Pasażerowie
to film science fiction, który rozgrywa się na międzygwiezdnym statku AVALON. Avalon — mityczna kraina, do której trafił król Artur. Czy Avalon okaże się wspaniałym miejscem? Czy może nie? Cóż, zaczynamy od spektakularnego zmierzenia się okrętu z asteroidami, które doprowadzają do wybudzenia tytułowych pasażerów. Komory hibernacyjne, które miały być niczym Titanic: nie do ruszenia, jak Titanic uległy usterce.
Tytułowi Pasażerowie budzą się o dziewięćdziesiąt lat za wcześnie. Obserwujemy ich poczynania i próby cieszenia
się chwilami. Wszystko oprawione w ponętne ciałka Chrisa Pratta i laureatki Oskara Jennifer Lawrence. Czy Jim przypominał chociaż odrobinę
brawurowego i nienudnego Sama z Moon? Nie. Jedynie pierwsze pięć minut i
ostatnie dziesięć minut filmu wzbudzają cokolwiek innego niż znudzenie.
Środkowa część filmu to nic innego jak romans z nutką tragedii, ot, nic więcej.
Strasznie się na tym obrazie zawiodłam, liczyłam na coś odrobinę bardziej
ambitnego, a dostałam słabe sf, kosmiczny wątek był i piękne sceny gwiazd, i
rozmowy z androidem Arturem nie pomogą temu obrazowi. Swoją drogą samo imię
androida wydaje się swoistym mrugnięciem do widza: och, król na statku! Ale nie tylko aktor… spisał się znakomicie. Ogólnie gra aktorska była niczego sobie, Chris Pratt sprawdził się w roli kosmicznego wędrowca już w Strażnikach galaktyki. Ale
tutaj Chris Pratt nie miał momentów, ba! średnio mógł się wykazać. Musiał gnać w nudnej
fabule, w której dominowały znane z wielu filmowych science fiction białe, sterylne wnętrza statków
kosmicznych.
Reżyserię Pasażerów powierzono Morten Tyldum znany chociażby ze świetnej Gry tajemnic i Łowców głów. Czy ta produkcja jest równie dobra, co poprzednie za którym sukcesem stał? Cóż... nie powiedziałabym. Mamy tutaj swoisty standard: hibernacja bohaterów, ten motyw znany jest przecież nawet w polskich produkcjach, ot, taka Seksmisja. I wiecie co? O, dziwo, te dwa filmy mają ze sobą wiele wspólnego. Oba są mieszanką wszystkiego, co popadnie: rozłam klasowy (kobiety lepsze i gorsze w Seksmisji), komedię romantyczną (chłopaki i ich wybranki serca), sama hibernacja, która poszła odrobinę nie tak jak powinna... Z tym że Seksmisja nie próbuje być kinem ambitnym, nie próbuje robić wszystkiego na siłę — jest lekką komedią, która trąca o poważne tematy, natomiast Pasażerowie to hollywooodzka wydmuszka, która z trailerów przypominała kosmiczny thriller, a w rzeczywistości okazała się pasztetem niepasujących do siebie wątków i logicznych zgrzytów.
Końcówka filmu to starania nadrobienia złego wrażenia,
jednak w moich oczach tego film nic nie uratuje. Zmarnowany potencjał. Chciałabym coś więcej napisać, czegoś mocniej się czepić, ale gdybym to zrobiła zdradziłabym Wam część i tak nikłej fabuły, a może komuś akurat się spodoba? Podchodźcie do tej produkcji z przymrużeniem oka, to powinno pomóc w odbiorze!