Robi to, co wychodzi mu najlepiej — tworzy grę pozorów, by ukraść wielki majątek z Wieży Grzechu, krainy hazardu, z której zwinięcie choćby miedziaka grozi śmiercią. Sprawy się komplikują, a Locke i jego wierny przyjaciel-zabijaka Jean Tannen stają się piratami. Wspaniała branża dla ludzi, którzy na statku dostają choroby morskiej. Jak sobie poradzą bohaterowie? Z kim przyjdzie im się mierzyć? Czy Locke nie przesadzi w intrygach? 

Książka podzielona jest na trzy części, w których wydarzenia teraźniejsze poprzedzielane są "Reministencjami", te drugie mają na celu pokazanie nam całego misternego przez Locke'a planu zdobycia bogactw Tal Verarr. Bardzo mi się ten zabieg spodobał, pozwolił na snucie domysłów, jak geniusz Lamora chce przeprowadzić całą akcję.

Fabuła toczy się i na lądzie, i na morzu, jednak to ten marinistyczny punkt był dla mnie najbardziej miłym. Polubiłam zgraje piratów, którzy na każdym kroku nastręczali Locke'owi problemów. W tej części jest zdecydowanie więcej istotniejszych postaci, ale z pewnością nie są one aż tak ciekawe, jak te z pierwszego tomu. Muszę szczerze przyznać, że chociaż Na szkarłatnych morzach mi się podobało, to jednak nie jest to tak dobra książka jak Kłamstwa Locke'a Lamory. Patrząc na drugi tom z perspektywy czasu, dostrzegam, że zakończenie było ciekawe, ale odrobinę przekombinowane, jednak... Niecni Dżentelmeni jako historia przyjaźni, miłości, która wreszcie zawitała na karty powieści i byłą jednym z milszych w niej wątków, przygody i braterstwa, jest świetną lekturą, której nie mogę wiele zarzucić. Styl Lyncha należy do tych epickich, on nie bawi się w proste zdania, tylko tworzy piękne akapity. Jego bohaterowie prowadzą między sobą świetne dialogi, które zapadły mi w pamięć na długo po skończonej lekturze. Myślę, że to właśnie rozmowy między bohaterami czynią z tej książki wyjątkową cegiełkę. Świat przedstawiony chciałabym odkrywać i odkrywać, bo cóż, mam wrażenie, że  jeszcze dużo przede mną. 

Cóż mogę dodać? Uwielbiam tę serię i bardzo miło ją wspominam, jest ciągle w czołówce moich najbardziej ukochanych cykli, więc to o czymś świadczy. Myślę, że patrzę trochę na nią przez pryzmat różowych okularów, ale nic na to nie poradzę... 

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda 


Podobnie jak struktura ludzkiego ciała nie pozwala nam na latanie, struktura naszego umysłu nie pozwala nam dostrzec wszystkiego, co się wokół nas znajduje

Jesteś osobą spostrzegawczą? Nic nie jest w stanie pozbawić Cię uwagi? W filmie dostrzegasz każde możliwe niuanse? Twoja uwaga działa bez najmniejszego zarzutu? Wyobraź sobie, że jesteś w kinie i szukasz swojego miejsca, 

Wzrok jest jednym z najbardziej rozwiniętych zmysłów u człowieka, obdarzamy go niesamowitym zaufaniem, ale czasem i on nie jest w stanie zapewnić nam stuprocentowej orientacji w tym, co się dzieje wokół. Zacznijmy od małego testu, dobrze? Twoim zadaniem będzie policzenie liczby podań wykonanych przez drużynę w białych koszulkach.


Powiem szczerze, że ten eksperyment jest jednym z moich ulubionych. Niektórzy z Was z pewnością zdołali zauważyć tajemniczego stwora pomiędzy podaniami, ale większości się to jednak nie udało, dlaczego? Coś jest nie tak? Wzrok nie działa? Ależ skąd! W psychologii zjawisko to nazywa się inattentional blindness, czyli ślepota z nieuwagi lub ślepota z braku uwagi. Pierwszymi, którzy zaproponowali tę nazwę byli Mack i Rock. Test, który przed chwilą widzieliście powszechnie nazywa się testem goryla, został on skonstruowany przez Daniela Simonsa i Christophera Chabrisa na początku lat 90. XX wieku. W ich pierwszym eksperymencie wzięło udział 196 wolontariuszy aż 46% z nich nie zauważyło przechadzającego się goryla. Test goryla jest jednym z najczęściej powtarzanych eksperymentów w psychologii, doczekał się wielu różnych wersji, ale zawsze wyniki oscylują wokół połowy. 

A teraz spróbujmy jeszcze raz: 


Teraz już zdawaliście sobie sprawę z goryli, ale czy zauważyliście pozostałe zmiany? 

Ok, dobra! Już nie będę Was męczyć kolejnymi eksperymentami, teraz przedstawię Wam równie fascynujące badanie, które polega miej więcej na tym samym, tylko spójrzcie, jak zbyt zaabsorbowani ludzie, nie zauważyli, co się wokół  nich działo.

 

Powyższy eksperyment jest powtórzeniem doświadczenia przeprowadzonego już przez wspomnianych Chabrisa i Simonsa w 1998 roku, możecie na nim zauważyć, że ludzie, którzy zbyt skupili się na jednej czynności nie są w stanie dostrzec zmian rozmówcy! Nie mogłam znaleźć tego samego doświadczenia, w którym mężczyznę podmieniono z kobietą, a rozmówca nawet się nie zorientował! Ale dlaczego tak się dzieje? 

Nasza świadoma percepcja wymaga zaangażowania uwagi – tak przynajmniej uważa większość naukowców zajmującym się tym zagadnieniem, gdy jesteśmy maksymalnie zaabsorbowani danym zadaniem, inne bodźce (pojawiające się w polu widzenia) zostają zwyczajnie pominięte. 


Niech Book będzie z Wami, 
Matylda

Literatura:

“Niewidzialny goryl. Dlaczego intuicja nas zawodzi”, Christopher Chabris, Daniel Simons, Wydawnictwo Laurum, 2011.

A. Mack, I. Rock, Inattentional Blindness, MA: MIT Press, Cambrige 1998,



Jako tradycyjny Anioł Stróż Licho nie miało na wyposażeniu żadnych mieczy ognistych ani tym podobnych robiących odpowiednie wrażenie akcesoriów, mogło co najwyżej kopnąć z bamboszka.


Panie i panowie, dzisiejszego popołudnia mam Wam do przedstawienia powieść, która przysporzyła mi wiele śmiechu podczas zimnych wieczorów, a właściwie jednego... Nie była ona zbyt długa, nie posiadała fabuły mogącej pobudzić serca do szybszego bicia, zamiast tego była rozrywką na najwyższym poziomie. Gagów nie było końca, a z każdą przerzuconą stroną mój uśmiech stawał się coraz większy. O czym mówię? O Dożywociu stworzonym przez, o dziwo, polską pisarkę Martę Kisiel. Wiecie, że rzadko sięgam po rodzimym pisarzy, zazwyczaj reaguję alergicznie na ich teksty, ale tym razem było zupełnie inaczej. 

Lichotka, miejsce wydające się być wręcz zapomniane przez cywilizację, stary pałacyk skrywa wiele tajemnic, o którym nie ma pojęcia spadkobierca, czyli Konrad. Pisarz i swoisty ekscentryk, kiedy okazuje się, że w Lichotce pomieszkuje anioł w bamboszkach, widmo romantycznego samobójcy o różnych stanach skupienia oraz pradawny demon ciemności gotujący specjały mogące skraść każde podniebienie niebiańskością smaków...

Marta Kisiel nie pokusiła się o stworzenie spójnej fabuły, wszystko kręci się wokół kolejnych absurdalnych poczynań czy to Licha czy widma, które ciągle zmienia swoje upodobania i wizerunek... Pod koniec Dożywocia troszkę było mi nie do śmiechu, że wszystko ciągle dotyczyło tego samego, jedynie ubranego w inne słowa i nieco inne sytuacje. Konrad niemal w każdym z pięciu rozdziałów dochodził do tego samego wniosku... Tym niemniej nie mogę narzekać na tę historię, nie oczekiwała niczego wybitnego, dostałam uroczą wydmuszkę, które doprowadzały mnie często do wybuchów śmiechów. Na pewno na uwagę zasługują bohaterowie Dożywocia, nie można byłoby ich podmienić z jakąkolwiek inną postacią, byli niezwykle oryginalni, każdy posługiwał się oryginalnym stylem wypowiadania się, każdy inaczej reagował... Pod koniec przez ponowne i ponowne powtarzanie niemal identycznych motywów, stali się podróbkami samych siebie... Konrad w jednym rozdziale już wie, że zostanie w Lichotce, w następnym się waha i tak w kółko. Przez to Licho i reszta dożywotników zachowaniem się niewiele różnią.

Jednak nie mogę powiedzieć, że Dożywocie nie sprawiło mi radości, była to po prostu lektura w ramach przerwy od poważniejszych i lepszych tytułów, taka książka idealna na kaca, czytelniczy klinik... Polecam ją młodszym czytelnikom i osobom, które chcą troszkę odsapnąć od jesiennej chandry. 


Dożywocie Marta Kisiel 

Cykl: Dożywocie (tom 1)
Wydawnictwo: Uroboros
data wydania: 30 września 2015
ISBN: 9788328021389
liczba stron: 376




Niech  Book będzie z Wami, 
Matylda


dd
1. Gollum - Władca Pierścieni J.R.R Tolkien

Nie chciałabym zmienić się miejscami z tym smutnym, a zarazem zagubionym w świecie bohaterem jednej z moich ulubionych powieści, czyli Władcy Pierścieni. Jego los nie należał do najmilszych. Wiele lat spędził w samotności. Niechciany. Zdradliwy. Pogrążony w ciemnościach. Jego żywot należał do smutnych. Nie chciałabym podzielić jego losu. 

ddd
2. Katniss Everdeen Igrzyska Śmierci autor

Nie jestem taka odważna jak ona i pewnie nigdy nie podjęłabym się tego, czego ona. Nie mam rodzeństwa, więc też trudniej jest mi wyobrazić sobie i zrozumieć jej decyzję. Katniss nie jest bohaterką idealną, ale z całą pewnością ma w sobie wiele z heroizmu. Cóż, a trafienie na arenę Igrzysk nie byłoby miłym przeżyciem. Zdecydowanie nie chciałabym mierzyć się z innymi trybunami.

ddd
3. Winston Smith Rok 1984 George Orwell

Żyje w antyutopii, w której jest ciągle inwigilowany, a propanagda pcha się do jego jaźni ze wszystkich stron. Telewizja? Jego teleekran nie może zostać wyłączony. Winston ponadto zmienia rzeczywistość, przerabia istniejące artykuły/książki/piosenki na takie, które byłby zgodne z proroctwami Partii, zgodne z obecną polityką zagraniczną, zgodne z wizją. Cóż, bałabym się zmienić miejscami z Winstonem, bo chyba nie zniosłabym tej wszechobecnej propagandy, może mam zbyt delikatną psychikę? Sama nie wiem. Wizja stania się Winstonem i mieszkania w Oceanii, jest przerażająca.

ddd
4. Julia Capuleti nazwisko Romeo i Julia William Szekspir

Dlaczego nie chciałabym zamienić się z bohaterką chyba najbardziej romantycznej historii w dziejach? Cóż, jak pomyślę sobie, że miałabym zakochać się na zabój po jednej wspólnie spędzonej nocy, to ja jednak podziękuję za taką miłość. Pomijam kwestię wieku, który w tych czasach nie był aż tak... dostrzegalny? Ludzie szybko umierali, więc i szybciej dorastali, o. Ale uczucie Romea i Julii zawsze było dla mnie fikcją, więc no nie... Nie chciałabym być bohaterką dramatu Szekspira, zważając jeszcze na koniec tej historii.

A Wy z jakimi postaciami nie zmienilibyście się miejscami? 
Niech Book będzie z Wami, 
Matylda





Nigdy nie uważaj się za lepszego od innych. To cecha człowieka o prawdziwie otwartym umyśle.


Kiedy Królowie Dary pojawili się w polskich księgarniach, w blogosferze książkowej nie sposób było znaleźć miejsca, w którym Ken Liu i jego dzieło nie byliby chwaleni. Jak to mam ostatnio w zwyczaju przeczekałam pierwszą nawałnicę pozytywnych recenzji, a teraz szukając choćby cienia negatywnych słów na temat Królów Dary, nie mogłam znaleźć czegoś, co działałoby na niekorzyść tej książki... Skusiłam się, przeczytałam i jestem całkiem zadowolona z lektury, ale nie jest to powieść pozbawiona wad, wręcz przeciwnie, jednak trzeba przyznać, że lepszych momentów było odrobinę więcej od tych złych. 

Rodzice Kuniego Garu planowali dla niego świetlaną przyszłość, wydając niemal ostatnie grosze, wysłali chłopaka do najlepszego z możliwych nauczycieli w Zudi. Jednak Kuni chociaż bystry i posiadający niebywałe zdolności umysłowe, ze względu na swoje czasem karygodne zachowanie, nie zabawił długo w szkole. Kuni Garu wszedł na drogę złodziejaszka, który w żadnym miejscu nie potrafi zbyt długo zabawić. Od razu można było w nim dostrzec cechy Robin Hooda, chociaż Kuni nie zawsze robił wszystko ze szlachetnych pobudek, to jednak ludziom będących w gorszej sytuacji od niego, potrafił pomóc. Miałam wrażenie, że ten bohater nie chce w ogóle uchodzić za kogoś, kto został obdarzony dobrym serce, wręcz przeciwnie, próbował zgrywać raczej postać obojętną, dopiero wraz z rozwojem powieści zaczął przyzwyczajać się do roli, której widzą w nim wszyscy inni. Kuni przez większą część powieści polegał na swoim intelekcie i świetnej umiejętności blefowania, nie okazał się niezwykłym strategiem, to ludzie, których przyjaźń potrafił sobie zaskarbić okazywali się często grać pierwsze skrzypce, on im to zwyczajnie umożliwiał. Kuni miał swoje wzloty i upadki, nie był postacią, którą mogłabym jednoznacznie uznać za złą czy dobrą... Jednak cokolwiek, by się nie działo, wiedziałam, że Garu czy to za sprawą przyjaciół, czy rodziny, czy własnych umiejętności wyjdzie z tarapatów obronną ręką, niestety jeśli chodzi o kłopoty, to zazwyczaj Kuni radził sobie z nimi znakomicie. To sprawiało, że powieść w pewnych momentach stawała się przewidywalna, wiedziałam, że autor tak pokieruje akcją, by Kuniemu nie stała się żadna krzywda. To jeden z tych mankamentów, o których wspominałam już na początku. Ta przewidywalność zabijała we mnie radość z lektury...

Po przeciwnej stronie barykady staje Mata Zyndu, chłopak przewyższający wszystkich znanych sobie ludzi, wyglądem przypomina mitycznych herosów, wysoki, barczysty i pełen chęci zemsty na zabójcach swojej rodziny. Członek szlachetnego rodu wojowników, wychowywany przez wuja, który wpoił mu wielkie ideały klanu Zyndu. Mata to przeciwieństwo Kuniego, to prosty chłopak, który kieruje się niemal wyłącznie swoją nadnaturalną wręcz siłą, nie zważając na to jaki chaos, zapanuje wokół przez jego działania. Nie ma smykałki do polityki, kieruje się zasadą twardej ręki. Jednak mimo czasem tragicznych w skutkach i dość makabrycznych decyzji, Matę da się lubić właśnie przez jego prostotę bytu i wielkie ideały, które nigdy go nie opuszczają. To taki szlachetny rycerz rodem ze średniowiecza.

Obu bohaterów połączył jeden cel: upadek imperium Xany, której władca ciemięży podbite ludy, niemal każdy mieszkaniec Imperium stracił kogoś przy tworzeniu misternych i często zupełnie niepotrzebnych budowli ku chwale tyrana. Rebelia to kwestia czasu... Kuni Garu i Mata Zyndu stają się jej symbolami, jednak w miarę rozwoju akcji powstają między nimi kolejne spięcia, które ostatecznie doprowadzają do otwartego konfliktu... Kto ma w nim racje? Po czyjej stronie staną ludzie?

Ken Liu wprowadził na scenę wielu bohaterów, ale potrafił nimi w taki sposób kierować, że czytelnik jest w stanie sobie ich odpowiednio wyobrazić. Nie było tutaj postaci płytkich czy bezsensownych, chociaż co prawda miałam czasem wrażenie zagubienia, kiedy zmieniały się poszczególne sceny, a między niektórymi mijały lata, to mimo wszystko nie mogę na to specjalnie narzekać. Klimat też był wprost stworzony dla mnie, dało się wyczuć w Królach Dary inspiracje orientem i kulturą chińską... Jednak styl autora pozostawiał w wielu miejscach odrobinę zbyt sztywny, pomijający czasem bardziej ekscytujących fragmenty, jednak wielkim plusem narracji Liu jest to, że nie ocenia bohaterów i ich postępowania. Często za to bywa odrobinę ironiczny.

Co mnie w tej książce nie ujęło? Najbardziej odbiór psuła mi przewidywalność kolejnych wątków, wiedziałam, w którą stronę podąży rebelia,  wiedziałam, co zmieni się w życiu Kuniego Garu i jego kompanów... W pewnych momentach książka robiła się też dość nudna, na początku trudno było mi pozwolić się wciągnąć, aż wreszcie nie mogłam się od niej oderwać, by potem znowu czytać w wielkich bólach. Jednak najbardziej wpłynęły na mnie absurdalności choćby pływanie na wielkich rybach... Cóż, to zdecydowanie nie działało na korzyść książki, jednak takie momenty nie zdarzały się dość często.

Ogólnie polecam tę książkę, jeśli lubicie posmakować odrobiny orientu, nie jest to lektura porywająca, jest to powieść raczej średnia, ale ma w sobie przebłyski genialnej.    

Królowie Dary Ken Liu
Cykl: Pod sztandarem Dzikiego Kwiatu (tom 1)
Wydawnictwo: Sine Qua Non
tytuł oryginału: The Grace of Kings
data wydania: 27 kwietnia 2016
ISBN: 9788379245185
liczba stron: 592





Niech Book będzie z Wami, 
Matylda


1. Kiedy skończę czytać obszerną książkę, która wcale nie była czymś dobrym 
Uff, nareszcie! Myślałam, że nigdy tego nie skończę! 

2. Kiedy wreszcie udaje mi się zajść do biblioteki/księgarni 
Nie wiem czy wy też tak macie, ale mi często nie jest po drodze do tych miejsc, zwłaszcza do biblioteki, w mojej miejscowości jest ona bardzo słabo wyposażona, a bliskie większe miasto jest oddalone o 30 km... A w roku akademickim zwyczajnie nie mam czasu... 


3. Kiedy ktoś zaczyna kłótnie o wyższości ebooków nad tradycyjnymi książkami i odwrotnie. Kiedy jeden fandom kłóci się z drugim... Kiedy ktoś lubi inny gatunek, a ktoś inny go potępia...
Od czasu do czasu pojawią się pewien przykry motyw w blogosferze/facebooku/jakiś forach, cóż burze łatwo wywołać i to różnymi tematami...

4. Kiedy przekonam kogoś do przeczytania danej pozycji: 
Po wielu próbach, po wysłaniu kilku recenzji, wreszcie się udało!


5. Kiedy jakaś powieść mnie wciągnie mnie do swojego świata i nie mogę doczekać się dowiedzenia się o nim czegoś więcej 


Niech  Book będzie z Wami,
Matylda


W biurze spotkał tylko paru znajomych funkcjonariuszy, którzy biegali z pokoju do pokoju i zajmowali się swoimi sprawami. Bo spraw była cała masa. Tu nie tylko pracowano nad sprawami morderstw z Kowar, zaginionym [...] chłopcem, ale też setkami innych spraw[...]

Zazwyczaj recenzję staram się rozpocząć jakimś ładnym zdaniem zaczerpniętym z omawianej powieści, Kolejność należy do tego typu literatury, w której nie sposób znaleźć coś wartego uwagi... To skupisko powtórzeń: dialogowych, powiedzmy Do tej pory pytaliśmy go tylko o wrogów i potencjalne długi. Teraz musiy mieć historię jego życia. Ostatnie lata. Układy, problemy, ewentualne długi. Pan komisarz, ten który wypowiada tę znamienitą kwestię, Iwanowicz jak widzicie do najbystrzejszych nie należy... Powtórzeń opisowych Mięśnie twarzy drgnęły nieznacznie. Wciąż jednak nie umiał odczytać jej myśli. Kamienna twarz...  Jednak moimi największymi faworytem jest powtarzanie w kółko i w kółko tych samych sytuacji, Iwanowicz ciągle pyta o to samo, Iwanowiczowi trzeba powtarzać coś dwa razy, Iwanowicz Przeszukał meble, wszystkie półki, ale niczego nie znalazł. Znalazł stare talerze [...], to w końcu coś znalazł czy nie?  Iwanowicz to najgorszy glina o jakim miałam okazje czytać, przy nim mój kot wydaje się lepszym kandydatem do rozwiązywania spraw kryminalnych, a inteligencją to on niestety nie grzeszy... 

Brutalne morderstwa w Kowarach wstrząsają okolicą, ofiary się mnożą, a dzielni policjanci z Iwanowiczem na czele stoją w miejscu przez większą część powieści. Jedynie na ostatnich siedemdziesięciu stronach cokolwiek zaczyna się dziać i posuwać do przodu, ale za to mamy wspaniałe opisy pary wodnej, w którą komisarz się wpatruje.  Mamy kupowanie wody mineralnej, chyba nawet dwukrotne! Pływanie w basenie. Otwieranie e-maili. Odbieranie telefonów w liczbie niezliczonej, zazwyczaj z bezsensownymi i nic nie wnoszącymi do sprawy informacjami. Mamy picie kawy. Krótkie sny Iwanowicza, który biedny podczas śledztwa nie może się wyspać. Mamy przesłuchiwanie po kilka razy tych samych świadków, którzy nic nowego nie wnoszą... Mamy idiotyczne rozmyślenia Iwanowicza, który pewnie nawet gdyby mu się sprawcę pod nos wymachującego nożem postawiło, to by go nie zauważył. Mamy picie hektolitrów kawy. Mamy wreszcie książkę pisano w taki sposób, jakby ktoś odhaczał kolejne punkty w zadaniu domowym z polskiego. Hipotetyczna treść brzmiałaby Opisz policjanta i wszystko wokół niego, nie zapomnij o zupełnie zbędnych szczegółach. Kolejność to nędzny kryminał, który wydawał mi się przez całą lekturę tekstem wyprodukowanym przez ucznia gimnazjum. Narracja monotonna, statyczna, bez polotu. Bohaterowie papierowi i odpychający... Trzecioosobowy narrator. oprócz pierwszego rozdziału, ciągle skupiony jest na Iwanowiczu, który jest takim statystycznym głównym bohaterem kryminałów, samotny, z nieciekawą przeszłością, pozytywnym aspektem są jego powiązania z wojskiem... Jest jeszcze jego partner, z którym co jakiś czas ucina sobie filozoficzne dysputy, bo przecież łapanie psychopaty nie powinno pochłaniać ich czasu. Jest też komendant kowarowskich policjantów, który według narratora miał być chyba nadętym bucem, ale coś nie wyszło, bo jako takiego widziałam Iwanowicza, który w każdej sytuacji tylko straszył świadków przesłuchiwaniami na komendzie lub wytrzeźwiałką. 

Przez całą powieść zastanawiałam się dlaczego ktoś to wydawał, nie mogłam znaleźć w Kolejności żadnych pozytywnych aspektów. Sprawcę całego zamieszania odgadłam, ba! nawet motyw jego działań. Najbardziej irytującym aspektem tej historii były ciągłe rozmyślenia Iwanowicza, o tym, kto mógł to zrobić, co znaczą pozostawione liczby, o tym jaka była i nie była dana ofiara, mamy kilkukrotnie powtórzenia tych samych informacji. Iwanowiczowi brygadzista wytłumaczył, dlaczego w kopalni trwają roboty i czemu ma to służyć, a potem on i jego partner jakby o tym zapomnieli i znowu muszą dostawać te same informacje od miejscowych policjantów. No, ludzie! Litości!

Nie polecam tej książki nikomu, męczyłam się z nią trzy dni i ledwo dobrnęłam do końca... Już naprawdę miałam dość drętwych opisów, które nic nowego nie wnosiły, dialogów, które gdy się je przeczytało na głos, brzmiały niewyobrażalnie sztucznie... To zła książka z piękną okładką, przed którą bardzo mocno ostrzegam. 


Kolejność Hubert Hender 
Seria: Mroczna strona
Wydawnictwo: Filia
data wydania: 17 sierpnia 2016
ISBN: 9788380751392
liczba stron: 420





Book z Wami, 
Matylda


Bakemono no ko to animacja, która z całą pewnością spodoba się fanom Studia Ghibli, mnie ona urzekła i sprawiła, że na dwie godziny przeniosłam się do świata, który potrafił rozbawić, wzruszyć i przysporzyć zmartwień. Jest to produkcja śmiało mogąca konkurować ze Spirited Away: W krainie bogów czy Mój sąsiad Totoro, dlaczego wspominam o tych dwóch dziełach Hayao Miyazakiego? Bo tak samo jak w Chłopcu i Bestii bohater poznaje inny świat - bliski, a zarazem zupełnie inny i wręcz niezrozumiały. Mamoru Hosoda, czyli twórca filmu, wpisał się na listę moich ulubionych artystów już przy okazji Dziewczyny skaczącej przez czas i Wilczych dzieci, ale to tą produkcją udowodnił, że muszę szczególnie zwracać uwagę na jego poczynania. Pełna magii opowieść o dorastaniu, poszukiwaniu bliskości i własnego ja, czynią z tej animacji produkcję nie tylko dla najmłodszego widza... 

dddd
Dziewięcioletniego Rena poznajemy w dramatycznych okolicznościach, jego matka zmarła, a z ojcem nie ma żadnego kontaktu, trafia więc w ręce rodziny, z którą nie chce mieć nic do czynienia. Jest butny, a złość, w którą w sobie gromadził, nie pozwala mu zostać z opiekunami, ucieka z domu... Pewnej nocy, kiedy błąka się ulicami Shibuyi, poznaje Kumatetsu - olbrzymią bestię o aparycji niedźwiedzia, a zarazem mistrza sztuk walki. Nieznajomy proponuje mu podążenie za nim, jednak jego aparycja, która do najprzyjaźniejszych nie należy skutecznie odstrasza chłopca, zbieg okoliczności dał jednak szansę tym dwoje i tak Ren stał się uczniem Kumatetsu. Co ma bowiem zrobić bezdomne dziecko? Dokąd udać się po pomoc? Decydując się na podróż do Jutengai, w którym bestie można spotkać na każdym kroku, nie spodziewał się ilu zmartwień mu to przysporzy. Obserwujemy poczynania Rena, jego powolne oswajanie się z nową sytuacją i zawiązywanie się więzi pomiędzy uczniem a mistrzem, która nie jest łatwa, bo i Kumatetsu, i dzieciak mają ciężkie charaktery. Wieczne kłótnie są akumulatorem kolejnych śmiesznych sytuacji. sprawiających, że usta same układają się w uśmiechu. Gdzieś do połowy filmu bohaterowie wzajemnie się poznają i próbują dotrzeć... W kolejnej części Ren jest już niemal dorosłym mężczyzną, a decyzje które podejmie zaważą na jego przyszłości. Co wybierze: pozostanie u boku mistrza czy może wrócenie do swojego świata? Czy odnajdzie siebie? Stał się bestią czy wciąż jest człowiekiem? Czego potrzebuje? 

Kumatetsu i Iouzan. Dwóch rywali, dwa przeciwieństwa, ten pierwszy jest nieokrzesany, pyszałkowaty i a przez swój opryskliwy sposób bycia nikt w Jutengai nie postawiłby na jego wygraną w pojedynku z poważnym i szanowanym Iouzanem złamanego miedziaka. Kumatetsu nie ma żadnego ucznia, bo i żaden nie chce się z nim zadawać. Iouzan ma ich całą trupę. Kumatetsu jest samotnikiem, nie ma rodziny, nie ma dzieci za to Iouzan prowadzi życie przykładnej głowy rodu. Ten pierwszy to gbur, drugi uprzejmy dżentelmen. Ta dwójka to ogień i woda, ale to właśnie pomiędzy nimi zostanie rozstrzygnięte kto stanie się arcymistrzem... Kto będzie rządził Jutengai. Kumatetsu nie kieruje się żadnymi szlachetnymi pobudkami, do zdobycia tytułu pcha go jedynie wizja pojedynku z Iouzanem.

Czy kreska w tej produkcji i jej wykonanie może zachwycić? Cóż, jasne, że tak! Jest to produkcja odrobinę trącająca o styl wypracowany przez Hayao Miyazakiego, ale jednocześnie nie można napisać, że jest jego kopią, zwyczajnie jest do niej podobna. Muzyka? Miód na moje uszy! Jest po prostu świetna, to nic dziwnego skoro za nią odpowiada Takagi Masakatsu, twórca muzyki również do Wolf Children. 


Skoro już popłynęło morze lukru, to co mogę więcej napisać? Skuście się na tę produkcję, jeśli szukacie dobrej animacji dla starszych i młodszych, która ma morał, ma świetną fabułę i sporą dawkę humoru, który sprawił, że mój smutny wieczór przerodził się w wesołe zakończenie dnia.

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda



Diana – ukrywa tajemnicę, która nie pozwala jej żyć normalnie. Pięć lat temu przez jej nieuwagę wydarzyła się tragedia. Odtrącona przez rodziców wyjechała na studia do innego miasta, nie potrafi jednak zapomnieć o przeszłości. Kiedyś najbardziej pragnęła przebaczenia. Teraz nie pragnie już niczego.


Karol – z wyglądu niegrzeczny chłopiec, wychowany „na złej ulicy”, student ekonomii i bokser. Kiedyś, w innym życiu, Diana i Karol spotykali się. Nie traktowali tego poważnie, ale to, co ich rozdzieliło, było śmiertelnie poważne. Pięć lat później wpadają na siebie na studenckiej imprezie. Przypadek? Żadne z nich nie wierzy w przypadki. Szybko okazuje się, że stają się dla siebie bardzo ważni. Czy razem uda im się zbudować wspólną przyszłość? Bez względu na wszystko…[opis z lubimyczytać]


Gdy już udało mi się podejść do romansu bez żadnych uprzedzeń, bez napompowanego balonika oczekiwań, spotkało mnie gorzkie rozczarowanie. Wszystko, co zawierali Urodzeni, by przegrać mogłabym określić mianem: sztampa. Sztuczni bohaterowie, ona - Diana - idealna pod niemal każdym względem: mądra, inteligentna, piękna i z tajemną tajemnicą, on piękny i każda, powtarzam KAŻDA kobieta z marszu się do niego ślini (zostało to kilkakrotnie podkreślone w książce, jaki to Karol nie jest przystojny, jakie z niego to umięśnione ciacho...) plus jego nieciekawa przeszłość, której można domyślić się niemal od pierwszych stron, ponadto uganiał się kiedyś za spódniczkami, ale Diana zawsze była dla niego istotna i nigdy o niej nie zapomniał. Gdyby oni mieli jeszcze jakiekolwiek charaktery, jakieś głębsze uczucia, gdyby zostali jakoś szczególniej zarysowani, nie, no, bo po co? Dostajemy dwa kartony o uroku wałka do mięsa, które lubują się w sobie, bo tak, bo inaczej być nie może, ona niby się waha, ale to nic, zaraz jej przechodzi, bo on taki dobry, taki miły... Zgrzytom zębów nie było końca! 

Wydarzeń w tej powieści jest tyle, co kot na płakał. A w wyścigu o najbardziej mdły i cukierkowy początek Urodzeni, by przegrać zostawia konkurencję daleko w tyle. Na koniec zostałam uraczona zalążkiem jakieś akcji... Niby zaczyna się szczególnego dziać, ale te wszystkie zawirowania fabularne są na tyle niepoważnie przedstawione, że miałam ochotę rozstać się raz na zawsze z tą powieścią. No i to zakończenie! Z czym do ludzi! Niby miało być słodko-gorzkie, a wyszła jakaś telenowela. O, to jest bardzo dobre słowo do określenia Urodzonych, by przegrać, zwłaszcza, że przez większą część powieści dostajemy same dialogi, należy tutaj nadmienić, że niezwykle bezsensowne (bo ileż to można rozmawiać o imprezach, psach, studiowaniu etc.) raz po raz przerywane jakimiś mniejszymi czy większymi didaskaliami. Gdybym chciała tylko je czytać, to bym sobie jakiś dramat kupiła, a czekajcie... tragedię już dostałam. Wiecie co się stanie jeśli podrzucicie piłkę? Spadnie. Oczywiste, prawda? Tak samo jak większość nagłych zwrotów akcji w tej powieści. Ogólnie miało być wielu momentach smutno i miałam przez tę książkę dostać emocjonalnego kopa, ale przez drętwość narracji nie mogłam wczuć się w wydarzenia, Bohaterowie (bo to oni na zmianę prowadzili narrację) w ogóle nie różnili się sposobem wysławiania, gdyby nie odmienne końcówki osobowe nie zorientowałabym się, że właśnie nastąpiła jakakolwiek zmiana perspektywy! Postacie drugoplanowe też nie grzeszą charakterami, dostajemy głupiutkiego studenta socjologii Haribo, który występuje chyba tylko po to, by rzucać nieśmiesznymi uwagami i szukać okazji do zdobycia dziewczyny. Jest też Marta przyjaciółka Diany, która jest najbardziej papierową postacią ze wszystkich, jest bo jest, po co drążyć temat, nie wiemy o niej niemal nic, tylko to, że uczy się do matury i miała niedawno dość mocno traumatyczne przeżycia, jednak zostało to tak bezpłciowo przedstawione, że w ogóle mną nie zatrząsnęło, a ilość zła, które ją spotkała jest dość spora... Statysta. Tło. Papier.    

Mogliście zauważyć w moich poprzednich recenzjach, że nie cytuję opisów wydawców, próbuję za to przybliżyć Wam fabułę za pomocą własnych słów, tutaj jednak pokusiłam się o opis fabuły zapożyczony ze strony lubimyczytać, dlaczego? Aby oszczędzić Wam czytania tej powieści, tam jest niemal wszystko zawarte! No, może bez ostatnich stu stron, ale więcej się tam nie dzieje... Dochodzi do dramatycznych zdarzeń, ale book mi świadkiem, są tak absurdalne, że nie należy ich wspominać. Plus: na końcu miałam wrażenie, ze Karol to jeden wielki buc, któremu ktoś powinien coś przetrącić, bo co jak co, ale jego zachowanie do najmądrzejszych nie należało. 

Werdykt? Owszem, da się przeczytać, ale można najspokojniej w świecie sobie odpuścić, istnieją lepsze romanse, które podobnie jak ten czyta się łatwo i bezboleśnie, ale czy to czyni tę lekturę naprawdę wartą czasu? Wątpię. 

Urodzeni, by przegrać Iga Wiśniewska
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
data wydania: 12 września 2016
ISBN: 9788365521002
liczba stron: 300

Book z Wami, 
Matylda


Moje urodziny były niedawno, więc mogliście się z nich dowiedzieć, jakie książkowe cechy mnie charakteryzują, teraz poznacie mnie z tej nieco złej strony, cóż, zapraszam Was serdecznie do tej dość dziwnej podróży. 

5. Byłam, a może wciąż jestem, rozpieszczona, 
może nie tak jak Joffrey z Gry o tron, ale cóż, wiecie jestem jedynaczką, więc cała uwaga mojej rodziców była skupiona na mnie, chociaż moja mama zawsze próbowała wyplenić ze mnie złe nawyki, to dziadkowie starali się jak mogli, bym stała się nieznośna... Zrobili ze mnie małego potworka. Nie rzucałam się, co prawda w sklepach na podłogę, a w miejscach publicznych zachowywałam się, jak należy, ale w domu byłam diabłem wcielony. Wyrosłam z tego, jednak... no, kto wie, jakie zło się we mnie czai!  

4. Jestem niezdecydowana,
to jedna z tych cech, które w bohaterkach literackich najbardziej nie lubię, a którą zauważyłam u siebie... Wybrać tę książkę czy tamtą, obejrzeć ten film czy tamten. W mojej sferze uczuciowej na szczęście nie było żadnych dziwnych figur geometrycznych, ale... Już sobie wyobrażam jak zachowywałabym się w sytuacji wymagającej szybkiej reakcji "A czy B? Może C?", spanikowałabym!     

3. Jestem panikarą,
boję się wielu rzeczy, począwszy od pająków po wizyty u lekarzy, którzy mogliby u mnie wykryć jakieś dziwne choroby... Zbyt często przejmuję się szczegółami, które innych by w ogóle nie obeszły, a ja poświęcam im często całe wieczory. 

2. Nie myślę zanim coś zrobię/powiem
paplam często jak najęta, jak katarynka, ale tylko wówczas, gdy znam dane osoby, często w rozmowach z obcymi ludźmi, będąc w grupie, wolę trzymać się z tyłu, dopiero potem wkraczam do akcji. Jestem impulsywna, ale potrafię przyznać się do błędu, ale gdy mam pewność, że mam rację - walczę jak lwica, by moje było na górze.  

1. Jestem nudna,
co może być fajnego w życiu studentki? Ok, chodzę na imprezy, ale to robi każdy, moje życie uczuciowe jest stabilne, chodzę na uczelnie, wracam do siebie, czytam książki. Czasem dowiem się czegoś ciekawego o ludzkim mózgu, ale nie każdego mogłoby to pasjonować. 

A Ty jaką byłabyś/byłbyś postacią?
Daj znać w komentarzach, a może na swoim blogu?

Nich Book będzie z Wami, 
Matylda