Jest mi ogromnie miło, że jakoś trafiłeś na Leona. Jestem studentką kognitywistyki, pasjonatką książek i cappuccino. Może masz ochotę pozwiedzać Leona? Śmiało! Zapraszam! Z racji tego, że lubię zwiedzać blogosferę, proszę Cię o zostawienie linku do Twego zakątka internetu, o ile takowy posiadasz, w komentarzu :)

#5 Moralność Pani Piontek, czyli jak Matylda dostawała palpitacji serca...

Nie było ochów i achów,  nie było niekontrolowanych wybuchów śmiechu, za to masa kociokwików i uniesionych ze zdziwienia brwi w ramach czytania „Moralności pani Piontek” Magdaleny Witkiewicz. Właściwie nie sięgam po literaturę kobiecą, ale zachęcona zacnymi opiniami, chciałam dać szansę popularnej polskiej autorce, liczyłam, że wpadnę w wir wydarzeń, które mnie porwą do reszty humorem i niebanalnością.  Co dostałam w zamian za pokładane nadzieje? Za zaufanie? Powieść przewidywalną i pełną trywialności. Aż zgrzytam zębami na samą myśl o tej smutnej literackiej przygodzie! Jest mi ciężko zrozumieć uwielbienie dla autorki, zwłaszcza, że jedynym plusem w tej powieści jest to, że czyta się ją z szybkością światła, jednak nic się nie wynosi... Wiecie, co zapamiętałam?
 
Trzydziestopięcioletniego mamisynka, który zbliżając się do czterdziestki, podjął męską decyzję, że czas wreszcie opuścić bezpieczne schronienie w ramionach rodzicielki. I nie, nie przekonuje mnie to, że zbuntował się, wybierając inną specjalizację niż mu Trudzia kazała. Nie obchodzi mnie, że w liceum miał okres strajkowania przeciw matce, który nomen omen i tak nie przyniósł żadnego skutku. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że on nie zachowuje się jak trzydziestopięciolatek, ale jak chłopak ledwo po dwudziestce, który ma jeszcze mleko pod nosem. Narrator mówi o nim swoje, on robi swoje, zupełnie niezrozumiała przeze mnie postać, która irytowała jak żadna inna.

— Nie mogę cały czas czekać, aż ona poda mi kawę z herbatnikiem. Sama bym tego lepiej nie ujęła Augustynie...

Anulę. Dziewczę tak proste jak budowa cepa, wypowiadające się jak mała prostaczka i tak nieporadne, że nie może sprawdzić w internecie, a mamy przecież XXI wiek, że została nieprzyjęta do akademika. Wiecie, jak to się odbywa? Studenci V roku (a takim jest Aneczka) mają czas (w Trójmieście, na Uniwersytecie Gdańskim, ale w każdym mieście jest podobnie) zazwyczaj od początku maja na składanie dokumentów, a potem dowiadują się o przyjęciu w zależności od wydziału. Czasem koniec czerwca, czasem początek LIPCA. LIPCA.

Wydział Nauk Społecznych




A to moi drodzy Wydział Pani Ani:


A Aneczka, dowiaduje się, że dla niej miejsca zabrakło pod koniec września, kiedy to radośnie przyjeżdża do akademika. Taki Uniwersytet Gdański nie jest zamkniętą na nowe technologie placówką, on nawet udostępnia wyniki! Matko bosko, pani Dulsko, co to się porobiło! Wiecie ile zajęło mi znalezienie tej informacji? Dziesięć minut. Gdzie byli redaktorzy, jak jeden z głównych wątków szlag trafiał? Nie, mówienie, że Anula to staroświecka dziewczyna lubiąca spać pod kołdrą w kwiaty i paradująca półnago po mieszkaniu mnie nie przekona. Anula to ameba. Rozwydrzona i denerwująca, już bardziej głęboką postacią była Bella Swan ze „Zmierzchu”, a to zdarza się tak rzadko jak pełne zaćmienie w Polsce. Sceny z nią były wulgarne, były pretensjonalne, dla mnie była ona bohaterką naiwną...

Trudzię. Kobietę tak zhiberbolizowana, że aż wychodziła mi przez czytnik i bałam się, że będzie mnie w nocy straszyć, to harpia, której boją się wszyscy łącznie z jej poczciwym mężem. Ma buty od  Louboutina, szykuje własny pogrzeb i ciągle jej coś nie pasuje. Nie chcę się rozpisywać na temat tej bohaterki, może ktoś jednak sięgnie po tę książkę, ale ostatni wątek z nią był wyjęty z rzyci, ale nie chcę zdradzać sekretów i tak ledwie zarysowanej fabuły.
Gertruda miała nadzieję, że wszystko pójdzie po jej myśli, jednak niepokoiły ją złe myśli. 

Dla mnie książka o niczym, w połowie zaczyna się coś dziać, jakby autorka przypomniała sobie, że nie może ciągle ukazywać scenek sytuacyjnych, bo powieść powinna mieć jakąś intrygę, więc na szybko stworzyła główną oś fabularną. Wiecie, co? Nie trafiło to do mnie. Nagle wszyscy bohaterowie zmieniają się charakterami. Zakończenie najbardziej kuriozalne ze wszystkich możliwych, jednak nad wyraz spodziewane. Cóż, umysł podsuwał mi nachalnie myśl „przecież to tak głupie, że niemożliwe”… I jeszcze te zdrobnienia - imiona wszystkich bohaterów musiały mieć jakieś słodkie zamienniki.

Przeczytałam w jedną noc, lektura niewymagająca, mnie nie bawiła, mi nie dała odprężenia, ale jeśli szukacie jakiegoś odmóżdżacza, to ta powieść jest idealna.

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda