Jest mi ogromnie miło, że jakoś trafiłeś na Leona. Jestem studentką kognitywistyki, pasjonatką książek i cappuccino. Może masz ochotę pozwiedzać Leona? Śmiało! Zapraszam! Z racji tego, że lubię zwiedzać blogosferę, proszę Cię o zostawienie linku do Twego zakątka internetu, o ile takowy posiadasz, w komentarzu :)

Lektury szkolne — czy warto je czytać?


Może zamienimy Antygonę na Akademię Wampirów, a Kamienie na Szaniec ustąpią miejsca Miastu Kości?  

Lektury szkolne to temat rzeka i temat wałkowany już chyba nieskończoną ilość razy, więc czemu ja miałabym nie zabrać głosu również w tej sprawie? Zwłaszcza, że niedawno rozpoczął się powrót do szkoły, trochę tęsknię za tymi latami, gdzie wszystko było łatwe i przyjemne, a czasu na czytanie były niemal nieskończone ilości... Ale do rzeczy!

Co uważam o lekturach? Warto je czytać. Może i niektóre oferty z programu nauczania nie są zbyt porywające, a często bywają zwyczajnie nużące, ale czy to czyni je bezwartościowymi? Większość z nich zapadła mi w pamięć, może to przez omawianie ich w szkole? Może przez to, że mną poruszyły? Często nie pamiętam, co wydarzyło się w książce, którą czytałam miesiąc temu, ale o takim Potopie mogłabym snuć godzinną opowieść... Wiele lektur zapadło mi w pamięci. Choćby Kamizelka spod pióra Bolesława Prusa — poruszająca opowieść o dwójce oddanych sobie ludzi. W pustyni i w puszczy Sienkiewicza, może za dużo było w niej puszczy, ale była to wciąż świetna przygoda... Folwark zwierzęcy i pierwsze spotkanie z Orwellem. Opowieść wigilijna. Sklepy cynamonowe, które wzbudziły we mnie miłość do realizmu magicznego. Zachwycająca w swojej prostocie Dżuma. Do dziś pamiętam swój płacz przy O psie który jeździł koleją... 

Lektury szkolne kształtowały mój literacki gust. To nie były jedynie nudne powieści do przerobienia na lekcji, one miały czegoś uczyć, miały otwierać oczy na to, co działo się w świecie. Często traktowałam je jako swoisty dodatek do lekcji historii, choćby taki Potop, może i Sienkiewicz trochę się pobawił w patos i pokrzepianie serc Polaków, może i w Dziadach Mickiewicza nie do końca wszystko jest jasne i przyjemne dla czytelnika, ale to kawał naszej historii, naszego dziedzictwa, który warto poznać. Jak patrzyli na świat ludzie poprzednich epok? Co o nim sądzili? O czym marzyli? Dlaczego się od tego odwracamy? Bo to stare? Pisane wierszem? Bo przedawnione? Cóż, większość lektur ma przecież wydźwięk ponadczasowy... Naprawdę nic nie wnoszą? Są tylko nużącym obowiązkiem? 

Niektórzy chcieliby umieścić w kanonie lektur nowości, takiego Harry'ego Pottera, może Akademię Wampirów albo Miasto Kości, o ile ten pierwszy podobno jest czasem czytany w szkole, cóż, dobrze, bo jest w nim oddanie, przyjaźń, wiara... To popularna seria, niemal każdy o niej słyszał, więc gdy się pojawia na początku przygody z lekturami szkolnymi, może w młodym czytelniku pobudzić chęć do dalszej przygody z książkami, ale... Jak sobie wyobrażacie umieszczenie pozostałych wymienionych przeze mnie tytułów? Może zamienimy Antygonę na Akademię Wampirów, a Kamienie na Szaniec ustąpią miejsca Miastu Kości? A teraz powiedźcie mi... czy szkoła jest po to by tylko bawić? Czy mamy się w niej czegoś nauczyć?

Lektury podzielone są na epoki, prawda? Nie wyobrażam sobie zastąpienia Króla Edypa jakąś tragedią, która napisana jest przez współczesnego tragika... Nie wyobrażam sobie takich podmianek. Uwspółcześniania, o którym często słyszę podczas dysput dotyczących lektur. Prawdą jest, że często w szkołach nie dowiadujemy się o historii i literaturze najnowszej, to wielki błąd systemu nauczania, jednak jakby nie patrzeć lektury szkolne otwierają wiele dróg do lepszego poznania i zrozumienia innych powieści. Weźmy pod uwagę takiego Fausta, który ma niezwykły związek z Mistrzem i Małgorzatą Bułhakowa. Powrócę tu też do Kamieni na Szaniec czy nie pokazują one ważnej części naszej historii? Myślicie, że lektury Wam się do niczego nie przydadzą? Och, zdziwilibyście się, ile dysput można przeprowadzić na temat szkolnych powieści! Ile odniesień można znaleźć we współczesnej prozie... Ile archetypów, motywów, ile schematów skrywają te czasem pożółkłe i zniszczone książki.  

Powiedźcie mi, czy sięgacie po książki, które tylko przynoszą Wam rozrywkę? Ja często próbuję na rynku znaleźć powieść, która poszerzy moje horyzonty. Lektury nie mają bowiem bawić, one mają rozwijać, to jest ich misja. Zniechęcają do czytania? A czytanie podręcznika do historii czy fizyki tego nie zrobi? Powiem dosadnie: Czytanie lektur było moim zasr... obowiązkiem. Czytałam je, tak samo jak uczyłam się tabliczki mnożenia, fakt, nie zawsze uważnie, nie zawsze starałam się kończyć daną lekturę, ale zdarzało się to bardzo rzadko. Większość nieprzeczytanych przeze mnie lektur przypada na czas, kiedy byłam smarkata (na początku przygody w gimnazjum) i uważałam Po co mi taki Stary człowiek i morze? Do czego mi się to w ogóle przyda? Co by powiedziała dorosła Matylda do swojej młodszej wersji? Oj młoda przyda ci się to, przyda... Nie wiesz nawet kiedy. Czy nieczytanie lektur stało się w pewnym momencie cool? Chwalenie się, że ktoś tylko zapoznał się się jedynie ze streszczeniami, a w życiu nie przeczytał żadnej lektury... Jestem taka super, bo przeczytam jedynie streszczenie i dostanę 5? Świat pędzi coraz bardziej i bardziej, zatrzymanie się i przeczytanie szkolnej lektury czasem staje się czasem ponad siły... Nie trzeba czytać wszystkiego, co każe nam system, nie twierdzę, że każdy musi wszystko znać, nie chcę bowiem popadać w skrajności, często przedmioty ścisłe bywają ważniejsze od humanistycznych, ale zwyczajnie mierzwi mnie chwalenie się tym, że ktoś olał sobie lektury... Jakość nie spotykam się często z afiszowaniem się brakiem wiedzy fizycznej, czy ograniczoną znajomością chemii... Lektury jednak wciąż i wciąż wypływają... 

Dobrze, a teraz pytania do Was... 
Jakie lektury chcielibyście wyeliminować z programu? 
Czy czytaliście je? 

Niech Book będzie z Wami, 
Matylda