Nigdy nie uważaj się za lepszego od innych. To cecha człowieka o prawdziwie otwartym umyśle.
Kiedy Królowie Dary pojawili się w polskich księgarniach, w blogosferze książkowej nie sposób było znaleźć miejsca, w którym Ken Liu i jego dzieło nie byliby chwaleni. Jak to mam ostatnio w zwyczaju przeczekałam pierwszą nawałnicę pozytywnych recenzji, a teraz szukając choćby cienia negatywnych słów na temat Królów Dary, nie mogłam znaleźć czegoś, co działałoby na niekorzyść tej książki... Skusiłam się, przeczytałam i jestem całkiem zadowolona z lektury, ale nie jest to powieść pozbawiona wad, wręcz przeciwnie, jednak trzeba przyznać, że lepszych momentów było odrobinę więcej od tych złych.
Rodzice Kuniego Garu planowali dla niego świetlaną przyszłość, wydając niemal ostatnie grosze, wysłali chłopaka do najlepszego z możliwych nauczycieli w Zudi. Jednak Kuni chociaż bystry i posiadający niebywałe zdolności umysłowe, ze względu na swoje czasem karygodne zachowanie, nie zabawił długo w szkole. Kuni Garu wszedł na drogę złodziejaszka, który w żadnym miejscu nie potrafi zbyt długo zabawić. Od razu można było w nim dostrzec cechy Robin Hooda, chociaż Kuni nie zawsze robił wszystko ze szlachetnych pobudek, to jednak ludziom będących w gorszej sytuacji od niego, potrafił pomóc. Miałam wrażenie, że ten bohater nie chce w ogóle uchodzić za kogoś, kto został obdarzony dobrym serce, wręcz przeciwnie, próbował zgrywać raczej postać obojętną, dopiero wraz z rozwojem powieści zaczął przyzwyczajać się do roli, której widzą w nim wszyscy inni. Kuni przez większą część powieści polegał na swoim intelekcie i świetnej umiejętności blefowania, nie okazał się niezwykłym strategiem, to ludzie, których przyjaźń potrafił sobie zaskarbić okazywali się często grać pierwsze skrzypce, on im to zwyczajnie umożliwiał. Kuni miał swoje wzloty i upadki, nie był postacią, którą mogłabym jednoznacznie uznać za złą czy dobrą... Jednak cokolwiek, by się nie działo, wiedziałam, że Garu czy to za sprawą przyjaciół, czy rodziny, czy własnych umiejętności wyjdzie z tarapatów obronną ręką, niestety jeśli chodzi o kłopoty, to zazwyczaj Kuni radził sobie z nimi znakomicie. To sprawiało, że powieść w pewnych momentach stawała się przewidywalna, wiedziałam, że autor tak pokieruje akcją, by Kuniemu nie stała się żadna krzywda. To jeden z tych mankamentów, o których wspominałam już na początku. Ta przewidywalność zabijała we mnie radość z lektury...
Po przeciwnej stronie barykady staje Mata Zyndu, chłopak przewyższający wszystkich znanych sobie ludzi, wyglądem przypomina mitycznych herosów, wysoki, barczysty i pełen chęci zemsty na zabójcach swojej rodziny. Członek szlachetnego rodu wojowników, wychowywany przez wuja, który wpoił mu wielkie ideały klanu Zyndu. Mata to przeciwieństwo Kuniego, to prosty chłopak, który kieruje się niemal wyłącznie swoją nadnaturalną wręcz siłą, nie zważając na to jaki chaos, zapanuje wokół przez jego działania. Nie ma smykałki do polityki, kieruje się zasadą twardej ręki. Jednak mimo czasem tragicznych w skutkach i dość makabrycznych decyzji, Matę da się lubić właśnie przez jego prostotę bytu i wielkie ideały, które nigdy go nie opuszczają. To taki szlachetny rycerz rodem ze średniowiecza.
Obu bohaterów połączył jeden cel: upadek imperium Xany, której władca ciemięży podbite ludy, niemal każdy mieszkaniec Imperium stracił kogoś przy tworzeniu misternych i często zupełnie niepotrzebnych budowli ku chwale tyrana. Rebelia to kwestia czasu... Kuni Garu i Mata Zyndu stają się jej symbolami, jednak w miarę rozwoju akcji powstają między nimi kolejne spięcia, które ostatecznie doprowadzają do otwartego konfliktu... Kto ma w nim racje? Po czyjej stronie staną ludzie?
Ken Liu wprowadził na scenę wielu bohaterów, ale potrafił nimi w taki sposób kierować, że czytelnik jest w stanie sobie ich odpowiednio wyobrazić. Nie było tutaj postaci płytkich czy bezsensownych, chociaż co prawda miałam czasem wrażenie zagubienia, kiedy zmieniały się poszczególne sceny, a między niektórymi mijały lata, to mimo wszystko nie mogę na to specjalnie narzekać. Klimat też był wprost stworzony dla mnie, dało się wyczuć w Królach Dary inspiracje orientem i kulturą chińską... Jednak styl autora pozostawiał w wielu miejscach odrobinę zbyt sztywny, pomijający czasem bardziej ekscytujących fragmenty, jednak wielkim plusem narracji Liu jest to, że nie ocenia bohaterów i ich postępowania. Często za to bywa odrobinę ironiczny.
Co mnie w tej książce nie ujęło? Najbardziej odbiór psuła mi przewidywalność kolejnych wątków, wiedziałam, w którą stronę podąży rebelia, wiedziałam, co zmieni się w życiu Kuniego Garu i jego kompanów... W pewnych momentach książka robiła się też dość nudna, na początku trudno było mi pozwolić się wciągnąć, aż wreszcie nie mogłam się od niej oderwać, by potem znowu czytać w wielkich bólach. Jednak najbardziej wpłynęły na mnie absurdalności choćby pływanie na wielkich rybach... Cóż, to zdecydowanie nie działało na korzyść książki, jednak takie momenty nie zdarzały się dość często.
Ogólnie polecam tę książkę, jeśli lubicie posmakować odrobiny orientu, nie jest to lektura porywająca, jest to powieść raczej średnia, ale ma w sobie przebłyski genialnej.
Po przeciwnej stronie barykady staje Mata Zyndu, chłopak przewyższający wszystkich znanych sobie ludzi, wyglądem przypomina mitycznych herosów, wysoki, barczysty i pełen chęci zemsty na zabójcach swojej rodziny. Członek szlachetnego rodu wojowników, wychowywany przez wuja, który wpoił mu wielkie ideały klanu Zyndu. Mata to przeciwieństwo Kuniego, to prosty chłopak, który kieruje się niemal wyłącznie swoją nadnaturalną wręcz siłą, nie zważając na to jaki chaos, zapanuje wokół przez jego działania. Nie ma smykałki do polityki, kieruje się zasadą twardej ręki. Jednak mimo czasem tragicznych w skutkach i dość makabrycznych decyzji, Matę da się lubić właśnie przez jego prostotę bytu i wielkie ideały, które nigdy go nie opuszczają. To taki szlachetny rycerz rodem ze średniowiecza.
Obu bohaterów połączył jeden cel: upadek imperium Xany, której władca ciemięży podbite ludy, niemal każdy mieszkaniec Imperium stracił kogoś przy tworzeniu misternych i często zupełnie niepotrzebnych budowli ku chwale tyrana. Rebelia to kwestia czasu... Kuni Garu i Mata Zyndu stają się jej symbolami, jednak w miarę rozwoju akcji powstają między nimi kolejne spięcia, które ostatecznie doprowadzają do otwartego konfliktu... Kto ma w nim racje? Po czyjej stronie staną ludzie?
Ken Liu wprowadził na scenę wielu bohaterów, ale potrafił nimi w taki sposób kierować, że czytelnik jest w stanie sobie ich odpowiednio wyobrazić. Nie było tutaj postaci płytkich czy bezsensownych, chociaż co prawda miałam czasem wrażenie zagubienia, kiedy zmieniały się poszczególne sceny, a między niektórymi mijały lata, to mimo wszystko nie mogę na to specjalnie narzekać. Klimat też był wprost stworzony dla mnie, dało się wyczuć w Królach Dary inspiracje orientem i kulturą chińską... Jednak styl autora pozostawiał w wielu miejscach odrobinę zbyt sztywny, pomijający czasem bardziej ekscytujących fragmenty, jednak wielkim plusem narracji Liu jest to, że nie ocenia bohaterów i ich postępowania. Często za to bywa odrobinę ironiczny.
Co mnie w tej książce nie ujęło? Najbardziej odbiór psuła mi przewidywalność kolejnych wątków, wiedziałam, w którą stronę podąży rebelia, wiedziałam, co zmieni się w życiu Kuniego Garu i jego kompanów... W pewnych momentach książka robiła się też dość nudna, na początku trudno było mi pozwolić się wciągnąć, aż wreszcie nie mogłam się od niej oderwać, by potem znowu czytać w wielkich bólach. Jednak najbardziej wpłynęły na mnie absurdalności choćby pływanie na wielkich rybach... Cóż, to zdecydowanie nie działało na korzyść książki, jednak takie momenty nie zdarzały się dość często.
Ogólnie polecam tę książkę, jeśli lubicie posmakować odrobiny orientu, nie jest to lektura porywająca, jest to powieść raczej średnia, ale ma w sobie przebłyski genialnej.