Jest mi ogromnie miło, że jakoś trafiłeś na Leona. Jestem studentką kognitywistyki, pasjonatką książek i cappuccino. Może masz ochotę pozwiedzać Leona? Śmiało! Zapraszam! Z racji tego, że lubię zwiedzać blogosferę, proszę Cię o zostawienie linku do Twego zakątka internetu, o ile takowy posiadasz, w komentarzu :)

MATYLDA mówi: Jak napisać bakłażan z trzema błędami?


Jestem dyslektyczką

W drugiej klasie podstawówki zgłosiła się do mojej mamy ówczesna wychowawczyni. Coś było na rzeczy, bo dziecko znało reguły stosowania "ż" czy "rz" i całkiem nieźle potrafiło się wyrażać, ale jeśli chodziło o dyktanda — zakrawało to o farsę. Notorycznie przynosiłam do domu dwóje z tej formy klasówki. Na nic powtarzanie, że w "koleżankom" jest om, a nie ą, na nic przepytywanie z regułek, skoro za każdym razem odpowiadałam jej śpiewająco, a potem i tak popełniałam błędy. Podwajałam literki, omijałam jakieś, a czasem przestawiałam. Pojechaliśmy zrobić opinie. Okazało się, że mimo dość wysokiej sprawności umysłowej, mój mózg ma ze sobą problem (wówczas tego nie wiedziałam, rzecz jasna), a mianowicie: łącza w nim są poprzestawiane i impulsy dostarczające informacje krążą, próbując znaleźć odpowiednią drogę, nie robią tego tak szybko, jak powinny (to nie jest naukowe wytłumaczenie, ale mniej więcej o to chodzi). Więc zamiast pisać bakłażan, pisałam pagłarzan, miałam problemy z rozróżnieniem b i p, g i k, j oraz i, można by tak wymieniać. No i nie słyszałam często y, albo zapisywałam je jako i. A dodając jeszcze do tego moją wrodzoną niecierpliwość, spieszyłam się z notowaniem, nie zwracałam najmniejszej uwagi na to, że skoro wiem, iż po spółgłoskach niemal zawsze występuje rz, to tego nie sprawdzałam, ba, ja tego nawet nie zauważałam.

Na początku mama katowała mnie dyktandami, chociaż dostawałam nagrody po spełnionym obowiązku, to nie przynosił on żadnych korzyści. To nie była metoda dla dziecka takiego jak ja - energicznego i nieumiejącego wysiedzieć w miejscu. Sądzę, że nie była to metoda dla żadnego dziecka, pisanie kolejnych zdań było żmudne i nudne... Wówczas nie rozumiałam, że dorośli nie chcą dla mnie źle. Uważałam, że robią mi wręcz krzywdę ciągle, ślęcząc nade mną i tymi wszystkimi literkami. Po co to komu potrzebne? Wówczas nie sądziłam, że właśnie mi. Mojej mamie zaczęły opadać ręce i chociaż jest złotą kobietą, to traciła cierpliwość. W końcu zmieniła taktykę. Przynosiła mi książki z biblioteki, poznałam wówczas przygody młodego czarodzieja z Hogwartu, zwiedzałam tajemnicze ogrody i delektowałam się podróżami dookoła świata w osiemdziesiąt dni. Mama nie tylko sprawiła, że pokochałam lekturę, ale również zaszczepiła we mnie pisanie. Twory wychodzące spod mojej ręki były okropnie niestrawne, ale wraz z powiększeniem zasobu słownictwa, wraz z zakotwiczeniem większej ilości słów w pamięci, zaczęłam rozpoznawać wyrazy i zapisywać je w odpowiedni sposób.

Niespecjalnie korzystałam z przysługujących mi ulg, wręcz wcale o nich nie pamiętałam, zwłaszcza w podstawówce. Mama najwyraźniej pragnęła zataić przede mną przywileje płynące z dysfunkcji. Gimnazjum upłynęło mi raczej na uniesionych brwiach, gdy ktoś zasłaniał się opinią, mi nigdy nie zdarzyło się z niej korzystać, w liceum już jej nie odnowiłam, uznałam, że nie potrzebuję łaskawych oczu egzaminatorów. W szkole średniej nie robiłam już niemal wcale błędów, chociaż przy pisaniu wypracowań wiele mi się ich zdarzało, w stresie niezupełnie panuję nad tym, co piszę, a wówczas też nie zauważam tego, że gdzieś b jest p i odwrotnie, ale przy sprawdzaniu błędy są widoczne.

Każdy kto powie mi, że on tego nie potrafi zapisać poprawnie, bo ma dysfunkcję jest dla mnie mięczakiem. Ćwiczyłam poprawność latami i w sumie dalej popełniam błędy, wciąż ćwiczę, by nie pisać z bykami. Walka z dysfunkcją jest jak odchudzanie: zbilansowana dieta, ćwiczenia i samozaparcie, w boju z dysleksją musiałam dużo czytać, jeszcze więcej pisać, a przede wszystkim pilnować samej siebie. Nie można spoczywać na laurach. Trzeba po prostu wziąć się w garść i poznawać język polski. Niektóre osoby mają łatwiej, inne trudnej, ale sądzę, że każdy może sobie poradzić. Na studiach dowiedziałam się, że z dysleksji nie płyną same problemy, szczerze mówiąc nigdy specjalnie nie googlowałam tego problemu. Daje ona duże pole do manewru. Dzieciaki z dysleksją są zazwyczaj kreatywniejsze od rówieśników, mają żywą wyobraźnie, mają intuicję, którą pozazdrościłaby im nie jedna kobieta. Może i napotykamy trudności, ale sądzę, że jestem żywym przykładem na to, że można się pogodzić ze swoją zmorą, a nawet się z nią polubić i próbować ją przezwyciężać.

Jestem dyslektyczką i zawsze nią będę, bez tego nie ma mnie, bez tego nie napisałabym niczego, nie tworzyłabym. Bez dysleksji nie byłabym sobą.

Niech Book będzie z Wami,
dyslektyk Matylda
Wiem, że w tym tygodniu brylowały tematy około książkowe,  ale w przyszłym postaram się opublikować odpowiednią ilość recenzji, upały mi strasznie pokrzyżowały szyki, jeszcze zaraz wrzesień, a ja muszę ogarniać na poprawkę... echm.  Literofilmówki wracają w przyszłą niedzielę, przepraszam za zastój, ale nie było mnie w domu, nie miałam kiedy przygotować się do postu.
źródła: zdjęcia prywatne