Witajcie na nowym blogowym cyklu zwanym pieszczotliwie Literofilmówki. Porozmawiamy w nim o (co za zaskoczenie!) filmach, w których występują nasi ulubieńcy — twórcy książek. Czasem są to tytuły nagradzane Oskarami, a czasem kino tak wielkich lotów, że aż predysponujące do Złotych Malin. Pisarze są towarem cennym, zwłaszcza ci należący do światowej klasyki i będący powszechnie znani. Ich opowieści wciąż pobudzają psychikę czytelników, wciąż nurtują i zaciekawiają. Literaci są kastą fascynującą, mnie osobiście dręczy wiele pytań na ich temat… Skąd mieli te wszystkie pomysły? Jak wyglądało ich życie? Czy czerpali inspiracje z kart własnej historii, czy może pozwalali się nieść wyobraźni? Wątpię, by filmy umożliwiły mi znalezienie odpowiedzi, ale mogą być ciekawą rozrywką i odskocznią od książek. Są to produkcje uczłowieczające sławne postaci, które stały się już niemal legendami, a co niektórzy posiadają spore stadko pomników ku swojej czci. Pamiętamy jednak, że z pewnością nie byli tak przystojni, jak aktorzy i aktorki się w nich wcielający, ale…
Zaczniemy od czegoś lekkiego.
Lubicie romanse? Ja za nimi średnio przepadam, ale od biedy i je czasem z chęcią oglądam, zwłaszcza gdy potrzebuję odstresowania od ciężkiego dnia, przedstawiam więc Wam z radością cztery filmy, których tytuły są tak bardzo od siebie różne, że niemal wcale. Wszystkie są kostiumowe i świetnie oddają realia swoich epok, i wszystkie traktują o trudnej pisarskiej miłości, jakby to ona miała posłużyć za inspirację/pogodzenie się ze sobą artystom.
# Zakochany Szekspir (1998), czyli worek z nagrodami

Lord Wessex: Mamy ślub za dwa tygodnie. Wolno ci okazać radość. Viola: Ależ ja cię nie kocham panie!
Lord Wessex: Skaczesz z tematu na temat!
# Zakochany Goethe (2010), czyli weltschmerz puka do mych drzwi

Tym razem filmowcy w wir miłosnych perypetii wrzucili Johana Wolfganga von Goethe, niestety nie wyszło im, to tak dobrze jak z angielskim pisarzem. Weltschmerz towarzyszył mi niemal przez cały seans, lubię „Cierpienie Młodego Weltera” i "Fausta", czytałam o jego autorze wiele i w mojej głowie nie zrodził się obraz wymuskanego, szarmanckiego dżentelmena, ale człowieka dręczonego rozterkami i nieszczęśliwego. Niestety film pretenduje raczej do opery mydlanej osadzonej w pięknej romantycznej scenerii, a przecież jego fabuła jako jedyna spośród zestawionych filmów oparta jest na faktach z życia pisarza. Potencjał nie został wykorzystany. Film to raczej ciepła opowieść o Johanie (Alexander Fehling) i Charlotcie (Miriam Stein), oczekiwałam czegoś mroczniejszego, bardziej eterycznego... Na kostiumy w produkcji nie można narzekać, ale już na historię myślę, że tak. Liczyłam na więcej, a dostałam lekki film na późne wieczory, zupełnie bezrefleksyjny. Wielka szkoda, bo tylko "Zakochany Goethe" w Literofilmówkach opowiada prawdziwą historię o inspiracji pisarza...
# Zakochany Molier (2007), czyli beznadziejny tragik

Mamy przyjemność śledzić godzenie się Moliera z myślą, że tworzenie komedii wychodzi mu znakomicie, ale w tragedie, to nie jego bajka. Zakochuje się ze wzajemnością w żonie człowieka, który wyciągnął go z więzienia i któremu musi spłacić dług za swą wolność. Nic nie jest proste. Film jest komedią pomyłek, każdy bohater zna jakąś półprawdę, inny poznaje kłamstwo, w końcu nie wiadomo, kto o czym jest świadomy. Mimo wszystko polecam Wam tę produkcję, nie jest ona może wyszukanym kinem, które zmusi Was do rozprawiania o niej, ale na wieczór rozrywki nada się idealnie.
Jourdain do Moliera: Mówiąc bardziej z rozsądku niż z porywczości, jeśli moja sztuka nadaje się do ubikacji, to pańska nie zasługuje nawet na miano gówna.

Co mogę powiedzieć o filmie Juliana Jarrolda? Naprawdę nie wiem. Szczerze mówiąc, nie tak wyobrażałam sobie autorkę "Rozważnej i romantycznej", fakt w moim mniemaniu była ona inteligentna i przebojowa, ale... Nie, aż tak. Mam wrażenie, że twórcy chcieli z niej zrobić drugiego Szekspira, w kąśliwych uwagach przychodził mi właśnie wykreowany przez Joseph Fiennsa pisarz. Może to dlatego, że te wszystkie filmy oglądałam w krótkich odstępach? Wielcy autorzy zostali niemal identycznie przedstawieni, a ich historię są do bólu podobne. Nie upiekło się nawet Austen. Mamy miłość (kto by odgadł po tytule?) i wydarzenia z jej życia (których mimo wszystko nie potwierdzono), sprawiające, że Jane jest w stanie zamiast pisać ckliwe historie dla ówczesnych kur domowych, wznieść się na wyżyny swojego kunsztu i stać się jedną ze sław angielskiej literatury. Nie mogę odebrać filmowi tego, że oglądało go się z przyjemnością - muzyka była cudownie dobrana, podobnie stroje i lokalizacje. Jednak nie przekonuje mnie ta historia, to jeden z przewidywalnych romansów... Niestety.
Pani Austen: Ile razy tańczyłaś z tym panem, Jane?
Henry Austen: Dwa razy to przesada, ale trzy to temat na plotki.
Jesteście ciekawi miejsc, które fani Austen powinni odwiedzić?
Niech Book będzie z Wami,
zakochana Matylda