Moja recenzyjna wena czmychnęła, gdzie pieprz rośnie, chwilę po tym jak skończyłam czytać Fangirl Rainbnow Rowell. Miałam wówczas pustkę w głowie. Kompletny brak jakichkolwiek myśli na temat powieści, żadnych pozytywnych, żadnych negatywnych, nic, co znaczyło jedno... To była średnia lektura. Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś bardziej: zabawnego, inspirującego i wciągającego. Ta książka jest przeciętna i gdyby nie główny i tytułowy wątek, który w literaturze występuje w śladowych ilościach (ja go nie spotkałam), to uznałabym ją pewnie po prostu za mizerną.
Cath chwyciła za klucz, ale nie otworzyła drzwi. Nie pisała się na coś takiego. I tak już dziś przedawkowała "nowe" oraz "innych". Teraz chciała tylko zwinąć się w kłębek na swoim obcym, skrzypiącym łóżku i pochłonąć trzy batoniki proteinowe.
Cath to pierwszoroczna studentka, która ku swemu przerażaniu musi wreszcie wyfrunąć z rodzinnego gniazdka, ale w poznawaniu nieznanych zakątków świata tym razem nie towarzyszy jej bliźniaczka Wren. Obie dziewczyny są fankami książek o Simonie Snow. Razem nawet tworzyły o nim fan ficition, ale poza wspólnym hobby różni je niemal wszystko, od wyglądu (Cath ubiera się, by zakryć swe walory, Wren, by je wyeksponować) po charakter. Ta druga jest pełna energii i chce korzystać ze studenckiego życia, a Cath... wolałaby zaszyć się w czterech ścianach i nigdy z nich nie wychodzić. Jednak przewrotny los do dzielenia pokoju przeznacza jej Reagan, która jest wyszczekana, ale i o wiele bardziej doświadczona, a co gorsza ma chłopaka/niechłopaka, Cath zupełnie nie wie, jakie relacje wiążą tych dwojga. Wszystko się komplikuje... A zaraz, nic się jakoś szczególnie nie komplikuje. Powieść jest jednostajna. Bez zwrotów akcji. Bez wzruszeń. Bez napadów śmiechu czytelnika. Przez większą część historii nie dzieje się nic wartego uwagi, ot główna bohatera jest kompletnie pozbawiona życia towarzyskiego, wprowadza się do akademika, nikogo nie zna i nikogo nie chce poznać. Jest niewinna, jest uprzedzona do chłopaków, jest dość ładna, jest inteligenta, jej twórczość jest popularna w internecie, czasem potrafi dociąć i się odciąć. Ludzie z całego świata czytają jej wersję losów głównych bohaterów książek o Simonie Snow fikcyjnej autorki... Mam wrażenie, że Rowell przy stworzeniu ulubionej powieści Cath inspirowała się twórczością Rowling, a mianowicie Harrym Potterem. Uważam to za plus, może historia Simona to fanfik przygód młodego czarodzieja? Kto wie! Ale myślę, że to ciekawa koncepcja. Wracając jednak do meritum, Cath, wiedzie szare i spokojne życie, jest jej z nim dobrze, nie dziwię się, też lubię ciszę i spokój, ale nie lubię czytać o dziewczynie, która całe dnie spędza przed komputerem, pisząc. Mogłabym się pogodzić z tym, jeśli w powieści działoby się coś innego, ale nie, niestety, wszystko wydawało mi się takie ospałe, a nawet nużące. Wyskoki siostry głównej bohaterki i pisanie przez Cath tekstów w bibliotece, jej relacje z chłopakami i z ojcem, historia tego ostatniego, nie były dla mnie dostatecznie ciekawe... Od młodzieżówek oczekuję albo akcji albo wzruszeń, albo świetnie poprowadzonej fabuły, tutaj dostałam jedynie promile z poszczególnych pragnień. A przede wszystkim szukam w nich jakiejś tematyki, jedna powieść gloryfikuje siłę przyjaźni, inna mówi o słodkiej miłości, jeszcze inna prawi o rodzinnych więziach, książka Rowell opowiada o tym wszystkim, ale wątki nie zostały odpowiednio wykreowane, w każdym czegoś brakowało, by uznać go za wiarygodny. Fangirl to zlepek gorszych i lepszych pomysłów, które razem nie wyglądają dobrze i w ogólnym rozrachunku zlepek się rozpada. Jedynie relacja bliźniaczek w moim mniemaniu została świetnie wykreowana, są blisko ze sobą, a trudne chwile to czas, by się jednoczyły.
Spójrz na siebie. Ogarniasz świat, niczego się nie boisz. Ja za to boję się wszystkiego. I jestem szurnięta. Może nawet myślisz że jestem szurnięta tylko odrobinę, ale to dlatego, że pokazuję ludziom zaledwie wierzchołek góry lodowej mojego szurnięcia. Pod powierzchnią lekkiego szurnięcia i niedostosowania społecznego jestem całkowitą porażką.
Nie mogę Wam z czystym sumieniem odradzić tej powieści, musicie sami się przekonać, czy do Was ona przemawia. Będąc fangirl, nie do końca rozumiałam zachowania Cath, akceptuję, a nawet doceniam jej obsesję na punkcie Simona Snow, ale do całej reszty cech głównej bohaterki nie jestem przekonana. Ta postać była zbyt wycofana, a czasem nawet nadąsana, właśnie, nie pasowała mi jej przemożna myśl o tym, że była ponad wszystkimi. Może narrator nie sugerował tego wprost, ale w kilku momentach miałam wrażenie, że Cath stawia się w roli tej lepszej, a jednocześnie kryje się pod maską wiecznej nieudacznicy. Fangirl nie polecam osobom, które oczekują głębi w książce, tu jej nie ma, które szukają wątku ciągnącego fabułę, tu nie ma żadnych takich, jest po prostu powieść, bo jest. I właśnie ten czasownik najlepiej określa jej stan, nie wyróżnia się niczym, nie zapada w pamięć, żaden jej moment nie jest fascynujący. Ktoś może powiedzieć, że może to i dobrze, bo w sumie nic nie zgrzyta, wszystko trzyma się logicznej całości, a ja powiem, że nie do końca... Bo co to za frajda z czytania? Nie ma tu magii. Nie ma tu wyborów. Nie ma rozstaj dróg... Muszę przyznać, że trochę się na Rowell zawiodłam, Eleonora i Park sprawili mi wiele radości przy czytaniu, w Fangirl jedynie momenty o Simonie Snow poprawiały mi humor.
Niech Book będzie z Wami,
myśląca, że wyjdzie jej krótka opinia i pozdrawiająca Li