Kto by nie chciał, by jego nazwisko zawisło na okładce książki? Niektórym to się udało w takim stopniu, że ich powieści trafiły do kanonu szkolnych lektur, inni stali się gwiazdami popkultury, czasem o danym autorze zapominano, ale powstawał niczym feniks z popiołów i znów brylował w sercach czytelników. Tym razem do zestawienia wybrałam filmy, w których tytułach rozbrzmiewają nazwiska pisarzy. W tym zestawieniu nie jest ich sporo, zostawiłam sobie kilka kąsków na kolejne Literofilmówki. Daty powstania filmów zazwyczaj należą do poprzedniego stulecia. Trudno do nich dotrzeć, ale jeśli Wam się uda, z pewnością nie pożałujecie. Niektóre z tych produkcji poruszają kontrowersyjne tematy z życia autora, inne skupiają się na ich twórczości, a jeszcze inne na nie do końca potwierdzonych wątkach z życia danego pisarza. Nie przedłużając: oto fantastyczna trójka.
# Kafka (1991), czarno-biały żywot
Wspominałam Wam o tym filmie przy okazji Booku dzięki: za Kafkę, wówczas nie do końca pamiętałam, jakie wrażenie na mnie wywarł, po ponownym obejrzeniu muszę przyznać, że to całkiem niezła produkcja. Sceny w niej są naprawdę świetne, miejscami wręcz oniryczne, sprawiają, że widz może zawiesić oko na obrazie i się nim się po prostu cieszyć. Zdjęcia Walta Lyoda docenione zostały przez jury Independent Spirit w 1992. Muszę powiedzieć, że zakochałam się w Pradze ukazanej w Kafce, kameralnej, a jednocześnie niezwykle klimatycznej, miasto staje się swoistym bohaterem filmu Stevena Soderbergeha. Kafka to jedyna produkcja w dzisiejszym zestawieniu, w który króluje czerń i biel (pod koniec na moment widzimy kolory). Jeremy Irons na początku nie pasował mi do tytułowego bohatera, brakowało mu nutki tajemniczości, lecz w miarę rozwoju filmu przekonywałam się do tej kreacji.
Produkcja z 1991 jest mieszanką życia Kafki i twórczości Kafki podszytymi wyobraźnią scenarzysty, dodał on do historii pisarza wątek kryminalny, w moim mniemaniu całkiem nieźle został on poprowadzony, jest naprawdę zaskakujący, a jednocześnie dość makabryczny. Czerń i biel połączona z muzyką Cliffa Martineza dodają amerykańsko-francuskiej produkcji tajemniczości, miejscami ironii a czasem wręcz mrocznego klimatu, lecz główne skrzypce w większości scen gra po prostu cisza, która sądzę, że ma czasem większy wydźwięk niż muzyka. Film skupia się na fikcyjnym wątku — śmierci kolegi z pracy pisarza, Edwarda Rabana, nie jest to zwykłe śledztwo, widać, że twórcy odrobili lekcje z twórczości Kafki, w kilku momentach pojawiają się odwołania do jego dzieł. Czasem bohaterowie rozmawiają o nich otwarcie, niekiedy nawiązania należy wyłuskać. Ogólnie rzecz biorąc, nie polecam filmu osobom, które nie znają twórczości autora, bo mogą się pogubić i uznać produkcje za dziwne zestawienie scen, dla mnie rozwiązywanie zagadek wraz z Kafką było całkiem niezłą gratką. Polecam.
Ale oni próbują wynaleźć lepszego człowieka.
# Capote (2005), czyli jak napisać o morderstwie
Za kreację głównego bohatera, pisarza i dziennikarza Trumana Capote'a, Philip Seymour Hoffman został nagrodzony między innymi Oskarem, Złotym Globem, BAFTA i Independent Spirit... Aktor świetnie spisał się w roli lekko ekscentrycznego, a zarazem niezwykle inteligentnego, eleganckiego i obdarzonego lekko piskliwym głosem autora Śniadania u Tiffany'ego czy Z zimną krwią. Od pierwszych scen sprawił, że nie myślałam o tym, że oglądam film Bennetta Millera, ale odnosiła wrażenie, że śledzę wydarzenia na żywo. Kanadyjsko-amerykańska produkcja opowiada o tym jak Capote pozyskiwał informacje o morderstwie rodziny Clutterów w miasteczku Holcomb w stanie Kansas, które zostało popełnione w 1959 roku, wiadomość o nim obiegła USA, o relacjach Trumana z zabójcami i współpracownikami. Obraz niepostrzeżenie pochłania widza, jest to film, w którym nie ma zbyt wiele akcji, a mimo wszystko wątki psychologiczne, dialogi między bohaterami przyciągają i nie pozwalają przerwać seansu. Sądzę, że jest to niesamowicie udana produkcja, ukazująca jak Capote wykorzystywał dwóch więźniów: Perry'ego Smitha i Richarda Hickocka, oni też próbowali zagrać z nim, przyciągnąć na swoją stronę, jednak to dziennikarz okazuje się mistrzem manipulacji, kłamie, czasem szantażuje, by zebrać potrzebne mu do ukończenia powieści materiały. Myślę, że jest to naprawdę poruszający obraz, jeden z lepszych filmów, jakie ostatnio oglądałam, nie da się o nim mówić, bo po prostu trzeba go zobaczyć.
Gdy będziesz chciał mi powiedzieć, to co chcę usłyszeć, daj mi znać.
# Wilde (1997), czyli chodzący skandal i ekranizacja biografii
Mam nadzieję, że postać Oskara Wilde'a jest Wam znana, chociaż z nazwiska. Urodzony w XIX wieku pisarz, dramaturg i poeta irlandzkiego pochodzenia stworzył powieść, która do dziś całkiem nieźle radzi sobie na rynku wydawniczym, mowa oczywiście o Portrecie Doriana Graya, który to jako jedyny z jego dorobku został wówczas opublikowany, a stało się to w 1890 roku. Na Wilde'a niemal od razu posypały się baty za tę powieść. Co tu dużo pisać: wywołał nią niemały skandalik. Autora w XIX znano głównie z komedii. Jego życie było sinusoidą, co ukazał film z 1997 roku w reżyserii Briana Gilberta, powstał on na podstawie powieści autobiograficznej stworzonej przez Richarda Ellmanna, a tytułową rolę gra Stephen Fry — możecie go kojarzyć z V jak Vendetty czy Autostopem przez Galaktykę.
Wilde skupia się na homoseksualnym aspekcie życia pisarza i jego nieszczęśliwej miłości do Alfred Douglasa. Ten wątek został poprowadzony wręcz po mistrzowsku, między Fryem i Law na ekranie wręcz iskrzyło. Czuć było napięcie, aktorzy spisali się świetnie. Jude Law genialnie zagrał młodego kochanka Wilde'a, który rozpieszczany przez rodziców, a jednocześnie besztany przez ojca na każdym kroku, umiał wykorzystywać zadurzenie pisarza i wręcz okręcić go sobie wokół palca. Sceny łóżkowe nie są nachalne i nie dominują w tym obrazie. Obserwujemy Wilde'a przechodzącego wewnętrzną przemianę, wreszcie pisarz odnalazł swoją naturę, ale nie widać jego pracy nad komediami czy Portretem Doriana Graya, procesy twórcze to tło wydarzeń. Należy pochwalić Frya, jego gesty, mimika czy sposób w jaki akcentował zdania, wręcz ożywiły Wilde'a na ekranie. Polecam ten film fanom pisarza, ale nie tylko, jest to naprawdę zgrabna produkcja, okazująca nietolerancje w wiktoriańskich czasach, która to za "niewłaściwie prowadzanie się" osadzała ludzi w więzieniu. Myślę, że Wilde to smutny film o człowieku, który odnalazł siebie, ale skrzywdził przy tym osoby, które kochał — synów i żonę.
Sądziłem, że zstępuję do piekieł, lecz przywitały mnie tak anielskie oblicza, że chyba to jednak niebo.
Tu przynajmniej nie trzeba się liczyć z ich uczuciami.
(Tak moi drodzy, post mi się opublikował bez treści, bo zapomniałam ją wkleić, jestem osom. Przepraszam za małe niedogodności.)