Szczerze mówiąc, spotkałam się z wieloma argumentami przeciwko
czytaniu autorów, którzy wydają samych siebie lub ze współfinansowaniem. niektórzy twierdzą, że ich
książki są zbyt słabe, więc nie trafiły w gusta tradycyjnie wydającego
wydawnictwa, inni, że chociaż takie powieści mogą być dobre, to korekta i
redakcja leży i kwiczy. Są jeszcze głosy mówiące o okradaniu ludzi, którzy zdesperowani są sami zapłacić za wydanie własnej książki, obiecywane są im świetne promocje, a kończy się tym, że książka gnije gdzieś w magazynie. Jak jest naprawdę? Nie wiem. Przeczytałam jedynie
książkę Marsjanin Andy’ego Weira, która była wydana w taki sposób, a więc
zdarzają się ciekawe i godne poznania pozycje, prawda? Ale to nie działo się na polskim rynku... Czy istnieją równie
dobre książki, które zostały niedocenione przez
tradycyjnych wydawców u nas? Chciałabym się przekonać, więc na blogu swoje miejsce
znajdzie cykl Sobota z selfpubem/vanity...
A co sądzi druga strona, czyli autorzy na ten temat? Robiąc reaserch, chciałam dowiedzieć się dlaczego pisarze decydują się na takie przedsięwzięcia, na które nieraz muszą wyłożyć pieniądze rzędu kilku tysięcy złotych.
O to parę głosów, które udało mi się odnaleźć (w imieniu i nazwisku znajdują się odsyłacze, skąd pochodzą cytaty).
A co sądzi druga strona, czyli autorzy na ten temat? Robiąc reaserch, chciałam dowiedzieć się dlaczego pisarze decydują się na takie przedsięwzięcia, na które nieraz muszą wyłożyć pieniądze rzędu kilku tysięcy złotych.
O to parę głosów, które udało mi się odnaleźć (w imieniu i nazwisku znajdują się odsyłacze, skąd pochodzą cytaty).
Alicja Malicka, autorka między innymi Morderstwa w Miłowie (fragment postu z bloga autorki): Na pytanie, czy autorowi warto inwestować w takie przedsięwzięcie, odpowiedź nie jest jednoznaczna. To zależy od indywidualnych oczekiwań. Jeżeli jest gotów na ciężką pracę, związaną z samodzielną promocją i reklamą, to jak najbardziej. Bo licząc w tym zakresie jedynie na wydawnictwo, można się srodze zawieść.
Katarzyna Majgier, autorka Stuletniej gospodyni, Cyklu Dzienniki Ani Szuch czy też Amelki (fragment postu z bloga autorki): fragment postu z bloga autorki): Oczywiście nie ma róży bez kolców: powierzając książkę wydawnictwu autor ryzykuje, że jej wydanie pójdzie nie po jego myśli. Być może wydawca zbyt długo będzie zwlekać z publikacją książki, zaniedba promocję albo dystrybucję, autor może nie mieć wpływu na to, jak książka wygląda (to jest bardzo częste w umowach wydawniczych), a nawet na jej treść (na szczęście ingerowanie w treść wbrew autorowi jest na razie dosyć rzadkie). Oczywiście to wszystko nie musi się zdarzyć, ale może.
Kamil Dziadkiewicz, autor Miasta Krwi (fragment postu z fanpage'a autora): Po pierwsze: pełnię praw do "Miasta krwi" mam ja (nikt nie zadysponuje nimi lepiej niż ja). Po drugie: standardowe wydawnictwa mają rozliczenia półroczne, Po trzecie: w przypadku ewentualnych tłumaczeń na inne języki, to ja podpisuje umowę i to ja czerpie z tego tytułu korzyści. Po czwarte: organizuję sobie co chcę, kiedy chcę, gdzie chcę (wydawnictwo robi swoją promocję, ja swoją). Po piąte: debiut traktuję jako przetarcie/rozpoznanie. Po szóste: dlatego, że nie chciało mi się brać udziału w konkursach, które mają podłe regulaminy. Po siódme: wysyłanie książek i czekanie na opinie czasem kilkanaście miesięcy jest bez sensu (często pozytywna decyzja wcale nie wiąże się z wydaniem! a nerwów i tak nikt nie zwróci).
Tylko trzy głosy, ale jak ze sobą zbieżne, prawda? Selfpub/vanity pozwala na zachowanie niezależności, praw do książki, pozwala na samodzielną promocję i walkę o czytelnika, ale jednak niesie ze sobą minusy, dany pisarz skazany jest na ciężko pracę i nierzadko słowa krytyki a to od czytelników, a to od tradycyjnych autorów. Zagranicą wygląda to już trochę lepiej, a pisarze sami siebie wydający nie jawią się jako zło koniecznie, ale stają na równi z tymi, którym udało się trafić do w łaski tradycyjnych wydawnictw.
Zagranica
Spójrzcie na ikonografikę, która ilustruje self-publishing w Niemczech na rok 2015, w ankiecie tej widzimy, że wolność i kontrola również ma wpływ na decyzje o samopublikowaniu w Niemczech, co ciekawe odsetek niezależnych autorów, którzy nigdy nie współpracowali z tradycyjnym wydawcą rośnie z roku na rok (60%), a 35% pisarzy nigdy nawet nie próbowało znaleźć wydawcy. Z roku na rok wzrastają również zarobki niezależnych niemieckich pisarzy, w 2013 średni zysk autora wynosił na miesiąc 312 euro, w roku 2015 jest to już 512 euro, jednak 45% zarabia 50 euro miesięcznie, a 11% decyduje się żyć z pisania (ich zarobki oscylują w granicach 1000 euro miesięcznie). Jak jest u Niemców z marketingiem? Zazwyczaj jest on szeptany, ale również często autorzy zakładają strony internetowe i działają w social media (w czołówce jest oczywiście Facebook 72% autorów z niego korzysta). 30% stosuje zniżki, 23% stawia na płatne reklamy i rozdawanie darmowych egzemplarzy książek, większość jest aktywna na portalach zrzeszających czytelników Goodreads czy LoveleyBooks. Po więcej informacji odsyłam do selfpublisherbibel i indiesgogerman. Niestety podobnych krajowych zestawień nie znalazłam, a wielka szkoda, bo pewnie dostarczyłyby ciekawej wiedzy.
Koszty
Zagranica
Spójrzcie na ikonografikę, która ilustruje self-publishing w Niemczech na rok 2015, w ankiecie tej widzimy, że wolność i kontrola również ma wpływ na decyzje o samopublikowaniu w Niemczech, co ciekawe odsetek niezależnych autorów, którzy nigdy nie współpracowali z tradycyjnym wydawcą rośnie z roku na rok (60%), a 35% pisarzy nigdy nawet nie próbowało znaleźć wydawcy. Z roku na rok wzrastają również zarobki niezależnych niemieckich pisarzy, w 2013 średni zysk autora wynosił na miesiąc 312 euro, w roku 2015 jest to już 512 euro, jednak 45% zarabia 50 euro miesięcznie, a 11% decyduje się żyć z pisania (ich zarobki oscylują w granicach 1000 euro miesięcznie). Jak jest u Niemców z marketingiem? Zazwyczaj jest on szeptany, ale również często autorzy zakładają strony internetowe i działają w social media (w czołówce jest oczywiście Facebook 72% autorów z niego korzysta). 30% stosuje zniżki, 23% stawia na płatne reklamy i rozdawanie darmowych egzemplarzy książek, większość jest aktywna na portalach zrzeszających czytelników Goodreads czy LoveleyBooks. Po więcej informacji odsyłam do selfpublisherbibel i indiesgogerman. Niestety podobnych krajowych zestawień nie znalazłam, a wielka szkoda, bo pewnie dostarczyłyby ciekawej wiedzy.
Koszty
Na nie składają się koszt opracowania książki, druk i oprawa. Kiedyś wydawało mi się, że wydanie książki polega na tym, że trafi ona do wydawnictwa i hop siup, stanie na półkach w księgarniach, cóż, wcale tak nie jest. Należy zapłacić za jej redakcje, poprawianie (korektę), okładkę, ewentualne ilustracje, papier, druk, oprawę, skład, naniesienie korekty, jeśli potrzeba i istnieje chęć przygotowanie wersji elektronicznej książki, a i jeszcze przygotowanie książki do druku, a potem... Koszta rosną... Nie znalazłam niestety informacji szczegółowych, autorka Monika Siuda w jednym z wywiadów zdradziła, że za książkę Tajemnice Niny liczącą 444 strony, zapłaciła 16 1600 złotych, jednak nie było w rozmowie zawarte ile wynosił nakład powieści i kosztowały poszczególne etapy.
Tego typu wydawanie książek oferują: Novae Res, Black Unicorn, My Book, WFW, Radwan czy Poligraf .
Jestem ciekawa czy jakaś książka mnie
zaskoczy, czy któraś będzie potrafiła mnie wzruszyć, jeśli znacie jakiś
autorów, którzy wydali w taki sposób piszcie, chętnie poczytam ich powieści! Już kilka książek znalazłam sama, takich, które zainteresowały mnie opisem i okładką, życzcie mi udanej przygody! Już 21 maja pojawi się pierwsza recenzja książki niezależnego autora! :)
Niech Book będzie z Wami,
Matylda