Zimowy Monarcha już kiedyś pojawił się na polskim rynku, jednak teraz poprzednie wydanie jest niedostępne, więc kiedy tylko usłyszałam, że Wydawnictwo Otwarte chce wydać ponownie w naszym kraju książkę Cornwella - byłam zachwycona, bo już od dłuższego czasu polowałam na tę historię. Jestem fanką legend arturiańskich, kiedyś nawet poczyniłam pewną pracę o Percivalu z Walii - jednym z bohaterów romansu rycerskiego Chrétien de Troyes, znam te legendy od podszewki, jako mała dziewczynka marzyłam o wizycie w Camelocie i spotkaniu wszystkich honorowych i dzielnych bohaterów legendarnego króla. Cornwell zdecydowanie stawia grubą kreskę między tym, co znamy w popkulturze, a tym, co tworzy - on nie wykorzystuje motywów rodem z filmów o Rycerzach Okrągłego Stołu, tutaj nie ma miejsca na historyczne ubarwienia, na chwalebne czyny. Cornwell spróbował odtworzyć, jak w rzeczywistości mógł wyglądać świat otaczający Artura - nie ma wielkich zamków, nie ma kielicha z Ostatniej Wieczerzy, nie ma dworskości a znane nam ze szkoły ideały rycerza można włożyć między bajki - oczywiście nie w każdym przypadku, ale dobre cechy charakteru w przeważającej liczbie czasem rzadko u bohaterów Cornwella dominują...
Artur to wojownik, bękart, syn wielkiego władcy, syn Brytanii, którą opuścili Rzymianie, pozostawiając po sobie zgliszcza i dawne rezydencje, w których teraz żyją dumni Brytowie. Są wśród nich chrześcijanie, ale są również wyznawczy dawnych brytyjskich religii, są czciciele rzymskich bogów. Cornwell wyłuskał wszystko, co był w stanie z historycznych podań, dodał od siebie pewnie odrobinę, ale... Wyszła mu niezwykła wizja Brytanii za czasów, w których naprawdę mógł żyć Artur - czyli po upadku Rzymu. Brytania jest podzielona, oprócz bojów między sobą toczą również bitwy z Saksonami, którzy nieustannie napadają ich ziemię - by znaleźć żyzną glebę, by porwać kobiety, by zasilić Brytami szeregi swoich niewolników. Cornwell stworzył krainę pełną zawieruchy i śmierci, ale podobnie jak de Troyes nie pozbawił powieści pierwiastka mistyczności - są druidzi, są wspomnienia o dawnych bogach, jest wiara w moc Chrystusa! Nie jest to jednak stricte fantastyczne dzieło, nie jest to... pokazanie owych mocy - nikt nie rzuca czarami na prawo i lewo, nikt nie walczy ze smokami, nie widać driad i nimf... Jest to powieść, której wydarzenia mogłyby się naprawdę dziać. Mamy bitwy, mamy walkę o władzę, mamy dwie konkurujące ze sobą religie, mamy śmierć i jest krwawo. Bohaterowie umierają, akcja goni akcję, nie możemy być pewni, że strona, której kibicujemy wygra - są zdrady, świetne czarne charaktery, które mają dobrze ukształtowane motywacje, by nimi być. Przy Zimowym monarsze nie można się nudzić, zasypuje nas niczym gradem strzał akcją - kiedy trzeba jest spokojniej, innym razem melancholijnie, czasem miałam ochotę krzyczeć na niesprawiedliwość, która spotkała danego bohatera, nie ma momentu, który by mnie nie ujął. Cornwell stworzył świetne lokalizacje: górę Merlina, włości Uthera czy siedzibę Króla Bana, każda jest inna i wyjątkowa, a to tylko wierzchołek góry lodowej stworzonej przez pisarza.
Oprócz świetnie wykreowanego świata przedstawionego Cornwell stworzył panteon pełnokrwistych postaci, począwszy od Derfela, który jest uczestnikiem wydarzeń i ich narratorem, skończywszy na postaciach pobocznych. Każda jest inna, każdą można skojarzyć - a to książę Trystan i dziewczynka z kotkiem, a to Lunete i jej pragnienie bogactw... Jeśli sądzicie, że poznacie bez problemu, bez podania imienia najważniejsze postaci legend arturiańskich, takie jak Artur, Lancelot czy Ginewra, to srogo się mylicie. Autor bawił się z czytelnikiem, niektórzy bohaterowie ucierpieli - stracili honor, stracili łagodność, inni zyskali, jednak to nie są te same postacie jakie znamy - mają też czasem zupełnie inne pochodzenie i... inne rolę do odegrania. Myślę, że jedynym który nie ucierpiał, jest Galahad - to jedyny (może również Artur Cornwella dzierży podobne cechy, ale... nie jest tak krystaliczny jak Galahad), książę jest szczery, szczodry i waleczny, jest również niezwykle oddanym przyjacielem. Nie dziwi więc, że urósł do rangi mojej ulubionej postaci w książce. Niezwykle miło odkrywało się kolejne zmiany, które wprowadził Cornwell, retelling w jego wykonaniu to po prostu mistrzostwo, chociaż znałam od podszewki historię Artura to i dzięki Cornwellowi mogłam odkrywać ją na nowo, co sprawiło mi ogromną przyjemność, zwłaszcza, że autor ma niezwykle barwny i obrazowy styl, który umilał wędrówkę po arturiańskiej Brytanii...
Cóż, nie pozostaje mi nic innego, ale zaprosić Was do tej niebywałej wręcz lektury, ja jestem ogromnie zadowolona, że wreszcie poznałam Zimowego monarchę i czekam na kolejne tomy, mam nadzieję, że będą równie dobre!
A swoją drogą, moi drodzy czytelnicy, wiecie, że uwielbiam Kłamstwa Locke'a Lamory, wiecie, że to moja ulubiona książka, ostatnio mimo wszystko wygrała z powieściami Sandersona, ale... Cornwell stworzył tak epicką przygodę, tak niezwykle barwnych bohaterów, że... Locke'a jest zagrożony!
Artur to wojownik, bękart, syn wielkiego władcy, syn Brytanii, którą opuścili Rzymianie, pozostawiając po sobie zgliszcza i dawne rezydencje, w których teraz żyją dumni Brytowie. Są wśród nich chrześcijanie, ale są również wyznawczy dawnych brytyjskich religii, są czciciele rzymskich bogów. Cornwell wyłuskał wszystko, co był w stanie z historycznych podań, dodał od siebie pewnie odrobinę, ale... Wyszła mu niezwykła wizja Brytanii za czasów, w których naprawdę mógł żyć Artur - czyli po upadku Rzymu. Brytania jest podzielona, oprócz bojów między sobą toczą również bitwy z Saksonami, którzy nieustannie napadają ich ziemię - by znaleźć żyzną glebę, by porwać kobiety, by zasilić Brytami szeregi swoich niewolników. Cornwell stworzył krainę pełną zawieruchy i śmierci, ale podobnie jak de Troyes nie pozbawił powieści pierwiastka mistyczności - są druidzi, są wspomnienia o dawnych bogach, jest wiara w moc Chrystusa! Nie jest to jednak stricte fantastyczne dzieło, nie jest to... pokazanie owych mocy - nikt nie rzuca czarami na prawo i lewo, nikt nie walczy ze smokami, nie widać driad i nimf... Jest to powieść, której wydarzenia mogłyby się naprawdę dziać. Mamy bitwy, mamy walkę o władzę, mamy dwie konkurujące ze sobą religie, mamy śmierć i jest krwawo. Bohaterowie umierają, akcja goni akcję, nie możemy być pewni, że strona, której kibicujemy wygra - są zdrady, świetne czarne charaktery, które mają dobrze ukształtowane motywacje, by nimi być. Przy Zimowym monarsze nie można się nudzić, zasypuje nas niczym gradem strzał akcją - kiedy trzeba jest spokojniej, innym razem melancholijnie, czasem miałam ochotę krzyczeć na niesprawiedliwość, która spotkała danego bohatera, nie ma momentu, który by mnie nie ujął. Cornwell stworzył świetne lokalizacje: górę Merlina, włości Uthera czy siedzibę Króla Bana, każda jest inna i wyjątkowa, a to tylko wierzchołek góry lodowej stworzonej przez pisarza.
Oprócz świetnie wykreowanego świata przedstawionego Cornwell stworzył panteon pełnokrwistych postaci, począwszy od Derfela, który jest uczestnikiem wydarzeń i ich narratorem, skończywszy na postaciach pobocznych. Każda jest inna, każdą można skojarzyć - a to książę Trystan i dziewczynka z kotkiem, a to Lunete i jej pragnienie bogactw... Jeśli sądzicie, że poznacie bez problemu, bez podania imienia najważniejsze postaci legend arturiańskich, takie jak Artur, Lancelot czy Ginewra, to srogo się mylicie. Autor bawił się z czytelnikiem, niektórzy bohaterowie ucierpieli - stracili honor, stracili łagodność, inni zyskali, jednak to nie są te same postacie jakie znamy - mają też czasem zupełnie inne pochodzenie i... inne rolę do odegrania. Myślę, że jedynym który nie ucierpiał, jest Galahad - to jedyny (może również Artur Cornwella dzierży podobne cechy, ale... nie jest tak krystaliczny jak Galahad), książę jest szczery, szczodry i waleczny, jest również niezwykle oddanym przyjacielem. Nie dziwi więc, że urósł do rangi mojej ulubionej postaci w książce. Niezwykle miło odkrywało się kolejne zmiany, które wprowadził Cornwell, retelling w jego wykonaniu to po prostu mistrzostwo, chociaż znałam od podszewki historię Artura to i dzięki Cornwellowi mogłam odkrywać ją na nowo, co sprawiło mi ogromną przyjemność, zwłaszcza, że autor ma niezwykle barwny i obrazowy styl, który umilał wędrówkę po arturiańskiej Brytanii...
Cóż, nie pozostaje mi nic innego, ale zaprosić Was do tej niebywałej wręcz lektury, ja jestem ogromnie zadowolona, że wreszcie poznałam Zimowego monarchę i czekam na kolejne tomy, mam nadzieję, że będą równie dobre!
A swoją drogą, moi drodzy czytelnicy, wiecie, że uwielbiam Kłamstwa Locke'a Lamory, wiecie, że to moja ulubiona książka, ostatnio mimo wszystko wygrała z powieściami Sandersona, ale... Cornwell stworzył tak epicką przygodę, tak niezwykle barwnych bohaterów, że... Locke'a jest zagrożony!