Jest mi ogromnie miło, że jakoś trafiłeś na Leona. Jestem studentką kognitywistyki, pasjonatką książek i cappuccino. Może masz ochotę pozwiedzać Leona? Śmiało! Zapraszam! Z racji tego, że lubię zwiedzać blogosferę, proszę Cię o zostawienie linku do Twego zakątka internetu, o ile takowy posiadasz, w komentarzu :)

Szpiegiem być, czyli recenzja Kingsman: Tajne służby



Jakie to było smaczne! Siadając do tego filmu, spodziewałam się czego na miarę Małych agentów połączonych z Jamesem  Bondem, dostałam za to całkiem nieźle skrojony film szpiegowski, w którym akcja i humor sprawiają, że nie można się nudzić. 

Nie jestem fanką filmów o Bondzie, już dawno się nimi przejadłam, kolejne części emitowane od czasu do czasu w telewizji znam już niemal na pamięć, chciałam czegoś nowego, czegoś świeżego i oto jest Kingsman w reżyserii Matthew Vaughna. To produkcja niewymagająca, ale jednocześnie świetnie nadająca się na miły wieczór ze znajomymi, ale od początku...

Colin Firth w roli mentora i tajnego agenta spisał się śpiewająco. Groteskowym było widzieć go wręcz w komiksowej walce, zawarto w niej dużo zwolnień, dużo wywijasów, miałam wrażenie, że sceny niektórych bijatyki wręcz wyrwano z Kill Billa, krew się lała a w zwolnionym tempie latały zęby... Na postać graną przez Firth złożył się jeszcze jego wspaniały akcent i po prostu świetna gra aktorska, cóż, czy Colin przypomina Wam, któregoś z Bondów? No, ani trochę prawda? Garniturze upodabnia się do dżentelmena, jakiegoś polityka, a nie zabijającego i świetnie walczącego szpiega. Dalej mamy dzieciaczki, które rozpoczynają szkolenie na członka Kingsman, myślałam, że etap przygotowawczy będzie najnudniejszym elementem filmu, myliłam się! Zadania jakie czekały na młodych agentów, ich zapał, motywacje, w sumie wszystko, co z nimi związane było ciekawe, kibicowałam Eeggsy'emu. Chłopak to bohater, który budzi sympatię, jego zachowanie i strój zupełnie odbiegają od standardów Kingsman. Nigdy nie miał lekko, po śmierci ojca życie jego i jego matki było trudne, jej partner nie szanuje ani jej, ani Eggsy'ego. Nawet właśnie ta społeczna warstwa filmu mnie ujęła, nie była nachalna, wręcz przeciwnie, sprawiła, że chłopak nabrał wyrazistości. 

Na osobny akapit zasługuje Samuel. L. Jacskon, któremu... na widok krwi robiło się słabo, czyż to nie uroczy wątek? Grany przez aktora szalony zły jest postacią komiczną w swej diaboliczności, a plan, który uknuł sobie w główce jest jednocześnie poroniony i przerażający. Jackson sprawdził się w roli genialnie, w Richmondzie Valentine było wszystko, od szalonego wzroku do groteski. 

Dalej mamy mrugnięcia w stronę widza, a ich było całe mnóstwo, miałam wrażenie, że reżyser chciał stworzyć pastisz niezliczonej ilości produkcji, a tu walnął apokalipsę zombie, a tu odniesienia do Kill Billa, Bonda... Podobały mi się te smaczki, dodawały ostrości Kingsmanowi. Muzyka i zdjęcia również wypadły całkiem nieźle. Oglądałam film z chłopakiem i oboje byliśmy z seansu zadowoleni, dobra zabawa jest z Kingsman: Tajne służby wręcz gwarantowana.

Matylda